Klonowanie cz. II: klonowanie reproduktywne – zabawa w Boga czy zadanie od Boga?

Autor: Mateusz Wichary 

W pierwszej części artykułu o klonowaniu wyjaśniłem najważniejsze pojęcia. W związku z tym część druga będzie znacznie krótsza.

Klonowanie terapeutyczne, o którym pisałem w części pierwszej, jest obecnie zdecydowanie nie terapeutyczne dla klonu, którego zużywamy jako brakującą nam część. Jednocześnie, jest błogosławieństwem, o ile brakujące tkanki uzyskujemy z innych tkanek, a nie z ludzkich embrionów. W tym kierunku powinny pójść badania. Co jednak zrobić z klonowaniem reprodukcyjnym, czyli takim, które za cel ma powstanie człowieka?

Przeciw
Dr Norman Geisler, apologeta i etyk chrześcijański, wymienia następujące argumenty przeciwko klonowaniu reprodukcyjnemu:

„…przede wszystkim to bawienie się w Boga, nie zaś służenie MU. Gwałci ono fundamentalną zasadę, że jesteśmy jedynie opiekunami ciała ludzkiego, nie jego twórcami. (…) Po drugie, klony przyniosą bezprecedensowe psychologiczne i społeczne problemy tożsamości i rywalizacji rodzeństwa. Po trzecie, to obejście danego przez Boga sposobu ludzkiego rozmnażania się – zapłodnienia w łonie matki. W tym sensie zaprzecza świętości seksu, który stworzył, uświęcił i nakazał Bóg (1M 1:28; Hbr 13:4). Po czwarte, to kolejny sposób uniknięcia śmiertelności przez posiadanie identycznego ‘bliźniaka’ żyjącego po naszej śmierci i tak bez końca.”

A więc mamy cztery argumenty przeciw: (i) to pycha przypisywania sobie zdolności należnych samemu Bogu; (ii) to wywołuje problemy tożsamości i funkcjonowania w rodzinie klonu; (iii) to zaprzeczenie świętości seksu przez obejście danej przez Boga metody rozmnażania; (iv) to niezależna od Boga próba ucieczki przed śmiercią.

Wydaje mu się wtórować w punkcie drugim, mimo braku całego teologicznego zaplecza, słynny Ian Wilmut, który sklonował owcę Dolly:

„Co by się stało, gdybyśmy z moją żoną, stwierdziwszy, że jesteśmy bezpłodni powiedzmy 20 lat temu, zdecydowali się na uzyskanie metodą klonowania repliki mojej osoby? Urodziłby się ktoś, kto pod względem genetycznym byłby oczywiście identyczny ze mną. Urodziłby się jednak w innych czasach i miałby inną matkę. Fizycznie bylibyśmy do siebie podobni jak dwie krople wody, ponieważ genetyczna kontrola rozwoju fizycznego jest dość ścisła. Lecz osobowość jest determinowana przez geny tylko częściowo. Określa ją także otoczenie: „byt i okoliczności”, jak twierdzi filozof. Udziały genów i środowiska rozkładają się mniej więcej pół na pół.

Jak reagowałaby moja żona, mając w domu nastolatka wyglądającego wypisz, wymaluj jak ja za młodu? Jak ja bym na niego reagował?

Wiadomo, że rodzice nakładają na dzieci ograniczenia, a także mają wobec nich oczekiwania. Czy nie starałbym się zdominować swojego sobowtóra jeszcze silniej, niż to się zdarza zazwyczaj w rodzinie? A może odwrotnie, może całkiem bym się od niego odsunął, nie mogąc znieść emocjonalnego ciężaru obcowania ze wskrzeszoną własną młodością? A co z dzieckiem, które dożywszy wieku 20 lat, patrzyłoby na swojego 55-letniego ojca i wiedziało, że za 35 lat będzie wyglądać dokładnie tak samo jak on? Jak taka kopia uporałaby się na przykład z wiadomością, że ojciec umiera na jakąś chorobę dziedziczną? W skrócie: jak sklonowane dziecko radziłoby sobie z faktem, że z góry zna swoją przyszłość? Ja nie zdecydowałbym się powołać do życia człowieka, który musiałby żyć pod taką presją.”

Nie wolno więc, zdaniem Wilmuta, bezmyślnie poddawać się sentymentom. Decydując się na klonowanie tworzymy odrębną, nowa osobę, na wzór innej, istniejącej. Z jednej strony taką samą, ale z drugiej strony -zupełnie inną, bo przecież jej tożsamość tworzy się inaczej, a i Boże zamiary dla niej mogą być zupełnie inne. Czy podobieństwo do dawcy genotypu jest błogosławieństwem, czy przekleństwem? Zdaniem Wilmuta, zdecydowanie tym drugim.

Utrata dziecka
A co w sytuacji, gdy ktoś stracił dziecko? Czy ktokolwiek ma prawo odmówić mu, o ile oczywiście jest to możliwe technicznie, sklonowania straconego potomka? Znów wypowiada się Ian Wilmut:

„Inny przypadek to rodzice, którzy utracili własne dziecko i chcą je odzyskać. Ktoś, kto takiej tragedii nie przeżył, nie wie, jakie to straszne. Przekonanie, że da się zastąpić zmarłe dziecko jego kopią, to jednak wielkie złudzenie. Po pierwsze, trzeba mieć absolutną pewność, iż to naturalne dziecko nie umarło na chorobę uwarunkowaną genetycznie i że nie miało dziedzicznej skłonności do jakiejś choroby, która się jeszcze nie ujawniła. Dostałoby się kopię identyczną pod względem genetycznym, ale oprócz tego – mnóstwo emocjonalnego bólu. Co się stanie, kiedy sobowtór przekroczy wiek, w którym to pierwsze dziecko zginęło? Jak sobie z tym radzić? Jeśli naturalne dziecko miało jakieś zdolności – powiedzmy muzyczne czy sportowe – to rodzice, bez wątpienia, będą oczekiwali od kopii, że przejawi te same talenty. A jeśli to naturalne dziecko umarło, zanim jego osobowość się ukształtowała i nie wiadomo, czego oczekiwać od kopii?

Koniec końców, wydaje mi się, że łatwiej powiedzieć „nie” każdemu, kto chce klonować dziecko z tego powodu, niż próbować nakreślić hipotetyczną granicę, od której zaczyna się rozwijać osobowość.

Mamy z żoną dwie córki, a chcieliśmy mieć oprócz nich syna. I osiągnęliśmy ten cel bardzo staroświecką metodą: przez adopcję.”

Nikt i nic nie przywróci nam kogoś, kto umarł. Pomocą może być kolejne dziecko, ale nie tworzenie iluzji braku straty. Osoba bardzo podobna będzie pod wielką presją bycia kimś, kogo nie ma. Kim nie jest. Nic dobrego, zdaniem Wilmuta, z tego nie wyniknie. I trudno moim zdaniem, się z nim nie zgodzić.

Podsumowując więc, ewidentnie klonowanie reprodukcyjne wywołuje problemy tożsamości i funkcjonowania dla tak powstałej osoby – względem dawcy genotypu, najbliższych. Nie wolno nam o tym zapominać powołując ją do istnienia. Czy jednak pozostałe argumenty dr Geislera są słuszne?

Za?
Polemizuje z reprezentowaną przez niego postawą inny znany teolog, John M. Frame. Stwierdzając, że „trudno jest wyobrazić sobie dobra przyczyną dla stworzenia klony siebie samego, raczej niż reprodukowania się w normalny sposób [dzieci – M.W.] bądź używając innych pomocy medycznych”. Trudno, bo motywacje stojące za tworzeniem identycznej kopii siebie samego zamiast „przelewania” siebie w dany przez Boga sposób – poprzez dzieci, które przecież są „kością z kości naszych”, będąc jednocześnie unikalnie stworzone w przez Boga – są narcystyczne. Dodatkowo, tak jak Wilmut zauważa, że ta droga życia na wieki zawodzi – geny to nie wszystko; klon będzie ostatecznie kimś innym, mającym wolność wybrania innej drogi życiowej, kształtowania siebie przez inne czynniki, itp. Po czym dodaje:

„Potrafię jednak wyobrazić sobie jedną dobrą przyczynę: małżeństwo, które nie może mieć dzieci, ponieważ jedno z małżonków jest nieuchronnie bezpłodne. Chcą jednak mieć dziecko, które nosi w sobie genetyczne dziedzictwo przynajmniej jednego z nich, bez korzystania z usług osób trzecich (…). Z pewnością, pragnienie kontynuacji kogoś dziedzicznego dziedzictwa nie jest czymś złym, a przekonanie, aby nie korzystać z „usług” osób trzecich w tworzeniu potomków tego małżeństwa (choć trudne etycznie) jest z pewnością pobożne.”

Takie postawienie sprawy jednak kwestionuje argumenty przytoczone przez dr Geislera, który jest tutaj reprezentatywny dla wielu chrześcijan; argumenty które dyskwalifikują klonowanie reproduktywne jako takie, bez żadnych wyjątków. Frame ujmuje je w postaci czterech argumentów, z którymi krótko polemizuje:

„1. ‘Bóg ograniczył prawo do zarządzania reprodukcją ludzi.’ Cóż, oczywiście; Bóg ogranicza przez swą władzę wszystko. Ale co konkretnie powiedział, co zabraniałoby klonowania?
2. ‘Klonowanie jest procesem nienaturalnym.’ Tak, podobnie jako antykoncepcja. Tak jak leczenie antybiotykami. Tak jak chirurgia. Ale przecież Bóg nie powołuje nas do tego, aby pozostawiać naturę w stanie takim, w jakim jest, ale aby panować nad nią dla Jego chwały (Rdz 1:28nn). (…)
3. ‘Klonowanie jest stwarzaniem, podczas gdy naturalna reprodukcja jest zradzaniem. Stwarzanie jest cechą Boga; zradzanie naszą.’ Zgodnie z moim stanem wiedzy, Biblia nie zawiera jakiegoś etycznie istotnego rozróżnienia wedle tego podziału. Z pewnością posiadamy pewne moce ku tworzeniu, wynikające z obrazu Bożego, na który zostaliśmy stworzeni. Nie jesteśmy, oczywiście, stwórcami w sensie tworzenia pierwotnego materiału genetycznego. Bóg nim jest w Rdz 2:7. Ale nie jest to jasne w Piśmie, iż mamy powstrzymywać się od użycia swych twórczych mocy , które posiadamy, które nam dał. Zauważmy paralelę pomiędzy Rdz 1:27, 5:2 i 5:3.
4. ‘Sklonowane dziecko zostało obdarzone tożsamością, której nie wybrało w swej wolności.’ (…) Ale żadne z nas nie wybrało w swej wolności swojej tożsamości. Wszyscy musimy wziąć ze stołu karty genetycznego kodu, które nam zostały rozdane. Argument ten może próbować udowodnić, że sklonowane dziecko pianisty będzie zmuszane do zostania pianistą wbrew swej woli. Ale w żadnej mierze nie jest to konieczne następstwo klonowania, zresztą rodzice normalnie poczętych dzieci często wywierają podobną presję na swe dzieci.”

Odnosząc je do argumentów Geislera, czwarty nie ma zastosowania – gdyż Frame się zgadza, że to zła motywacja; pierwszy jest bezzasadny w świetle Bożego powołania do przemiany natury, nad którą mamy panować. Trzeci („obejście danego przez Boga sposobu ludzkiego rozmnażania się – zapłodnienia w łonie matki”) pozostaje bez odpowiedzi, niemniej nie ma on jakiejś wyjątkowej siły (patrz argument o „godności poczęcia” w artykule o zapłodnieniu in vitro). Najsłabszym punktem argumentacji Frame’a wydaje się brak odpowiedzi na problemy tożsamości i funkcjonowania w rodzinie, w której ojciec bądź matka mają dokładnie te same geny.

Klonowanie przeznaczenia ?
Z przedstawionej dyskusji wyłania się również nie wprost odpowiedź na inną wątpliwość: klonowanie przeznaczenia. Przeznaczenia, czyli nieuchronności pewnych wydarzeń, cech, czy decyzji. Myślę, że to właśnie jest największa obawą, która łączy się z możliwością klonowania konkretnych ludzi, a jednocześnie największą podnietą dla narcystycznych zapędów. Żaden z nas nie chciałby drugiego Hitlera; z drugiej strony chcielibyśmy może drugiego Einsteina, a niektórzy, zapatrzeni we własne oblicze, dokładnej kopii samego siebie.

Słowa Iana Milmuta jednak przeczą takiemu rozumieniu genów, iż determinują one przeznaczenie. Przypomnijmy: „osobowość jest determinowana przez geny tylko częściowo. Określa ją także otoczenie… Udziały genów i środowiska rozkładają się mniej więcej pół na pół”. Za owym środowiskiem (choć ono na pewno Jego wpływu nie wyczerpuje) stoi Bóg. „Z niego, przez Niego i ku Niemu jest wszystko; jemu niech będzie chwała na wieki” poucza natchniony przez Ducha Paweł (Rz 11:36). To Bóg jest przyczyną pierwotniejszą niż geny, otoczenie, wychowanie, osoby które spotykamy na swej drodze, wpływy, którym ulegamy, wybory, do których się przychylamy. To On za pośrednictwem różnorodnych środków, oraz bezpośrednio, kształtuje osoby bardzo podobne w bardzo różny sposób: „Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem” (Rz 9:13). A więc, przeznaczenia sklonować się nie da, bo nie jest ono w naszych rękach.

Z drugiej strony te same słowa mówią również o naszej odpowiedzialności, jako tych, którzy, choć przeznaczenia nie klonują, to jednak są aktywnymi narzędziami, odpowiedzialnymi za swoje działanie przed Bogiem, w tworzeniu warunków i okoliczności. Również swoich klonów. Choć nie w naszych rękach jest los sklonowanego „potomka”, to jednak do nas należy ocena skutków podjęcia decyzji o powołanie na świat kogoś, kto jest klonem, waz z wzięciem na siebie wszystkich dających się przewidzieć konsekwencji – choćby tych, które sugerował prof. Wilmut.

Wyższa rasa i nieuchronny postęp ludzkości?
Motywacją dla klonowania wybranych wybitnych jednostek może też być humanistyczne pragnienie (definiowane nawet w kategoriach obowiązku) stworzenia wyższej rasy. Geisler wyjaśnia:

„decyzje etyczne nie są podejmowane w próżni. Zawsze podejmowane są w oparciu o jakiś światopogląd. Ludzka rola w decydowaniu o tym, co dobre i złe, jest tym, co powoduje najbardziej oczywisty konflikt (…) stanowisk. (…) Świecki humanizm wyraża swoje przekonania wyraźne i stale. Humanist Manifestos (Manifesty Humanistyczne) popierają aborcję, eutanazję i samobójstwa. (…) Wyrzekają się jakiegokolwiek Stwórcy czy boskiej pomocy chełpiąc się: „Żadne bóstwo nie zbawi nas, musimy zbawić się sami” (…).”

Co z tego wynika?

„Wszyscy świeccy humaniści wierzą w ewolucję biologiczną. Wielu wierzy, że ponieważ ludzkość rozwinęła tak wysoki poziom technologiczny, ma obowiązek doprowadzić do przyszłej ewolucji rasy. Nadzieje niektórych sięgają nawet bionicznego człowieka czy genetycznej inżynierii ludzkiej. (…) Ostateczny cel to ludzka istota całkowicie wytworzona genetycznie, stworzenie wyższej rasy. (…) Końcowym celem jest całkowite fabrykowanie istot ludzkich.”

Z pewnością takie postawienie sprawy wymaga chrześcijańskiej odpowiedzi. I z pewnością takie rozumienie postępu ludzkości jest jawnie niebiblijne i niechrześcijańskie.

Po pierwsze, jako chrześcijanie wierzymy w postęp, czyli zmiany na lepsze. Bóg nakazał człowiekowi zmianę naturalnego stanu stworzenia na inny, nowy nakazują mu panowanie nad światem (Rdz 1:28). Ale tak samo jak wierzymy w to, że postęp istnieje, dokonuje się na naszych oczach, tak samo wierzymy w to, że prawdziwy postęp – a więc zmiany na lepsze – musi być zgodny z Bożymi, niezmiennymi zasadami. A więc zmiany – tak! – ale tylko podobające się Bogu!

To oznaczać może zgodę chrześcijan i humanistów do pewnego momentu – np. na poprawianie warunków ludziom; na właściwie rozumiane klonowanie terapeutyczne. Jednak samo tworzenie nowego gatunku ludzi, jest niebezpieczną utopią. To nowe stworzenie w Jezusie Chrystusie, który jest „pierwiastkiem tych, którzy zasnęli” (1Kor 15:20) jest nadzieją na doskonałego człowieka, o nowej, bezgrzesznej naturze, nie zmiany genetyczne. Nie istnieje gen grzechu, który można usunąć. Skrzywienia natury ludzkiej przez grzech wykracza poza zapis genetyczny, choć z pewnością skutki grzechu się w nim przejawiają i nie ma nic złego w tym, by je ograniczać.

Wnioski
Z pewnością większość motywacji kryjących się za klonowaniem reproduktywnym jest biblijnie rzecz biorąc, zła i narcystyczna. To, czy klonowanie może być rozwiązaniem dla par beznadziejnie bezpłodnych pozostawiam osądowi czytelników. Na pewno decydując się na ten krok należy świadomie wziąć na siebie odpowiedzialność za wszystkie trudności i problemy związane z tożsamością tak powołanego do życia dziecka. Wydaje mi się, że nie byłbym w stanie go ponieść.

Czy klonowanie reproduktywne jest złe i niebiblijne samo w sobie? Argumentacja, iż jest to zabawa w Boga mnie nie przekonuje, choć być może nie trafiłem po prostu na wystarczająco mocny argument. Człowiek jest człowiekiem bez względu na sposób, w jaki przyszedł na świat, choć oczywiście, należy dążyć do tego, by sposoby te były jak najbardziej podobające się Bogu.

W końcu, naszą nadzieją na postęp jest powrót Chrystusa. Do tego czasu człowiek pozostanie skażony grzechem, i nic tego nie zmieni, choć oczywiście jego egzystencja jako takiego zmieniać się może. Zgrzeszyliśmy i brak na chwały Bożej; tylko zmartwychwstanie do życia sprawi, że staniemy się nowi, że przyjdzie odkupienie ciała naszego.

Artykuł ukazał się w miesięczniku „Słowo Prawdy”

Reklama

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s