Autor: Mateusz Wichary
Dla kogo jest nabożeństwo? Dla kogo dzieje się wtedy to, co się dzieje?
Odpowiedź, oczywista, ciśnie się na usta sama: oczywiście, że dla Boga. Ale chyba jednocześnie pojawia się w sercu pewna wątpliwość: czy rzeczywiście tak jest? Tak ma być, ba, chcemy żeby tak było – fakt. Ale czy tak JEST?
Oczywiście, serca sprawdzić musimy sami. Żaden człowiek nam do nich nie zaglądnie. To jednak, co zewnętrzne, co łączy się z organizacją nabożeństw, możemy sprawdzić, zadając następujące pytanie: patrząc na przebieg nabożeństwa, KTO jest w centrum? Bóg, owce, czy kozły?
Jeśli kozły….
…to nasze nabożeństwo będzie nastawione na dostarczanie im rozrywki. Oczywiście, mówiąc kozły mam na myśli tych, którzy jeszcze nie są zbawieni, w odróżnieniu od owiec, czyli osób nawróconych. Tu ktoś może powiedzieć: Ha! Sam się podłożyłeś – czyż nasze nabożeństwo nie ma być nastawione właśnie na zdobywanie nowych osób dla Chrystusa? Dlaczego więc nie robić wszystkiego, co można, by sprawić, aby im się w kościele podobało?
Z bardzo prostego powodu: jest zasadnicza różnica pomiędzy niewierzącym, który NIE CHCE się nawrócić a niewierzącym, w którym Duch Święty pracuje, przekonując go o grzechu, sprawiedliwości i sądzie (J 16:8). Jaka to różnica? Jeden nie chce się nawrócić, i jest wrogi Bogu (Rz 3:10-18), tłumi prawdę (Rz 1:18), a drugi słysząc Ewangelię rozpoznaje w niej woń życia ku życiu (2Kor 2:16) – i oddaje swoje życie Chrystusowi. Czyli: jeśli chcemy naprawdę być otwarci na nowe osoby, oznacza to jasne, zdecydowane nauczanie ewangelizacyjne, które go bada i osądza, tak że „skrytości serca jego wychodzą na jaw i wtedy upadłszy na twarz, odda pokłon Bogu i wyzna: prawdziwie Bóg jest pośród was” (1Kor 14:24-25). To woń życia; i każdy, kogo Duch Święty przygotował, albo pobudza w trakcie kazania, czy świadectwa, po prostu ją rozpozna.
Tymczasem mam wrażenie, czasem chcemy zrobić z naszych nabożeństw miejsce, gdzie dobrze się będą czuli nie ci, którzy upadają na kolana, ale ci, którzy na to nie mają najmniejszej ochoty. Czyli kozły właśnie. Po czym poznać to, że nabożeństwo nasze jest dla kozłów? Ano np. po tym, że chcemy, aby KAŻDY czuł się u nas dobrze i nie był niczym urażony. Problem w tym, że wtedy usuwamy z naszych świadectw i kazań cokolwiek, co by było dla kozła nie do przyjęcia. Znika piekło, gniew Boży, choć to była jedna z zasadniczych części nauczania apostolskiego. Do darów łaski oprócz duchowych błogosławieństw dodajemy cokolwiek koziołek chciałby od Boga otrzymać: nowy samochód, fajną żonę czy męża, łatwe i wygodne życie. Czy rzeczywiście takie są obietnice Boże dla naśladowców Chrystusa? Czy nie było tam czegoś o krzyżu i zapieraniu się samego siebie?
Często mówimy, że chcemy być tacy jak Chrystus. Oto więc lekcja od Chrystusa: kazanie w Jana 6. Przyszło mnóstwo ludzi, po bardzo spektakularnym cudzie (nakarmieniu 5000); dodatkowo tłumy mogły dowiedzieć się o spotkaniu się uczniów na łodzi z Chrystusem na środku jeziora. Co robi Pan Jezus? Odsiewa kozły od owiec. Powiedział takie kazanie, że wszyscy, którzy nie chcieli iść za nim – bez względu na koszt i Jego niepoprawność polityczną, lekceważenie stosunków ekumenicznych z braćmi faryzeuszami przez jednoznaczne podważanie ich spojrzenia na rolę manny – odeszli (w. 66). Została ich mała grupka. Myślicie może, że powiedział im: jak to wspaniale, że zostaliście? Nie; powiedział: „Czy i wy chcecie odejść?”
Wcale nie chodzi mi o to, by teraz chwalić ludzi za bezsensowne gromienie pobożnych zborowników, tak dla zasady, żeby się nie czuli zbyt dobrze. Wiemy, że Jezus był dla swych uczniów bardzo wyrozumiały. Ale DLA UCZNIÓW. On się upewniał, że Ci, którzy uważają się za uczniów rzeczywiście są uczniami. Bo jeśli nie są, to powinni nie łudzić się, że mają jakąś społeczność z Chrystusem. Raczej, powinni przyjąć Jego Słowo bez zastrzeżeń. Czy i my się upewniamy, że ludzie przychodzący do zboru są uczniami? Jeśli nasze nabożeństwa nie będą ich upewniały, że wszystko z nimi w porządku, choć w porządku nie jest, to okaże się to samo. Po prostu, krzyż Chrystusa ich zgorszy, i będą nas uważali za nieszkodliwych dziwaków. I tyle. Dopóki czegoś Bóg w nich nie zmieni, nic więcej prócz modlitwy, głoszenia Słowa i świadectwa zrobić się nie da. I na pewno rozwiązaniem nie jest zrobienie ze zboru miejsca, w którym czują się jak w domu. Bo to nie dom kozłów, czyli świat, ale miejsce, gdzie Bóg jest wywyższony w duchu i w prawdzie!
Warto się zastanowić tutaj nad wszelkimi występami wokalnymi i innymi innowacjami w programie nabożeństw. Czy rzeczywiście chodzi tutaj o Boga? A może o nakręcanie atmosfery? Po co? Dla kogo? Komu się chcemy przypodobać? Po co chcemy się wszystkim przypodobać? Czy rzeczywiście dlatego, żeby ich zdobyć dla Chrystusa? A może dlatego, żeby zdobyć uznanie w ich oczach, żeby powiedzieli: wy to tacy nawet nie jesteście całkowici heretycy, miło u was było? Tylko, czy uznanie w oczach kozłów oznacza uznanie w oczach Boga? Czy O TO chodzi w nabożeństwie? Zdaje się, że nie. Zdaje się, że nie zyskanie dobrej opinii u osób niewierzących ma być celem, a oddanie Bogu chwały – skupienie się jak to możliwe na Nim; Jego obecności: Jego wymaganiach względem nas; oddawanie Jemu chwały.
Jeśli owce…
…to zbór staje się towarzystwem wzajemnej adoracji. Czyli: bracia i siostry zajmują się sobą nawzajem. Służą sobie nawzajem. Znów, ktoś by mógł mi zarzucić: czyż Pismo nie naucza, że mamy wszystkim dobrze czynić, a przede wszystkim domownikom wiary? Tak, tak właśnie jest. Ale zbór nie jest po prostu religijnym klubem samopomocy; ma o wiele głębsze zadanie, w którym pomoc się zawiera, niemniej, po pierwsze znacznie szersza, a po drugie, niekoniecznie taka, jaka ma miejsce w zborach nastawionych na owce. Szersza dlatego, że oznacza również napominanie, gdy trzeba, powiedzenie prawdy, nawet niemiłej, wezwanie do zmian, itp. Miłość prawdziwa, a nie udawana słodka sentymentalność i poklepywanie się po plecach tudzież robienie interesów. Nabożeństwo w zborze nastawionym na własne potrzeby nie ma zbyt wielu akcentów ewangelizacyjnych – bo po co; nie zależy nam na tym zbyt mocno. Nam jest ze sobą dobrze, i niczego więcej nie potrzebujemy, a jak potrzebujemy, to jakoś sobie pomożemy. Najwyraźniej jednak widać to po nabożeństwie: czy ktoś interesuje się nowymi osobami, czy zagadnie, porozmawia, zaprosi na kawę, przedstawi kogoś, zapyta o wrażenia, itp. Jeśli nie, to wyraźny sygnał, że najważniejszym celem w nabożeństwie jesteśmy my – zborownicy. Nasza wygoda, poczucie bezpieczeństwa, rozwiązanie naszych problemów. Nic więcej nas nie interesuje. Czy to się Bogu podoba? Bóg po nabożeństwie rozsyła nas do służby, która oznacza pewien wysiłek. Jeśli nie podejmujemy go tuż po nabożeństwie, marne szanse, że zmieni się to w tygodniu.
Jeśli Bóg…
… to pragnienie wszystkich jest takie, by tak właśnie było – by On był na pierwszym miejscu. Oznacza to, że w uwielbieniu grupa uwielbieniowa jest tłem, które uwypukla Boga, na którym skupia się śpiew zboru. Zboru, który głośno śpiewa, prowadzony przez grupę, a nie przez nią wyręczany. Oznacza to, że kazanie będzie najważniejszym punktem nabożeństwa – momentem, gdy odbieramy poprzez kaznodzieję Słowa od naszego Pana, aby nimi się nakarmić, pokrzepić i wzmocnić. Oznacza to, że nasze modlitwy będą zarówno dziękczynne jak i proszące – dziękczynne, ze względu na zachwyt nad Panem, którego widzimy oczyma wiary pośród nas, a proszące – bo widząc, widzimy tez w Nim ojca, do którego warto przychodzić z wszelkimi problemami, jakie nas trapią. W końcu, będą to i modlitwy pokutne, wyznające nasze grzechy, z radością zanoszone przed Boży tron łaski. Oznacza to, że cokolwiek nie wskazuje na Boga będzie nas odpychać, bez względu na to, jakby nie było eleganckie czy na topie.
A po tym wszystkim…
A po tym wszystkim ci, których Duch przekonuje będą rzeczywiście zbudowani. Będą chcieli z nami o Bogu porozmawiać. Ci, którzy chcą żyć dla siebie, pewnie odejdą do swych domów, bez pochlebnej opinii, niemniej wiedząc, czego im brakuje, co daje nadzieję na przyszłość, że kiedy przyjdzie czas nawiedzenia, będą wiedzieć, co mają uczynić. W końcu, oznacza to również, że zborownicy będą troszczyć się o siebie. Będą czuć się przymuszeni przez Boże Słowo do wyznawania sobie grzechów, naprawiania zepsutych więzi; będą chcieli zrobić coś nie tylko dla siebie, ale dla innych.
Tak to przynajmniej widzę. Kiedy Bóg jest w centrum, korzystają wszyscy. Oczywiście, najpierw trzeba zdetronizować cokolwiek innego tam się znajduje. Żeby nabożeństwo rzeczywiście było czasem oddawania chwały Bogu.
Artykuł ukazał się wmiesięczniku „Słowo Prawdy”