Jedność?

Autor: Mateusz Wichary

Znak zapytania w tytule nie sugeruje wątpliwości, co do wartości jedności. Istnieje wiele różnych jedności, i większość z nich jest wartościami Bożymi. Na przykład, jedność małżeńska – unia jednego ciała z dwóch ludzi. To jedność jak najbardziej zdrowa i obdarzona błogosławieństwem, Pismo Święte o tym jasno naucza. Z drugiej strony można mówić o jedności ze światem, czyli – byciu jedno ze świecką, niechrześcijańską kulturą. To akurat zła jedność, bowiem mamy być „nie z tego świata”, jakkolwiek pozostając ciągle „w świecie.” Ów znak zapytania wskazuje więc na konieczność zadania sobie dodatkowych pytań, kiedykolwiek pytamy o jedność. Jedność – kogo z kim? Co w zasadzie w praktyce miałaby ona oznaczać? W końcu, we wszystkich tych odpowiedziach należy się poważnie zastanowić nad tym, czyj jest to pomysł. Czy wynika z objawionej w natchnionym Piśmie Świętym Bożej woli, czy z pewnych czysto ludzkich trendów, którym się poddajemy płynąc z prądem tendencji społecznych i innych.

Jedność w Piśmie
Aby w jasny sposób sformułować definicję jedności, na której chrześcijanom powinno zależeć, powinniśmy zwrócić się do źródła poznania woli Naszego Pana. Podstawą będą trzy najczęściej używane fragmenty we wszelkich dyskusjach. Z moich obserwacji to 1Kor 1:11-13, Ef 4:1-6 i J 17:21.

1Kor 1:11-13
Tekst 1Kor często wykorzystuje się jako rzekomy argument przeciw podziałom na wyznania. Nie wolno nam się dzielić (mówić: ja jestem Pawłowy, ja Apollosowy, ja Kefasowy), ale wszyscy mamy być Chrystusowi, czytaj: mamy zniszczyć, znieść wszelkie cechy odróżniające nas od siebie, by powstał wreszcie jeden kościół. Czy jest to właściwe zrozumienie tego tekstu? Uważam, że nie. Przede wszystkim, jest to w oczywisty sposób nadinterpretacją tego tekstu z bardzo prostego powodu: tekst mówi o sytuacji W ZBORZE, a nie pomiędzy zborami, czy pomiędzy grupami zborów, jak można by opisać dzisiejsze wyznania. Bezmyślne odnoszenie go do sytuacji nie tylko międzyzborowej, ale nawet międzywyznaniowej, relacji pomiędzy organizacjami zrzeszającymi setki, czy nawet tysiące zborów, wykracza daleko poza intencję Pawła. Paweł chciał pogodzić zwaśnionych braci. Wskazuje im na prosty fakt, że bez względu na różnice, wszyscy są chrześcijanami, i w związku z tym, powinni się szanować i traktować z miłością.

Po drugie, warto zastanowić się nad tymi różnicami – nad byciem Pawłowym, Apollosowym, Kefasowym czy Chrystusowym. Na jakiego rodzaju różnice pośród braci wskazują te przymiotniki? Nie na różne ewangelie, bo gdyby tak było, Paweł nie dopuszczałby do pluralizmu. Głoszenia jakiejkolwiek innej ewangelii Paweł jednoznacznie nie toleruje – przeciwnie, przeklina i potępia (Gal 1). Oznacza to więc preferowanie pewnego określonego stylu w prezentacji ewangelii.

I tak styl Pawła był misyjny i nastawiony na służbę wśród pogan; jego sposób mówienia był prosty i skupiony raczej na doktrynalnej treści niż pięknej formie. Bracia Pawłowi więc podkreślali rolę doktryny i praktycznego jej głoszenia – czyli ewangelizacji. Apollos znów był człowiekiem światłym, wychowanym w stolicy ówczesnej wiedzy – Aleksandrii, z pewnością oczytanym i z łatwością radzącym sobie w dyskusjach z filozofami czy ogólnie mówiąc, wyedukowanymi ludźmi. Dodatkowo, najwyraźniej miał retorski, krasomówczy styl kazań. Braciom Apollosowym więc najwyraźniej imponował taki styl prezentowania ewangelii i taki styl przywódcy. Kefas, czyli św. Piotr był znów bardzo mocno zakorzeniony w judaizmie; z pewnością jego „styl” chrześcijaństwa mało się różnił od ówczesnego judaizmu. Bracia Kefasowi więc najwyraźniej byli przekonani o potrzebie zachowania tych Żydowskich wartości w całym tworzącym się kościele. W końcu mamy braci Chrystusowych. Wbrew pozorom Paweł wcale ich nie chwali, jako tych jedynie dobrych i skupiających się na tym, co trzeba: ich grupę wymienia pośród pozostałych, i również do nich kieruje w wersecie 13 słowa nagany. Wynika z tego, iż bracia Ci wcale nie widzieli ani nie chcieli jedności z pozostałymi; raczej, uważali siebie za lepszych od reszty, prawdopodobnie najbardziej duchowych, bo podążających za samym Chrystusem, lekceważąc żyjących przywódców i nauczycieli. Taka postawa wcale nie jest zdrowa; była i jest źródłem pychy duchowej, gdyż zakłada, że wszyscy nauczyciele, czy znane autorytety się mylą, i tylko my mamy rację.

Analogię do tych różnic widziałbym więc w dzisiejszym chrześcijaństwie nie w istnieniu różnych wyznań, które miałyby się połączyć, ale w istnieniu różnych trendów w teologii: np. sympatiach do teologii reformowanej czy arminiańskiej, czy też charyzmatycznej bądź tradycyjnej w odniesieniu do niektórych darów Ducha. Lekcja Pawła w 1Kor 1 to więc wezwanie, by w naszych zborach znalazło się miejsce dla każdego brata – osoby nawróconej i ochrzczonej apostolskim wzorem, posłusznej Bożemu Słowu, znającej ewangelię i żyjącej nią – bez względu na pewne różnice w sympatiach teologicznych.

W kontekście pozazborowym, czy wyznaniowym, nie jest to więc nawoływanie do jakiegoś zjednoczenia wszelkich kościołów. Raczej, lekcja Pawła jest następująca: szanujmy się, pomimo różnych sympatii teologicznych, czy preferowaniu różnych form pobożności. One były w czasach Nowego Testamentu różne, i będą i dziś. Jeden będzie Apollosowy, drugi Kefasowy, a trzeci Pawłowy (oby jak najmniej tych „jedynie prawdziwych” Chrystusowych, którzy upierają się, że w żaden inny sposób ich się nie da zaklasyfikować). Pamiętajmy jednak, że o ile łączy nas wiara w tą samą, objawioną w Piśmie ewangelię, to ten sam Chrystus za nas umarł i zbawił nas swą krwią; tworzymy więc wspólnie jedno ciało, Jego kościół, w którym bracia mają się wzajemnie miłować. Zgódźmy się na istnienie tych trendów, bo naiwnością byłoby oczekiwanie, że wszyscy będą dokładną kopią nas samych. Ale nie pozwólmy tym trendom nas skłócić, skoro, o ile, jesteśmy braćmi w Chrystusie.

Ef 4:1-6
Drugi tekst to Ef 4:1-6. Znów, kontekstem jest zbór, a nie jakieś ogólnochrześcijańskie porozumienie. Paweł wzywa braci w Efezie najpierw do właściwej postawy – godnej powołania, czyli odwzorowującej Jego postawę: pokory, łagodności, cierpliwości, znoszenia siebie w miłości. Do tego dodaje również polecenie zachowania jedności Ducha w spójni pokoju. Co oznacza to polecenie? Co to znaczy zachować jedność Ducha?

Jedność Ducha mamy zachowywać, a więc jest to coś, co już mamy, danego, jako chrześcijanie. Owo określenie „Ducha” wskazuje źródło owej jedności – działającego w nas Ducha Świętego, który jest nam dany. Ducha, który działa w naszych sercach między innymi właśnie po to, byśmy, jako zbór Boży, byli jedno. To bycie jednym wiąże się z obecnością w naszych wzajemnych więziach „spójni pokoju.” To pokój ma być spoiwem nas łączącym. Tak jak zaprawa łączy cegły, tak pokój ma łączyć chrześcijan w zborze – wtedy zachowujemy jedność Ducha.

Wersety 4 i 5 pokazują podstawy tej jedności. Jako ludzie wierzący zyskujemy wiele nowych powiązań, które powinny nas spajać. Nie są to czynniki naturalne. Na tych naturalnych powiązaniach opierają się różne ludzkie stowarzyszenia i kluby, jednoczące np. miłośników gier RPG, rolników, partie polityczne, gospodynie wiejskie, czy emerytowanych pracowników policji. To, na czym opiera się wspólnota chrześcijan to wartości duchowe, dane nam z łaski w Jezusie Chrystusie: obecność w życiu tego samego Ducha, ta sama nadzieja życia wiecznego, ten sam Pan, ta sama zbawiająca wiara, ten sam chrzest, który włączył nas do zboru; w końcu, ten sam Bóg, którego czcimy, który jest w taki sam sposób Ojcem dla wszystkich chrześcijan. Czy to mało? Nie; to bardzo dużo. A więc, Paweł mówi, bądźcie jedno, i nie dajcie się skłócić, mając tak wielka podstawę pod jedność ze sobą.

Po pierwsze, zauważmy, jak bardzo aktualne jest przesłanie tego fragmentu dla naszych zborów. Niestety, często tym, co nas spaja, wcale nie jest bogactwo Chrystusowe, ale pewne czysto ludzkie czynniki. Układy, koneksje rodzinne, sympatie, wspólny wróg jakiś (niestety, zazwyczaj nie chodzi tu o szatana). Czy wszystkie te ludzkie czynniki są złe? Niekoniecznie. To dobrze, że w zborach się przyjaźnimy, szanujemy. To dobrze, że się ze sobą łączymy w rodziny, w końcu to wynika z wierności zasadzie, by brać małżeństwa tylko z osobami „w Panu.” Ale jest bardzo, bardzo źle, kiedy NA TYM właśnie zasadza się nasze bycie w zborze; kiedy to wszystko staje się powodem, dla którego jesteśmy ze zborem związani. Są to bowiem przyczyny naturalne, a nie duchowe. Przyczyny, które są zmienne: dziś są, jutro ich nie ma. I w związku z swą nietrwałością, są bardzo chwiejną i niedoskonałą podstawą pod istnienie zboru. Niejeden zbór rozpadł się właśnie dlatego, że zamienił fundament Boży na fundament ludzki.

Zasadnicze znaczenie, ma odpowiedź na pytanie CO nas łączy. Aby to zilustrować, posłużę się przykładem rodziny. Tej naszej zwykłej, ziemskiej. Co możemy o niej powiedzieć? Po pierwsze, rodziny się nie wybiera. W rodzinie jest wspaniały dziadek Sławek i cudowna kuzynka Zuzia, fajny i kochany brat Jacek, ale i wujek Olek, który jest średnio sympatyczny, zrzędliwa ciocia Wiesia, przygłucha babcia Józia, chaotyczny i ciągle problemowy stryjek Stefan, prymitywny kuzyn Ambroży, głupkowata kuzynka Alicja, itd. Jednak, wszyscy trzymamy się w kupie. Dlaczego? Bo jesteśmy rodziną. Możemy lubić się mniej lub bardziej, ale mamy mocne przekonanie, że należy sobie pomagać. Należy, kiedy trzeba, stawać murem. Całkiem możliwe nawet, że gdyby nie te więzy fizycznej krwi, nie mielibyśmy ze sobą nic wspólnego. Może nawet nie chcielibyśmy się znać. Ale skoro jesteśmy rodziną, więc trzymamy się razem.

Podobnie sprawa ma się ze zborem. Zboru również się nie wybiera. To Bóg nas wszczepia do zboru. Zboru, w którym są już, niezależnie od naszej woli osoby, z którymi może czasem mamy średnią ochotę przebywać. Czasem denerwujące, głupie, uparte, zrzędliwe. Ale, to nasza rodzina duchowa. Nasi bracia i siostry. Czy wytrzymujemy zrzędzenie fizycznego brata? Czy odwrócimy się na pięcie i powiemy: spadaj, bo mam ciebie dość? Mam nadzieję, że nie, bo to oznacza, że jesteśmy gorsi od niewierzących (1Tm 5:8)!

Tak samo więc sprawa wygląda w zborze. Bóg z nas uczynił swoją rodzinę; umieścił w ciele swojego Syna, jak chciał. I nic nam do tego, kogo zbawił z łaski przez wiarę. Dopóki należą do rodziny – wierzą Bogu – to należą do rodziny. I niech ta Boża rodzina, ze względu na Ojca, który nas wszystkich zaadoptował, bez względu na nasz charakter i grzechy, będzie dla nas świętością. Ze względu na Pana, naszego drogiego Boga i Brata, który za nas umarł; ze względu na Ducha, który nas otacza opieką i prowadzi. Jeśli na tym opiera się nasze bycie w zborze, będziemy jednością. Zawsze. Nauczanie to można odnieść również do sytuacji między-zborowej. Paweł wskazuje tutaj ponadczasowy fundament jedności pomiędzy zborami. To jedność Ducha, czyli jedność w uwielbieniu tego samego Boga, zgodnie z uwalniającą nas od grzechu ewangelią.

Wniosków z tego jest kilka. Po pierwsze, nie liczy, i nie powinna się liczyć dla nas, jako chrześcijan, żadna inna podstawa do duchowej jedności z ludźmi, którzy wspólnie chcą z nami uwielbiać Boga, jak właśnie te wskazane wartości duchowe, dane prawdziwym uczniom Chrystusa z łaski, w Nim. Nie ma bowiem czego zachowywać, kiedy ich nie ma – kiedy nie ma wspólnej wiary, Pana, Ducha, nadziei, chrztu i Boga Ojca. W praktyce oznacza to, że jedność powinienem nie tworzyć, ale rozpoznawać. Znów, przykładem może być rodzina. Jeśli okaże się, że współpracownik jest moim kuzynem, to oznacza, że jest ze mną w rodzinie, a więc powinienem z nim „trzymać sztamę”. Nie ma sensu jednak wmawiać sobie, że ktoś należy do rodziny, jeśli nie należy. To, czy należy, czy nie, nie zależy ode mnie. To zależy od krwi, która w nas płynie. Podobnie z chrześcijaństwem. Jeśli nie ma podstaw by rozpoznać jedność w Panu, to jakakolwiek „jedność”, którą stworzymy będzie pusta, bezzasadna i oszukańcza.

Niestety, dzisiejsza „polityka kościelna” jest takiej jedności pełna. Powinniśmy więc sobie jasno powiedzieć, że tworzenie fikcyjnej jedności tam, gdzie nie ma Bożych fundamentów, w imię źle pojętego „dobra Kościoła” jest grzechem. Jest to tworzenie jedności nie nakazanej nam przez Boga; udawaniem, że Bóg jest Panem osób, o których wiemy, że ich Panem nie jest; udawaniem, że wiara jest ta sama, gdy nie jest, itd. Najgorsze w tym wszystkim jest jednak nie to, że udajemy, ale że sami w końcu od tego udawania głupiejemy. Ciężko jest żyć w świadomości, że się coś udaje; dlatego taka postawa fałszywej jedności szybko prowadzi do racjonalizacji zakłamania, które polega na wmawianiu sobie i innym dokoła, że właśnie robimy dobrze i słusznie. Że tak naprawdę różnic zasadniczych nie ma; że wiara w gruncie rzeczy jest ta sama; że możemy sobie podać ręce, i wspólnie wielbić Boga. A to jest już niczym innym, jak odstępstwem od „wiary raz na zawsze przekazanej świętym” (Judy 3); jest udawaniem, że może zbawić i zbawia inna ewangelia niż ta, którą znamy z Pisma Świętego; albo, że ewangelią niekoniecznie musi być wezwanie do nawrócenia grzeszników do Jezusa Chrystusa, lecz również np. odrodzenie sakramentalne i różne inne pomniejsze pomysły. Jest udawaniem, że być chrześcijaninem niekoniecznie oznacza trwanie w ewangelii, ale może oznaczać trwanie w różnych innych przekonaniach, które z biblijnym zwiastowaniem mało mają wspólnego. Jeśli w to samo-zwiedzenie zaczynamy wierzyć, to być może „nadaremnie uwierzyliśmy”, jak pisze Paweł, napominając, by trwać w ewangelii, przez którą jesteśmy zbawieni, jeśli tylko zachowujemy ją tak, jak On ją zwiastował (1Kor 15:2).

Jeśli nie ma więc duchowej jedności, nie ma żadnego sensu udawać, że jesteśmy wspólnie chrześcijanami. Bo nie jesteśmy. Oczywiście, możemy założyć, że dany kościół też jest chrześcijański, a my tylko nie potrafimy go jako takiego rozpoznać. Niemniej, skoro tak, to powinniśmy dochodzić do wspólnego rozpoznania się, według kryteriów Bożej rodziny, jako bracia. To oczywiście oznacza w praktyce sprawdzenie, czy łączy nas wiara w tą samą ewangelię. A skoro tak nie jest, to choćbyśmy nawet bardzo chcieli, braćmi nie jesteśmy. To po prostu nie zależy od nas. Świata nie zmienią nasze pragnienia; on jest stworzony i trwa w zgodzie z wolą Bożą. To nie my definiujemy podstawy pod jedność, ale Bóg, w Efezjan 4:1-6.

Po drugie, fragment ten uczy również, że jeśli ta podstawa istnieje, to istnieje. Czasem jest tak, że wolelibyśmy, żeby niektóre grupy nie były chrześcijanami. Przynajmniej ja bym czasem wolał. Są tak bardzo niedojrzałe; albo nawet, w pewnych sprawach zwiedzione. Niemniej, to akurat nie może być dla nas powodem do tego, by udawać, że braćmi nie są, skoro są. Ta podstawa z Listu do Efezjan zmusza nas w jednakowy sposób zarówno do nie wyrażania jedności z tymi, z którymi chcielibyśmy, jeśli nie należą do rodziny, jak i do wyrażania jedności z tymi, których nie lubimy, jeśli chrześcijanami są. Czyli dopóki jakiś zbór wierzy w ewangelię, jest zborem Bożym. I choć może nie podobają nam się pewne praktyki, czy pobożność, czy przeakcentowanie pewnych spraw w teologii, czy nawet pewne błędy – wciąż są to nasi bracia. To oznacza, że choć nie musimy się z nimi zgadzać, czy w pełni utożsamiać, czy wszystkiego robić razem, to jednak powinniśmy za nich się modlić, i na ile to możliwe, współpracować. A przede wszystkim upewnić się, że sygnały, jakie do nich wysyłamy, mają jasny przekaz: jesteście naszymi braćmi w Chrystusie.

Tekst ten więc uczy o tym, że podstawa do jedności jest nam dana; innymi słowy, że Bóg sam mówi nam z kim możemy, a z kim nie możemy i nie powinniśmy owej jedności wyrażać. Mamy ją zachowywać z dziećmi Bożymi; nie powinniśmy natomiast, jako dzieci Boże, udawać, że ją mamy z tymi, którzy owego duchowego sprawdzianu nie przechodzą.

Rozmowy o jedności należy więc prowadzić w dwóch etapach: rozpoznania i zachowywania. Na nic bowiem zdadzą się próby zachowywania czegoś, czego nie ma. Jedyne, co w taki sposób uzyskamy, to fałszywe gesty, które tak naprawdę nie wyrażają nic prócz obłudy i politykierstwa, które nic nie mają wspólnego z miłością czy jednością chrześcijańską. Do jedności potrzeba więc przede wszystkim Biblii w ręku, na podstawie której rozpoznamy się jako rodzina; dalej rozmów długich, szczerych i prawdziwie otwartych na druga stronę. Tylko takie rozpoznanie sprawi, że – o ile rzeczywiście mamy do czynienia z braćmi w Chrystusie po obu stronach – jedność będzie autentyczna. W tym momencie należy ją zachowywać. Może to oznaczać np. raz na jakiś czas wspólne nabożeństwo, czy kontakty między pastorami, czy zorganizowanie wspólnie jakiejś ewangelizacji czy obozu. Grunt, by było widać w naszej postawie, że chcemy kultywować to, co Bóg nam dał: jedność w Nim.

J 17:21
Ten fragment to oczywiście część Arcykapłańskiej Modlitwy Jezusa, w której powierza odchodząc Ojcu swoich uczniów, czyli cały swój kościół, aż do powtórnego przyjścia. Kontekst jest więc powszechny, nie zborowy; to słowa określające wszystkich Jego uczniów, cały Jego kościół. Chrystus prosi tutaj, aby wszyscy uczniowie „byli w Nim jedno” na wzór tego, jak „Ty, Ojcze, we mnie, a ja w Tobie.” Dalej prosi, aby byli jedno już nie tylko z Nim, ale i z Ojcem: „aby i oni w nas jedno byli.” Efektem owej jedności jest wzbudzenie wiary w to, że Jezus jest prawdziwie posłanym przez Boga zbawicielem i Panem w ludziach tkwiących w świecie.

Co więc tutaj nakazuje Jezus? Kluczem do zrozumienia jedności, do której nawołuje jest z pewnością wskazanie wzoru w relacji, jaką miał ze swym Ojcem. Mamy patrzeć na pełną miłości więź Syna z Ojcem, i z niej uczyć się, jak powinniśmy odnosić się do braci i sióstr w Chrystusie.

Fragment ten nie mówi tylko o tym, jak mamy się odnosić, ale również definiuje brata i siostrę. W w. 15-17 Pan modli się nie o to, by Ojciec nas zabrał ze świata, ale byśmy, żyjąc w tym świecie, byli zachowani od złego. Przyczyną jest fakt, że jak On nie jesteśmy z tego świata. Tak jak modlił się o siebie, by był inny (święty) w świecie zła i grzechu, tak samo prosi Ojca o nas. Z tej prośby wyłania się następna o „poświęcenie” a więc oddzielenie uczniów od świata. Nasz Arcykapłan, chcąc naszego dobra, zachowania od złego, prosi Ojca, by nas poświęcił w prawdzie swojej, którą są Jego Słowa. Innymi słowy oddzielenie do świętości; oddzielenie, które sprawia, że jesteśmy uodpornieni na złego jest pozostawanie pod ochroną Słowa Bożego.

Nie sądzę, że słowa te straciły cokolwiek ze swej aktualności. Jeśli uważamy się za chrześcijan, mamy chronić się w oddzieleniu się od świata bezpiecznym Słowem Bożym, które ma moc nas strzec od zła. Dla tego celu Chrystus poświęcił siebie za nas (w. 19). Jedność więc jest dla tych, którzy odeszli od świata do Bożej prawdy, czyli posłuszeństwa Bożemu Słowu. Z takimi, poświęconych z nami w prawdzie Ojca, czyli posłuszeństwie Pismu, mamy być jedno.

Podsumowanie
Jedność? Tak, jedność. Po pierwsze, w zborze. Jedność, czyli akceptacja siebie w naszej różnorodności. Jedność, czyli ciągłe sprawdzanie, czy tym, co nas łączy jest Bóg i Jego Ewangelia; czy aby nie zboczyliśmy z tego jedynie solidnego fundamentu na jakiś inny, który w każdej chwili może zawieść. Jedność, czyli postawa miłości, a więc po pierwsze akceptacji pomimo wad, po drugie ciągłe podejmowanie prób wyrażania w naszych wzajemnych więziach oddzielenia od świata, z którego uratował nas Pan.

Po drugie, jedność ze wszystkimi zborami, które są częścią Kościoła Chrystusa. Jedność, czyli rozpoznawanie i kultywowanie wspólnej duchowej tożsamości w oparciu o wierność ewangelii, pomimo różnic i niedoskonałości. Obyśmy, jak dobra rodzina, trzymali się razem. I oby Bóg nas uchronił od lekceważenia i wypaczania naszej rodzinnej tożsamości dla uzyskania jakichś doraźnych celów.

Artykuł ukazał się w miesięczniku „Słowo Prawdy”

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s