Autor: Mateusz Wichary
W historii Kościoła poprzez wieki i dziś autorytet Biblii był i jest postrzegany różnie. Konserwatywne kościoły protestanckie, jako wyrosłe z Reformacyjnego powrotu do źródła chrześcijaństwa, rozumianego jako Biblia właśnie, przyznają jej najwyższy autorytet w sprawach wiary i życia. Innymi słowy, uważają, że Biblia jest w stanie być jedyną normą i najwyższym przewodnikiem w życiu i wierze: jest wystarczająca do tego zadania.
Autorytet Biblii był i jest dziś pomniejszany z przynajmniej dwóch stron, i każda z nich pomniejsza włąśnie wystarczalność Biblii. Po pierwsze, przez rzymskokatolików. Uważają, że potrzeba ich nieomylnych nauczycieli, by dobrze ją rozumieć. Podobny schemat przyjmują również różne kulty wyrosłe z chrześcijaństwa, jak np. Świadkowie Jehowy, którzy wierzą w konieczność słuchania „świadka wiernego i prawdziwego,” niektórzy Adwentyści Dnia Siódmego, którzy wierzą w nieomylną jakość wykładni pisma prorokini Ellen G. White. Po drugie, przez niektórych charyzmatyków i liberałów, którym wydaje się, że Biblia, sama w sobie jest martwa – staje się Słowem Bożym dopiero dotykając nas przez działanie Ducha.
Po co chrześcijaninowi Biblia? Jak należy ją traktować?
Zastanówmy się nad autorytetem Biblii rozważając samą zasadę sola Scriptura, w świetle której to Pismo jest ostatecznym autorytetem oraz owe dwa zarzuty.
Sola Scrpitura – sama Biblia wystarczy
Nauczanie, tak silnie akcentowane przez mężów Bożych w historii, a nazwane z łacińskiego dogmatem sola Scriptura – tylko Pismo (jest ostatecznym i rozstrzygającym autorytetem dla odrodzonego, posłusznego Bogu chrześcijanina we wszelkich dziedzinach życia, o których się wypowiada) w zasadzie sprowadza się do przekonania co do następujących prawd:
Po pierwsze, że Słowo Boże jest ostatecznym autorytetem. „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi.” Biblia, jako słowa nie tylko ludzkie, ale i Boże, są ostatecznym autorytetem. Dlaczego? Bo nie ma autorytetu ponad Boga. Skoro Bóg mówi, mówi z autorytetem. Bóg po prostu ostateczny autorytet ma, bo jest Bogiem; a kiedy mówi, jego słowa mają tę samą cechę.
Po drugie, że owym Słowem Bożym jest Pismo Święte. Stąd: jest ostatecznym autorytetem.
Po trzecie, że w związku z tym wszelkie inne opinie głoszone przez ludzi, w tym i największych świętych i najwspanialszych teologów w historii kościoła, należy oceniać w świetle spolegliwości względem samego Pisma Świętego.
Dalej, sam charakter Pisma Świętego, w przeciwieństwie do np. Urzędu Nauczycielskiego KRzK przekonuje nas o jego autorytecie. „Niebiańska treść Pisma Świętego, skutecznośc jego doktryny, majestat jego stylu, zgodność wszystkich jego części od początku do końca, fakt, że na wszystkich swoich kartach oddaje ona wszelką chwałę Bogu, pełnia objawienia jedynej drogi zbawienia – to wszystko razem wraz z innymi niezrównanymi cechami oraz Jego absolutna doskonałość – niezbicie przekonuje nas, że jest Słowem Bożym” (Londyńskie Wyznanie Wiary, I.5).
Nie oznacza to, że reformatorzy zaprzeczali działaniu Ducha Świętego. Przeciwnie: właśnie ponadnaturalne przekonanie o konieczności zmian powodowało, że nie uginali się pod naporem sytuacji, i pomimo ryzyka reformowali w świetle Pisma kościół, bez względu na koszty. W świetle Pisma, które odkryli; którego prawdy pokochali całym sercem.
Co to w praktyce oznacza? Opinia nikogo nie może być ważniejsza niż nauczanie Pisma. Wzorem jest tu z pewnością dla wszystkich dzieci Bożych Luter, który nie zawahał się wystąpić przeciwko utartym, skostniałym, nie odrodzonym religijnym autorytetom swojego wieku – zarówno tym świeckim, jak i kościelnym. Dlaczego? Czyżby odwoływał się do jakiegoś „wewnętrznego światła”? A może nauczania papieża? Jeśli tak, to by nas – baptystów – nie było. Luter szybko by skończył albo wydrwiony i ośmieszony, albo w jakimś odpowiedniku dzisiejszego szpitala dla obłąkanych (nota bene wielu amatorów prywatnych objawień w owych pożytecznych instytucjach kończy, i dobrze). Nie. Owszem, miał wewnętrzne przekonanie, ale ową rewolucją nie było przeciwstawianie autorytetu ludzkiego ludzkiemu – bo ani papieży, różnych nauczycieli, ani też różnorakich objawień w kościele katolickim nie brakowało, że przypomnimy choćby św. Teresę z Avili. Rewolucją był właśnie powrót do autorytetu Pisma, jako normie władcy, której musi podlegać każdy, bez względu na swoją pozycję czy władzę czy wpływy. Ostrzu, które obnaża i które wskazuje wszystkim ludziom ich miejsce: pokornych sług Bożych, którzy mają z całego serca podążać za Bożym Słowem, wolą Króla, bez żadnych dyskusji.
Czy Pismo samo tego uczy, że jest ostatecznym, rozstrzygającym autorytetem? Zanim odpowiemy na to pytanie, musimy uświadomić sobie 2 sprawy:
Po pierwsze, jest tylko jeden ostateczny autorytet. Może być wiele różnych autorytetów, ale kiedy mówimy o ostatecznym, to z konieczności mówimy o jednym. Mówimy o kimś (o czymś) na co możemy wskazać i powiedzieć: tu znajduje się odpowiedź.
Po drugie, ostateczny autorytet sam siebie ustanawia. Znów, z konieczności. Bardzo dobrą ilustracją tego jest fakt, że np. Biblia nigdy nie udowadnia istnienia Boga. Dlaczego? Bo dla Boga jest to oczywiste, że On istnieje. On sam dla siebie jest przekonywujący; nie musi się upewniać co do faktu własnego istnienia. I Jego słowa wyrażają tą Jego własną pewność. Stąd, Bóg sam siebie ustanawia; jest prawdziwie ostatecznym i rozstrzygającym autorytetem, bo do żadnego innego nie sięga, aby uzasadnić swoje Słowo. Bóg nie potrzebuje żadnej „autoryzacji” swojego istnienia od nikogo. Byłoby to żałosne, zaprzeczające Jego Boskości, gdyby np. szukał w nauce potwierdzenia swojego istnienia, czy w opinii kościoła, czy kogokolwiek innego. To Jego opinia jest wiążąca; a jest taka, bo to Jego – Boga – opinia. Dlatego nie podlega wszelkiej dyskusji. Dlatego nie wymaga dla swojego istnienia żadnych innych autorytetów. Jest właśnie ostatecznym autorytetem – a skoro jest ostateczny, oznacza to, że jest suwerenny. I choć różne inne autorytety potwierdzają jego prawdziwość , nie potrzebuje tego potwierdzenia .
Zastosujmy te zasady do Pisma Świętego. A więc, po pierwsze, Biblia uczy że jest Słowem Bożym, i że jako taka jest ostatecznym autorytetem. Skoro ostateczny autorytet jest jeden, nie ma więcej ostatecznych autorytetów. Gdyby Biblia w jakiś sposób wciąż była otwarta, wciąż niedokończona – wtedy całkiem słuszne byłoby dopisywanie nowych rozdziałów. Wiemy jednak, że żaden z nas nie może tego uczynić z kilku istotnych powodów. Nowy Testament jest objawieniem Jezusa Chrystusa, które pisane było pod bezpośrednim i widzialnym prowadzeniem apostołów, mających szczególny autorytet budowania fundamentu dla całego kościoła Pańskiego w historii (Ef 2:20-22). To im, oraz świętym prorokom, została dana tajemnica, która była niezbędna, aby kościół mógł istnieć i się rozwijać (Efezjan 3:4-12). Żaden z nas do grona apostołów nie należy. Żaden z nas Go nie słyszał; nie przebywał z nim; w końcu, nie otrzymał obietnicy wprowadzenia we wszelką prawdę (J 15:13). Oczywiście, Duch Święty nas w nią wprowadza, niemniej inaczej niż apostołów: ich bezpośrednio, a nas za pośrednictwem ich nauki. Apostołów wprowadził tak, że dzięki nim mamy Nowy Testament, który jest nauką apostolską, której się musimy trzymać, żeby właściwie czcić Boga Ojca przez Chrystusa i w Duchu; nas więc wprowadza w taki sposób, że poznajemy objawienie Boże już spisane, które jest Pismem Świętym Nowego Przymierza (2P 3:16). Niemożliwe jest więc dopisywanie czegokolwiek do Nowego Testamentu. Tym bardziej do Starego. Mamy trwać w nauce apostolskiej, żyć Słowem Ewangelii, sprawować Ustanowienia Pańskie, aż On przyjdzie (1Kor 11:26).
Duch Święty potwierdza w naszym sercu, że Biblia jest Słowem Chrystusowym. „Owce moje głosu mojego słuchają i Ja znam je, a one idą za mną. Lecz wy nie wierzycie, bo nie jesteście z owiec moich” (J 10:27, 26). Ktoś może twierdzić, że komuś potwierdza, że Koran jest Słowem Bożym. Jest mi to obojętne. Działanie Ducha Bożego w moim życiu jest oczywiste: popycha mnie do Biblii; sprawia, że nią właśnie się karmię. O czym to świadczy według Jezusa? Że jestem jego owcą – że znam jego głos, i że całkowicie słusznie idę za nim. Pismo potwierdza Pismo; a Duch, który nakłonił mnie do wiary w Ewangelię, potwierdza, iż w owym Słowie jest zdeponowana łaska Boża, którą mam przyjmować wiarą, aby żyć na wieki.
Oczywiście, tu ktoś może mi zarzucić, że nie odnoszę się do żadnych autorytetów, by potwierdzić autorytet Pisma. Robię to rozmyślnie i z pełnym przekonaniem. Otóż, każdy człowiek – świadomie bądź nie – ma pewien autorytet, którego nie kwestionuje; autorytet dla niego ostateczny. Niekwestionowany = ostateczny, bo nie podważalny. Który po prostu jest, i jako taki, służy za normę, za punkt orientacyjny w życiu, który weryfikuje co uznajemy za prawdę, a co za fałsz. Nie jesteśmy w stanie go dowieść, bo za jego pomocą dowodzimy. Tak po prostu jest. Pytanie, które każdy człowiek musi więc sobie zadać nie brzmi: czy wierzyć? Bo w coś wierzyć muszę. Każdy musi. Nikt nie jest w stanie udowodnić w swym światopoglądzie wszystkiego; zawsze, jeśli dostaniemy się (przez trafne pytania, głównie: „skąd wiem, że…”) wystarczająco głęboko, dojdziemy do pewnych założeń wstępnych, które po prostu arbitralnie przyjęliśmy za prawdziwe. Pytanie więc brzmi: w co wierzę? Co jest moim ostatecznym autorytetem? Czy Kościół, Czy Pismo, czy moje emocje, czy dobre rady mamy?
Jeśli ktoś twierdzi, że owa nauka apostolska, której spisanie nadzorował Duch Święty, obecny teraz w Kościele i prowadzący nas w wierze, to za mało, zaprzecza przez to mądrości i miłosierdziu Bożemu. Jeśli bowiem przez 2000 lat Bóg nie dał czegoś, co jest nam potrzebne, lub też, że nie mówił prawdy polecając nam trwać w tym, co objawił za pośrednictwem apostołów, oznacza to, że nie mamy czegoś, co jest nam potrzebne; dalej, jest to w jawnej sprzeczności z tym, co Pismo mówi.
Sola Scriptura prowadzenie Boże
Warto podkreślić, że zasada Sola Scriptura nie oznacza, że Bóg nie może nami dzisiaj kierować, dawać nam pewnych silnych przekonań, niemal namacalnie wskazywać co mamy czynić. Nie oznacza to również, że nie może nam dawać przekonania, że mamy coś komuś powiedzieć, że nie może dać nam myśli, które objawiają nam ukryte prawdy o naszych braciach czy siostrach. Nie oznacza to, że Bóg nie może nam dawać wizji.1 Niemniej oznacza to, że uznajemy w przyjmowaniu tego wszystkiego swoją omylność. Uznajemy, że Bóg nie dał nam obietnicy dostarczenia owego przesłania bezbłędnie. Możemy na to liczyć, i liczymy, że się nami opiekuje. Niemniej, nie mamy owej obietnicy bezbłędności, natchnienia. Obietnicy Bożej tego, że Duch Święty będzie czuwał nad nami w szczególny sposób tak, aby każde Słowo, które wypowiemy, było słowem „autoryzowanym” przez samego Boga; którego ostatecznym autorem jest On sam. Dlatego nie możemy powiedzieć komuś: „TAK mówi Pan:…” – bo nie jesteśmy natchnionymi autorami Pisma Świętego. Możemy powiedzieć: „Słuchaj, Bóg mnie przekonuje, by powiedzieć ci cos takiego: (….)”; albo: „Jestem przekonany, że Bóg chce, abym Ci powiedział…” – niemniej, w taki sposób, by osoba ta wiedziała, że rozmawia z człowiekiem nie natchnionym: by nasza prezentacja tych przekonań miała następujący sens: „pamiętaj, ja nie jestem natchniony(a), więc masz swą wolność chrześcijańską, by w swoim sumieniu, w świetle Pisma Świętego, rozważyć to, co ci powiedziałem(am).”
To bardzo ważne, by nie przekroczyć owej cienkiej linii utożsamienia prowadzenia Bożego z byciem natchnionym. Niestety, jesteśmy świadkami tego, że wielu ją przekracza. I tego, co się później dzieje. Jak pycha ludzka prowadzi do mówienia różnych bzdur. Zazwyczaj wydają się stosunkowo nieszkodliwe. I w zasadzie, gdyby nie owa otoczka wywyższania siebie przez tajemnicze „tak mówi Pan” to byłoby to wręcz budujące -bo pobożne rozmowy z pewnością się Bogu podobają. Podobnie dawanie dobrych rad. Niemniej, częste przypisywanie tym ludzkim przemyśleniom znaczenia „objawienia,” podobnie jak kapiąca stale woda, która powoli, niezauważalnie, wywołuje rdzę, sprawia, że chrześcijanie zamiast drżeć przed Bożym Słowem (Iz 66:2), zaczynają utożsamiać prawdziwe Boże Słowo – Pismo Święte – z owym zalewem „słów Pana” dostarczanych przez omylnych braci i omylne siostry. I z równą nieuchronnością niszczy autorytet kazań – tego, co powinno być dla chrześcijanina najważniejsze, bowiem poprzez kazanie, które jest wykładem Bożego Słowa przez dojrzałych braci, z zaakcentowaniem przez nich owych aspektów nauczania Pisma, które uważają za istotne w danej sytuacji zboru, nad którym Bóg im powierzył opiekę (Hbr 13:17), Bóg dostarcza swojemu zborowi duchowy pokarm, który jest nam niezbędny do zdrowej wiary (2Tm 3:12-17). Dalej, w konsekwencji uodparnia chrześcijan na zdrową, biblijna naukę; zniechęca pastorów do solidnego przygotowywania się do kazań, do wgłębiania się w przesłanie Pisma, zachęcając ich raczej do karmienia zboru podobna papką własnych domysłów; paradoksalnie, niszczy wszelki autorytet. Tobie Bóg mówi jedno, a mi drugie. Ty mi mówisz, żeby nie kraść, ale ja mam „słowo od Pana” że akurat w moim przypadku to nie jest kradzież, ale Bóg chce mi to dać. Ty mi mówisz, żeby nie wiązać się z niewierzącym, ale ja wiem swoje. I co? Spór nierozstrzygnięty. Jeśli Pismo przestaje być rozstrzygającym autorytetem, bardzo szybko przestaniemy być zborem Pańskim, a staniemy się gromadą niesfornych, potrafiących wszystko nagiąć pod siebie egoistów, którzy z nikim i niczym się nie liczą. I mających na to glejt od samego Ducha. Pytanie którego.
W końcu, w przynajmniej kilku miastach zbory baptystyczne mogły być świadkami – na przykładzie innych społeczności – ostatniego skutku utożsamiania swoich myśli (jakkolwiek by nie były pobożne) z Bożym Słowem. Bardzo przykrego skutku – rozłamu w zborze. Zazwyczaj przebiega to według tego samego schematu: nieszczęśliwy charyzmatyczny przywódca „dostaje” jakieś objawienie, które ogłasza w zborze jako Słowo Boże. Może to na przykład być „Słowo” o tym, że jakiś chory członek zboru zostanie uzdrowiony. A on jakoś nie chce wyzdrowieć, lecz umiera (po czym również nie chce niestety zmartwychwstać). Może być przekonanie o tym, że Bóg chce, żeby pastor jeździł czerwonym Porsche, i kto nie będzie na to płacił, zostanie wykluczony, bo to przecież Słowo od Pana. Albo jakieś jeszcze inne dziwne przesłania. To rodzi ból. Niszczy jedność. Wiele osób zniechęconych do wiary odchodzi, mamy nadzieję, że nie na zawsze. To rodzi zranienia, pomówienia, osądzanie, lekceważenie niedawno jeszcze walczących wspólnie ramię w ramię za Bożą sprawę braci i sióstr. Wszystko dlatego, że ktoś przekroczył ową cienką, lecz jakże konieczną do zachowania granicę. Mam nadzieję, że Bóg nas, Ciebie i mnie, Czytelniku, od tego uchroni; że da nam dość pokory, aby – bez względu na doznania, jakie przechodzimy – zawsze niewzruszenie stać na fundamencie starej, sprawdzonej, i zawsze charakteryzującej zdrowe, biblijne zbory zasadzie: tylko Pismo.
Sola Scriptura. Tylko Pismo jest wiążące dla mojego chrześcijańskiego sumienia. Chcesz mnie do czegoś przekonać? Pokaż mi to w Piśmie. Jesteś do czegoś przekonany, czegoś, co wydaje się wynikać z Pisma, choć nie możesz tego jasno wskazać w Piśmie? Wspaniale: podziel się tym ze mną. Niemniej, nie zmuszaj mnie już do posłuszeństwa, bo nie jesteś Chrystusem. Powiedz, co masz do powiedzenia; podziel się tym, co Bóg położył ci na serce. Będę za to wdzięczny. Jednak, powtarzam, pozostaw mi decyzję, co z tym zrobię. Wezwij mnie, żebym to sprawdził w świetle Pisma i przemodlił. I pozostaw Bogu moją decyzję. Nie zmuszaj mnie do słuchania ciebie. Jeśli jestem dzieckiem Bożym, to mam Ducha Świętego, który będzie mnie do Twojej rady skłaniał, jeśli rzeczywiście wynikała z Jego prowadzenia.
Sola Scriptura a autorytet kościoła
Sola Scriptura nie neguje również autorytetu kościoła. Przeciwnie, wręcz ów autorytet potwierdza. A nawet jeszcze więcej – Pismo Święte wręcz ustanawia autorytet kościoła. Gdyby nie Pismo Święte, kościół autorytetu by nie miał. No bo niby jakim prawem zbór miałby np. moc dyscyplinować, z ekskomuniką włącznie, za odstępstwo – czy to moralne czy od zdrowej nauki? Żadnym. Niby dlaczego miałby mieć takie prawo? Nie miałby takiego prawa. Opinia człowieka przeciw opinii człowieka. Grzesznik przeciw grzesznikowi. Ale ponieważ w Mt 18:17 czytamy, że zbór ma prawo po trzykrotnym napomnieniu wykluczyć nie pokutującego grzesznika, więc mamy do tego prawo. Dlaczego niby starsi mają pilnować nauczania w zborze? „A akurat mnie dzisiaj Pan prowadzi, żeby powiedzieć kazanie, i co z tego, że pół roku dopiero jestem nawrócona. Choć jeszcze nie wiem, o czym będę mówiła. Ale lubię kazalnicę, nie przypadkowo, bo przypadków nie ma, prawda?, i Bóg na pewno nie chce mi odbierać przyjemności stania za nią.” Ano, nie tak prędko. Tyt 1:7-11: starsi mają prawo pilnować nauczania w zborze. Co do nauczania kobiet całego zboru (włącznie z mężczyznami) Paweł wypowiada się równie jasno – to wbrew Jego świętej woli: 1Tm 2:12. Za tym Słowem stoi sam Bóg. Chcesz z Nim dyskutować – proszę bardzo, popolemizuj sobie z Bogiem. A my będziemy robić to, czego od nas wymaga.
Z drugiej strony Pismo również ogranicza autorytet kościoła. Ono wyznacza mu ramy, których nikomu przekroczyć nie wolno. Kto dał papieżowi prawo do mówienia ex cathedra? Sam je sobie nadał. Niby dlaczego mam mu wierzyć jak Bogu? Przecież to tylko człowiek, a historia papiestwa dowodzi, że mądrość i prawowierność papieży pozostaje pobożnym życzeniem katolików. Jakim prawem Kościół rzymskokatolicki uważa, że jedynie ich interpretacja Pisma jest słuszna? Nie czytam w Piśmie nic o Urzędzie Nauczycielskim Kościoła, czy prawie jego ustalania, że Maria zmartwychwstała, i że to prawda wiary taka sama jak doktryny, które widzę w Piśmie. Kto dał „prorokini” autorytet, by zmuszać członków zboru do kupowania pastorowi Porsche? Nikt. Nie widzę takiego polecenia w Piśmie. Jak chce, to może do tego zbór zachęcać, o to się modlić – niech ćwiczy swoją wiarę, skoro ma takie przekonanie. A najlepiej, niech sama da dobry przykład. I nic więcej.
Zasada Sola Scriptura nie nawołuje również wcale do podejrzliwości wobec autorytetów ludzkich. Widać to w naszych zborach, w których przecież zazwyczaj dlatego właśnie wybieramy pastorów, że rozpoznajemy w nich pewne umiejętności tłumaczenia Pisma; że im ufamy. I bardzo dobrze – nic w tym złego. Niemniej, powinno dla nas zawsze być oczywiste iż owo zaufanie nie oznacza zaufania ślepego i bezgranicznego; że zawsze mamy prawo zastanawiać się po kazaniu z Pismem w ręku, „czy tak się rzeczy mają” bo to zaprawdę szlachetne usposobienie. Tak więc, Sola Scriptura nie przeczy potrzebie nauczycieli. Wskazuje jedynak należne im miejsce – są autorytetami, ale nie ostatecznymi, gdyż ostatecznym jest samo Pismo.
Sama Biblia nie wystarczy – potrzeba natchnionego interpretatora?
W tej części artykułu skupię się na najważniejszym argumencie katolickim przeciwko zasadzie sola Scriptura. Kościół Katolicki twierdzi, że nie wolno każdemu człowiekowi samemu interpretować Biblii, potrzeba natchnionego interpretatora, którym jest Kościół Rzymskokatolicki. Biblia, tłumaczą, sama w sobie jest niezrozumiała. Jeśli pozostawi się jej rozumienie ludziom, a nie wyznaczy odgórnie jak ją rozumieć, to będziemy mieli 1500 fałszywych interpretacji. Czyż tego właśnie nie dowodzi rozdrobnienie i różnice zdań w protestantyzmie?
Pierwszy problem takiego postawienia sprawy pojawia się gdy się zapytamy: a kto tak powiedział? I dlaczego miałbym temu komuś wierzyć? Usłyszymy wtedy: „Kościół. Nieomylny, katolicki.” A skąd mam wiedzieć, że jest nieomylny? Co mnie ma do tego przekonać? Jakie świadectwa na to mi zaprezentujesz? Tu okazuje się, że jest z nimi problem. Jeśli bowiem katolik odwoła się do Pisma, to zaczyna zachowywać się jak protestant – to Biblia ustanawia autorytet kościoła w tym momencie, a przecież ma być na odwrót – to kościół ma go posiadać bezpośrednio od Boga, aby mieć odpowiedni autorytet do bezbłędnego, prawdziwego wyjaśniania Pisma. Nie może przecież być tak, że Kościół Katolicki wie tylko tyle, ile w Piśmie przeczyta – jeśli na tym opiera się cały wyjątkowy autorytet Kościoła Katolickiego, to jest to lipa – na tej samej zasadzie autorytet zyskuje i protestant. A więc nie byłoby wtedy jakościowej różnicy w autorytecie: protestant i katolik rozmawiają jak równy z równym, bo żaden nie może wykazać się jakąś wyższością, a przecież właśnie o tej wyższości katolicy, jako Natchnieni Interpretatorzy Pisma, są przekonani. Cóż więc? Okazuje się, że mam wierzyć, że kościół katolicki jest nieomylny, bo po prostu jest nieomylny, a mówiąc tak ma rację, bo po prostu ją ma i już. Innymi słowy: argumentów brak. Kościół staje się samo-ustanawiającym się autorytetem, na wzór Pisma Świętego w protestantyzmie.
To oznacza, że Kościół katolicki uważa, że jest lepszym ostatecznym autorytetem niż Pismo Święte. Lepiej ufać nam, naszemu zrozumieniu Pisma Świętego, niż samemu Pismu, twierdzi. W porządku więc: zbadajmy w jaki sposób kościół katolicki w historii owym ostatecznym autorytetem się okazywał.
Jaką więc Kościół Katolicki prezentuję alternatywę dla osobistego osądzania interpretacji Biblii? Cóż takiego proponujecie w zamian? Odpowiedź brzmi niezmiennie: my mamy specjalnych, nieomylnych fachowców od tego, by mówić Ci, w co wierzyć. Oni nas jednoczą. Popatrz na protestanckie rozdrobnienie i naszą jedność. Wasz stan to prosty skutek odrzucenia owego wspaniałego błogosławieństwa, jakim jest nieomylny Urząd Nauczycielski Kościoła.
To bardzo silny argument psychologiczny. Szczególnie dobrze działa na tych, którzy nie mają zielonego pojęcia o nauczaniu Pisma, których w życiu do niego nic nie ciągnęło, i którzy z prawdziwą radością pozostawiają jego poznawanie w rękach owych Wykwalifikowanych Fachowców. Dalej, wydaje się to być potwierdzone praktyką z innych dziedzin – każda dziedzina wiedzy ma swoich fachowców, którzy są w danej sprawie autorytetami. Dlatego przeciętnemu katolikowi nauczanie to wydaje się słuszne i sensowne.
Cóż na to odpowiemy? Przede wszystkim, rzeczywiście, istnieje podobieństwo pomiędzy „fachowcami od Pana Boga” i fachowcami z innych dziedzin, niemniej jednak niepełne. Żaden komputerowiec, choćby najlepszy i mający wielki posłuch, nie będzie twierdził, że jest nieomylny w sprawach komputerów. Twierdzenie takie może mogłoby zrobić wrażenie na nieuświadomionym plemieniu w centrum Afryki, ale dla każdego, kto choć trochę się na nich zna, będzie naiwne i zarozumiałe. Podobnie z innymi dziedzinami wiedzy. Innymi słowy: czym innym jest wskazanie na potrzebę autorytetów w danej dziedzinie, a czym innym przypisywanie im nieomylności. Z pewnością więc uzasadnione czy nawet konieczne jest istnienie autorytetów w sprawach wiary. I zasada Sola Scriptura wcale temu nie przeczy: przeciwnie, owe ludzkie autorytety nawet ustanawia (o czym już napisałem – o autorytecie kościoła). Niemniej, zasada Sola Scriptura sprzeciwia się wskazywaniu na jakiegokolwiek fachowca ludzkiego z przekonaniem, że jest on nieomylny. Wszyscy fachowcy, choćby najlepsi, mogą się pomylić. Dlatego mamy prawo ocenić, czy rzeczywiście się na swojej robocie znają. Jak? Sprawdzając ich zrozumienie Pisma w samym Piśmie.
Następna część odpowiedzi to bliższe przyjrzenie się owym nieomylnym autorytetom, których oferuje Kościół Katolicki. Jest z nimi pewien problem. Otóż przede wszystkim, ciężko na nie wskazać, a co za tym idzie, w zasadzie nie można ich poznawać i na nich polegać. Kto w zasadzie jest nieomylny? W praktyce jest to biskup, czy nawet proboszcz, gdyż dla świeckiego katolika to oni reprezentują hierarchię kościoła, w której gdzieś owa nieomylność jest zdeponowana. Spróbuj jednak zacytować któregoś z nich w dyskusji z katolickim apologetą. Od razu okaże się, że jesteś w błędzie; że tak naprawdę to nie oni są nieomylni. A więc kto? Teolodzy? Teolodzy również nie są nieomylni, gdy trzeba – czyli gdy są niewygodni (co oczywiście nie przeszkadza powoływać się na ich zdanie, gdy potwierdzają tezę naszego dyskutanta). Szukamy dalej – sobory. Sobory, co ciekawe, również wcale nie są nieomylne. To znaczy, w zasadzie są nieomylne (nie można temu oficjalnie zaprzeczyć), ale w praktyce są. Znów – kiedy trzeba. Czyli, taki na przykład Sobór Trydencki, gdy rozmawiasz z katolikiem bardziej znającym Pismo Święte, jako niewygodny, jest lekceważony. „Przypatrz się przyjacielu nauczaniu 2 Soboru Watykańskiego” radzi ci z uśmiechem. Gdy mu zwrócisz grzecznie uwagę, że zdaje się, wszystkie sobory kościoła katolickiego w równej mierze są obowiązujące, oraz że Vaticanum 2 w żadnej mierze nie wycofał poprzednich twierdzeń doktrynalnych, uśmiech zniknie z jego twarzy. Okaże się, że we wstrętny sposób się czepiasz. Jeśli wytłumaczysz mu, że nie, że po prostu poważnie zastanawiasz się nad owym błogosławionym Nieomylnym Głosem Kościoła, który przecież nie objawił się w połowie XX wieku, lecz niezmiennie prowadzi, zdaniem katolików, ich w prawdzie 2000 lat, okażesz się szczególnym impertynentem.
Zastanówmy się więc: skąd taka reakcja? Ano stąd, że jeśli rzeczywiście Vaticanum 2 wprowadził istotne zmiany, i to takie, które dezaktualizują nauczanie niektórych wcześniejszych soborów, to najwyraźniej nie ma nieomylnego, wciąż tego samego głosu prowadzącego niezmiennie katolików przez 2000 lat. I trzeba to przyznać. I to boli; boli uświadomienie tego oczywistego faktu. Bo jeśli zmiana nastąpiła, to nastąpiła; znaczy się – coś się zmieniło. Czyli: z czegoś się wycofaliśmy i twierdzimy coś innego.
Jeśli natomiast trafimy na konserwatywnego katolika, który twierdzi, że zmiany nie ma, czyli Urząd Nauczycielski wciąż głosi to samo, czy to Trydent czy sobory watykańskie, pojawia się kolejny problem. Które sobory są obowiązujące? Które opinie papieży są obowiązujące? I jak odróżnić te obowiązujące i nieomylne od tych nieobowiązujących i omylnych?
Przypatrzmy się papieżom, z którymi sprawa wygląda podobnie. W praktyce prawie zawsze jest nieomylny (szczególnie obecny w naszym, rozmiłowanym w nim kraju). Ale jak trzeba, to nieomylny nie jest. Trzeba wtedy, gdy coś w życiorysie przeczy chwalebnemu przekonaniu o nieomylności. Na przykład Papież Victor /192/ najpierw zatwierdził montanizm a później go potępił. Liberiusz /358/ przyzwolił na potępienie Anataziusza i przyznał się do arianizmu, by móc wrócić z wygnania i odzyskać swój tron biskupi. Grzegorz I /785-790/ nazwał antychrystem każdego, kto przyjąłby miano uniwersalnego biskupa; a w przeciwieństwie do tego Bonifacy III /607-609/ pozwolił nadać sobie ten tytuł przez cesarza. Eugeniusz IV /1432-1439/ zatwierdził sobór w Bazylei i przywrócenie kielicha eucharystycznego Czechom; Pius II /1458/ to odwołał. Hadrian II /867-872/ zawyrokował, że cywilne małżeństwa są ważne; gdy zaś Pius VII /1800-1823/ potępił je. Sykstus V /1585-1590/ opublikował edykt o Biblii i bullą zalecał, aby ją czytano; natomiast Pius VII potępił czytanie Biblii. Przykłady można mnożyć. Ważna jest obecna ich interpretacja, w myśl zasady: jeśli fakty nie dowodzą naszej tezy, tym gorzej dla faktów. Okaże się, że pomimo tego, iż dany papież wydawał w swoim mniemaniu wiążące dla kościoła opinie, wcale takie nie były. Jakim prawem? Takim prawem, że on umarł, a my żyjemy i ustalamy, kto i co jest nieomylne. Jacy my? I skąd wiemy, że ktoś nas po śmierci nie uzna za omylnych? Znów się czepiasz!
Podobnie sprawa ma się z Doktorami Kościoła, którzy zdaje się, również są nieomylni. Tu sprawa wygląda już zupełnie beznadziejnie, gdyż wielu z nich nie tylko przeczy sobie nawzajem, ale nawet niektórzy z nich zmieniali swoje poglądy w czasie życia (całkiem normalne skądinąd i ludzkie, trudno ich za to winić, choć również trudno uznawać za nieomylnych), co tworzy problem w zasadzie nierozwiązywalny, które z ich przekonań uznawać za słuszne i nieomylne, a które nie.
Tuż przed podsumowaniem próbka owych nieomylnych tekstów, które mają zwykłym wierzącym pomagać w wierze, dając im właściwe zrozumienie Pisma Świętego:
„Kościół rzymskokatolicki ma prawo do przymuszania siłą do wiary. Twierdzenie, że KRK może jedynie stosować perswazję i przekonywanie, i że przymuszanie siłą jest przekroczeniem ze strony KRK jego władzy, jest heretyckie, gdyż „Bóg obdarzył Kościół mocą nie tylko kierowania przez radę i przekonanie, ale i nakazywania poprzez prawa, wymuszanie i przymuszanie siłą niestałych i upartych za pomocą zewnętrznych sądów i zbawiennych kar”. (Auctorem Fidei)
„Palenie heretyków jest zgodne z wolą Ducha św. Zaprzeczanie temu jest zgubną herezją, obraźliwą i szkodliwą dla wiary.” (Exsurge Domine)
„Posłuszeństwo każdej ludzkiej istoty biskupowi rzymskiemu jest niezbędne do osiągnięcia zbawienia.” (Unam Sanctam)
„Wprowadzenie do użycia języka narodowego do modlitw liturgicznych – jest fałszywe, zuchwałe, zakłócające pokój dusz”. (Auctorem Fidei)
Zgubnym dla wiary błędem jest twierdzenie, że „bez miłości nie ma prawdziwego posłuszeństwa wobec Prawa” (Ex Omnibus).
„Zgubnym dla wiary błędem jest twierdzenie, że „Żadna łaska nie przychodzi inaczej jak tylko przez wiarę”. (Unigenitus)
Zgubnym dla wiary błędem jest twierdzenie, że „Kościół, czyli cały Chrystus, ma jako głowę wcielone Słowo, lecz członkami są wszyscy święci” (Unigenitus).
„Poznanie tajemnic religii nie powinno być przekazywane kobietom poprzez czytanie Pisma Świętego.” (Unigenitus)
„Zgubnym dla wiary błędem jest twierdzenie, że „Zabranie z rąk chrześcijan Nowego Testamentu, bądź trzymanie go zamkniętego dla nich poprzez odebranie im środków umożliwiających jego zrozumienie, to zamykanie przed nimi ust Chrystusa.” (Unigenitus)
„Zgubnym dla wiary błędem jest twierdzenie, że „Zakazywanie chrześcijanom czytania Pisma Świętego, a szczególnie Ewangelii, jest zakazywaniem synom światłości korzystania ze światła oraz powodowanie, iż cierpią oni pewnego rodzaju ekskomunikę” (Unigenitus)
Podsumowując: Urząd Nauczycielski nie zdaje testu na ostateczny autorytet. To autorytet wirtualny, kształtowany dla potrzeb bieżących trendów w kościele katolickim. Bardzo niechętnie ujmowany w jakieś ramy, gdyż jakiekolwiek wyraźne ujęcie owego „nieomylnego drogowskazu” grozi odkryciem prawdy, że król jest nagi; że kościół się myli, że zmienia swoje przekonania. I bardzo niechętnie przedstawiany protestantom. Nam, oraz świeckim katolikom, pokazuje się tylko ogólną koncepcję, reklamując ją słuszną skądinąd potrzebą fachowców również w dziedzinie teologii. Pamiętajmy jednak, że potrzeba fachowców to nie to samo, co roszczenie sobie prawa do nieomylności – nie dajmy się więc tej argumentacji zwieść.
Jaka więc jest alternatywa? Bardzo prosta. Uznajmy, że nie ma natchnionego interpretatora; że każdy jest odpowiedzialny za zrozumienie Słowa Bożego i nie może zrzucić tego obowiązku na kogoś innego. Oczywiście, nie każdy jest tak samo obdarowany do tego, aby Słowo to rozumieć i wykładać: Bóg dał Kościołowi dar nauczycieli właśnie po to, aby ci, którzy mają trudności z przebiciem się przez znaczenie Pisma Świętego, mieli pomoc. Niemniej, nie zaprzeczając ważnej roli nauczycieli, naukowców, którzy w pełen szacunku sposób prowadzą studia nad księgami Pisma, należy sobie jasno powiedzieć, że każdy chrześcijanin, zdając dobie sprawę zew swych ograniczeń (Rz 12:3), bez nieuzasadnionego braku zaufania do nauczycieli, jest jednak odpowiedzialny za to, co przyjmuje, pamiętając, że od tego zależy jego doczesność i wieczność (Gal 1:8; 1Kor 15:1-2).
Sama Biblia nie wystarczy – potrzeba Ducha, by była Słowem Boga?
Paweł pisał „litera zabija, duch zaś ożywia” (2Kor 3:6); czy też 1 Kor. 4:20: „Albowiem Królestwo Boże zasadza się nie na słowie, lecz na mocy.” Czyż nie uczy nas tutaj, że litera – Słowo Pisma – zabija, i dopiero ożywione staje się dla nas zbudowaniem? I, że prawdziwie żywy kościół opiera się nie na Piśmie, ale na mocy Ducha Bożego?
Oba te twierdzenia są zupełnie bezpodstawne, i wystarczy choć trochę zorientować się w kontekście, żeby to zrozumieć. 2Kor 3:6 to nie kontrast Biblii z jakimś duchem, lecz nowego i starego przymierza. Ów duch to synonim nowego przymierza – „zdolność nasza jest z Boga, który też uzdolnił nas, abyśmy byli sługami nowego przymierza, nie litery, lecz ducha;” litera – starego. Cała dyskusja nie dotyczy zagadnienia tego, czy Bóg działa przez Słowo – to dla Pawła, jak postaram się dalej dowieść, jest oczywiste; raczej, Paweł pokazuje, że nie potrzebuje żadnych „listów polecających” (3:1), które by dowodziły jego apostolskiego autorytetu, gdyż najlepszym takim listem, potwierdzającym jego autorytet jest fakt, iż działa poprzez niego Duch Boży, a dowodem na to jest przemiana ich serc (3:3), której przeciwieństwem są „tablice kamienne” Starego Przymierza. 1Kor 4:20 również nie mówi o słowie Pisma. Paweł mówi tutaj o „słowie pysznych” którzy nie mają mocy – jedyne co potrafią, to oskarżać i pomawiać (4:19). I dodaje, że nie na tym polega chrześcijaństwo – nie na gadaniu, choćby bardzo efektownym, ale na mocy – tym, co robimy. Bo moc Boża objawia się nie poprzez nasze deklaracje, ale zmiany w życiu; owoc Ducha Bożego (Gal 5:22). Podobnie oczywiście mówi i Jakub – nie wystarczy mówić, że jest się chrześcijaninem; trzeba nim być, a to oznacza nie zmienione, uduchowione formułki grzecznościowe, lecz zmienioną postawę (Jak 2:14-17).
Podstawowy problem osób, które przekonane są, że sama Biblia nie ma mocy polega na myleniu dwóch działań Ducha Świętego – natchnienia z oświeceniem. Natchnienie to działanie Ducha Świętego nie w nas, ale w autorach Pisma Świętego (2P 1:21), którym Bóg objawił swoje tajemnice (1Kor 2:10). Natchnienie sprawia, że słowa ludzkie są jednocześnie Słowem Bożym. I dlatego autor Listu do Hebrajczyków odnosząc się do cytatów ze Starego Testamentu ma prawo a nawet obowiązek nie mówić jedynie, że Izajasz czy Jeremiasz czy Mojżesz czy ktokolwiek inny pisze, ale, że to (choć to również ich słowa) mówi sam Bóg: „kiedy wprowadza na świat Pierworodnego, mówi: …” (1:6); „poświadcza nam to również Duch Święty, powiedziawszy bowiem …” (10:15); „dlatego, jak mówi Duch Święty: …” (3:7); itp. Natchnienie autorów jest dla nas podstawą do przekonania o bezbłędności słów proroków i innych autorów Pisma – nie można bowiem utożsamiać omylnych słów ludzkich z Bożym Słowem; Bóg nie wymaga od nas posłuszeństwa błędom. Te więc słowa, które są w Biblii, będąc natchnionymi, są bezbłędne. Dlatego mają moc, moc osądzania nas; moc objawiania Bożej woli; w końcu, moc zradzania nas do nowego życia (Jak 1:8).
Oświecenie zaś to działanie Ducha Bożego, poprzez natchnione Słowo Boże, w nas. 1Kor 2:14-15 mówi o tym, że aby właściwie rozumieć objawienie, samemu trzeba mieć Ducha Bożego. Dlaczego? Gdyż Pismo, właśnie jako duchową rzeczywistość (jest nią, zanim my do niego podchodzimy i czytamy) należy interpretować mając w sobie nową, odrodzoną naturę. Bez niej, choć zrozumiemy warstwę treści Pisma, nie pojmiemy jej duchowego odniesienia do naszego życia; nie będziemy w stanie podporządkować naszego życia Bożemu Słowu. W Efezjan 1:16-18 Paweł się modli właśnie o takie duchowe wejrzenie w znaczenie doktryn zawartych w Piśmie dla Efezjan; nie tylko o zrozumienie intelektualne Ewangelii, ale przylgnięcie całym sobą do prawd Pisma, o duchowe przejrzenie, które sprawia, że całe nasze życie rozjaśnia piękno i bogactwo tego, co mamy w Chrystusie: „nie przestaję … wspominać was w modlitwach moich, aby Bóg … dał wam Ducha mądrości i objawienia ku poznaniu jego, i oświecił oczy serca waszego, abyście wiedzieli, jaka jest nadzieja, do której was powołał, i jakie bogactwo chwały jest udziałem świętych w dziedzictwie jego, i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy jego wobec nas, którzy wierzymy.”
Jestem przekonany, że oświecenie, owo duchowe zrozumienie Słowa Bożego – nagłe, choć często poprzedzone długimi i ciężkimi walkami duchowymi – jest doświadczeniem wszystkich dzieci Bożych. Że Słowo nas czasem poraża swą prostota i głębią; uderza; przeszywa, wskazując ukryty grzech, wzywając do pokuty, czy sprawiając w nas wielką i niewysłowioną radość z tego, co mamy w Chrystusie. Ale czasem owo oświecenie jest również owocem wiernego, codziennego studium, nie powiązanego z jakimiś emocjami, gdy po prostu nachodzi nas w pewnym momencie nieodparcie jakiś wniosek, który wynika z jakiejś dłuższej historii czy czytania Pisma z okresu ostatniego tygodnia czy nawet miesiąca.
To wszystko jest wspaniałym przywilejem i zaszczytem dzieci Bożych. To wszystko jest jednak możliwe tylko i wyłącznie dlatego, że Duch tłumaczy, czy odnosi do naszego życia samo Słowo Boże, którym jest Pismo, ze względu na natchnienie ludzkich jego autorów przez Ducha Bożego. Cieszmy się oświeceniem; wspaniałym i pełnym mocy działaniem Ducha w nas. Ale nigdy nie przeciwstawiajmy mu równie wspaniałego działania Ducha w autorach Biblii. Duch Święty sobie nie przeczy. On siebie potwierdza; potwierdza swe działanie w autorach Pisma – ich prawdziwość i wieczną aktualność – poprzez zmiany, jakie następują w nas, poprzez nasze obcowanie z Pismem; i potwierdza działanie Ducha w nas poprzez Słowo Boże Pisma Świętego, które dowodzi, że nasze doświadczenia nie są naszym widzimisię, ale właśnie samym Bożym działaniem, które zapowiedział i które potwierdza autorytetem swojego nieomylnego Słowa. Nie bądźmy więc winni grzechowi zaprzeczania działaniu Ducha Bożego!
Podsumowanie
Mam nadzieję, że widzimy, że Sola Scriptura to bardzo praktyczna nauka. Porządkuje i ustala we właściwej hierarchii wszystko – całe nauczanie i życie Bożego kościoła – czyli każdego z nas.
Mam nadzieję również, że rozumiemy, że bez osobistego, jaki zborowego podporządkowania się Pismu jako ostatecznemu, wystarczającemu dla nas autorytetowi utracimy ową sól, która w nas jest; sól prawdziwego, bezkompromisowego i jednoznacznego, bez światłocienia, posłuszeństwa Bogu, gdzie tak jest tak, a nie jest nie. Jeśli nie – nie pomoże ani wspaniałe uwielbienie, ani ciągle pomnażane przeżycia. Dlaczego? Niech odpowie nam święty Piotr:
Skoro dusze wasze uświęciliście przez posłuszeństwo prawdzie ku nieobłudnej miłości bratniej, umiłujcie czystym sercem jedni drugich gorąco, Jako odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, ale nieskazitelnego, przez Słowo Boże, które żyje i trwa. Gdyż wszelkie ciało jest jak trawa, A wszelka chwała jego jak kwiat trawy. Uschła trawa, I kwiat opadł, Ale Słowo Pana trwa na wieki. A jest to Słowo, które wam zostało zwiastowane.
(1P 1:22-25)
Uświęcenie dusz naszych przez posłuszeństwo prawdzie prowadzi do właściwego życia – uwielbienia Boga przez nieobłudną miłość. Mówiąc językiem teologii ortodoksja (zdrowa nauka) prowadzi do ortopraksji (zdrowej pobożności), podczas gdy heterodoksja (fałszywa nauka) do heteropraksji (fałszywej pobożności). Piotr to potwierdza w dalszej części fragmentu. To uświęcenie wynika z tego, że nasze odrodzenie jest spowodowane niczym innym, jak tylko samym Słowem Bożym. Jak z dobrego nasienia wyrasta dobra roślina, jak z dobrego drzewa zrywamy dobre owoce, tak z nasienia Słowa Bożego, które żyje i trwa, o ile jest nam zwiastowane i przez nas przyjmowane, rodzi się prawdziwie chrześcijańskie życie. I nie ma innej drogi. Wszelkie inne nasiona to podróbki. Bo nie ma innego nasienia, przez które Bóg Duch Święty nas zradza: „Gdy zechciał, zrodził nas przez Słowo prawdy…” (jak 1:18). Obyśmy nigdy z niej nie zeszli. Ani na drogę rzymską, ani mistyczną.