Kontrola nad rzeczywistością, z której wynikają próby jej sprawowania, czyli „zaklinanie” rzeczywistości to jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy, z odczuwanych przez człowieka braków. Użyłem słowo „zaklinanie” gdyż kojarzy się z obrazem węża, który zaklęty, robi to, co każe mu zaklinacz. Człowiek chce kontrolować rzeczywistość, bowiem brak tej kontroli oznacza konieczność doświadczania rzeczy przykrych. Naprawdę przykrych.
Poczynając od różnego rodzaju „wypadków losowych” jak wypadki, awarie, przez niepowodzenie w interesach – zdrada współwłaściciela, sprzeniewierzenia finansowe, po sprawy tak poważne jak śmierć kogoś bliskiego, nieuleczalne choroby czy wojny. Gdybyśmy mogli czuwać sami nad swym losem, moglibyśmy sprawić, by tego wszystkiego nie doświadczać.
Świeckie zaklinanie
Tak wiec człowiek wymyślał i wymyśla przeróżne techniki zaklinania rzeczywistości; odżegnywania zła, zapewniania sobie bezpieczeństwa. Zasadniczo można podzielić je na dwa rodzaje: jedne, to działania wymierne. Np. dochodzenie do bogactwa, które – jako pewna wymierna wartość – odgradza bogatego od pewnego rodzaju problemów; sprawia, że kontroluje porównywalnie większy wycinek rzeczywistości, niż ogół.
Oczywiście, jest to różnica istotna – ze względu na nią, pewną widoczną różnicę między biedakiem a bogaczem ci ostatni w pewnych kulturach byli traktowani jako bardziej podobni do bogów.1 Ale jednocześnie różnica, która dla wielu jest mimo wszystko drugorzędna. Dlatego, że nie jest w stanie uchronić człowieka od największych tragedii; i nie jest w stanie zapewnić prawdziwego szczęścia.
Drugi sposób zaklinania dotyczy działania wobec niepoznawalnej sfery. Człowiek stoi w obliczu Nieznanego, który ma na niego wpływ. Nieznanego i niewidzialnego, które kształtuje jego los. Nie ma człowieka, który w jakiś sposób by nie był świadomy istnienia tej sfery rzeczywistości. Wszyscy bowiem w jakiś sposób do tej sfery odnosić się musimy. Popatrzmy na kilka przykładów.
Horoskopy – to koncepcja ujarzmienia, zaklęcia Nieznanego poprzez posłuszeństwo wpływowi gwiazd, które – jak zakłada owa koncepcja rzeczywistości – są owym niewidzialnym wpływem, który nas kontroluje. Bądź posłuszny ich rytmowi, a zyskasz sukces – brzmi założenie tego systemu. Zwróćmy uwagę, jak wiele osób wierzy tej obietnicy. Wszelkiego rodzaju zaklęcia, oraz ceremonie i ryty, które mają w jakiś sposób owo Niewidzialne zatrzymać bądź ułagodzić. Amulety. To element wszystkich religii na ziemi. Każda z nich widzi siebie jako pewnego rodzaju pośrednika pomiędzy człowiekiem – wiernym – a owym niebezpiecznym, niepoznawalnym empirycznie światem, który ma tak duży nań wpływ. Posłuszeństwo w wypełnianiu owych rytów i ceremonii ma zapewnić przywileje i ochronę. Pozytywne wyznawanie – to jeszcze jeden sposób na „zaklęcie” rzeczywistości. Zakłada, że rzeczywistość w jakiś sposób jest zależna, czy poddaje się w swej formie, naszym umysłom. Dlatego należy być pozytywnie nastawionym, aby ją kształtować w sposób, który dla nas jest korzystny.
Chrześcijańskie zaklinanie?
A co z chrześcijaństwem? Czym ono jest?
Oczywiście, dla wielu religioznawców chrześcijaństwo jest po prostu jedną z wielu innych dróg dotykania niewidzialnego w tym samym celu – aby je zakląć i uczynić przyjaznym dla człowieka. Ale to nieprawda. Kiedy patrzymy na Biblię i jej przekaz, nie jest ona pisana przez autorów zainteresowanych po prostu kontrolą rzeczywistości. Gdyby tak było, Biblia byłaby pełna różnych formuł i magicznych rytów, które zapewniają kontrolę nad światem.
Tak jednak nie jest. Główny cel Biblii to objawić Boga i pokazać, w jaki sposób ratuje człowieka od grzechu, oraz wskazać, jak człowiek ma na to działanie odpowiedzieć i jak wierzyć, niezależnie od prześladowań i trudności. Innymi słowy: jak uwielbić Boga swoim życiem, a nie: jak Bóg w mym życiu może sie przydać.
Biblia również jasno stwierdza, kto kontroluje rzeczywistość. To Bóg, Jahwe, Ojciec Syn i Duch Święty, jak dowiadujemy się z NT. Bóg, którego kontrolować się nie da. I to chyba najważniejsza różnica. Naszego Boga kontrolować się nie da. W związku z tym nasza religia (pewne ryty, które stosujemy, nasze formy pobożności) nie jest w swej treści skoncentrowana na zaklinaniu rzeczywistości poprzez manipulowanie Bogiem, ale na poznawaniu Boga i życiu z Nim w zgodzie we wszystkim, co zrządzi.
Modlitwa nie jest więc sposobem zmuszenia Boga do czegoś; sposobem manipulacji, ale wyrażeniem Bogu naszych próśb, które – znając go – prosimy, aby spełnił.
Czy więc nie modlimy się z tych samych pobudek, co reszta świata – aby zapewnić sobie powodzenie? Myślę, że często tak. Ów strach przed światem jest bowiem uzasadniony, i samo to, że go odczuwamy, nie oznacza, że czynimy coś złego. Warto jednak wskazać, że chrześcijaństwo, choć zawiera się w nim również odpowiedź na tą potrzebę człowieka – i to w zgodzie z wolą Bożą, który chce, aby wszystko Jemu powierzać – nie kręci się wokół tej koncepcji kontrolowania świata. Raczej – tą kwestię tłumacząc w sposób jednoznaczny (Bóg kontroluje świat, jak chce) koncentruje się na zagadnieniu życia w zgodzie z Nim. Życia z Bogiem i dla Boga – a więc walki z grzechem, życia w wierze, a nie w oglądaniu – niezależnie od tego, co nas spotka.
Dwie postawy
Tu warto dodać, że istnieją trendy w chrześcijaństwie, które ów punkt ciężkości przesunęły niestety właśnie na zagadnienie kontroli rzeczywistości. Wynika to z faktu, iż niektórzy nauczyciele chrześcijańscy odmawiają Bogu kontroli nad wszelkimi wydarzeniami w świecie. Odmawiają w tym sensie, że mówią, że On zawsze chce nam błogosławić – czytaj: dawać to, czego chcemy. Czyli: Bóg zawsze chce, żeby było nam dobrze.
To ich punkt wyjściowy. W kontraście stoi tu koncepcja, prawdziwie biblijna, która brzmi: Bóg nas zawsze kocha, ale tą miłość wyraża jak chce i mi nic do tego.
Te dwa punkty wyjściowe tworzą dwie różne koncepcje chrześcijaństwa. Jeśli Bóg zawsze kocha, ale ta miłość nie oznacza, że wszystko, co mnie spotyka wygląda dobrze i miło, to uczę się to zło przyjmować. Jak Job. I ufać Bogu. Jak Job. „Pan dał, Pan wziął; niech będzie imię Pana błogosławione.”
Wcale mnie to nie cieszy. Ale chcę ufać, bo znam Boga i wiem, że ów czas teraz nie wyraża wcale w pełni Bożej miłości. Będzie taki czas. Wiem też, że problemem jest grzech – i że to grzech powoduje dużo zła. Ale wiem też, że ten świat przeminie. Na razie mam ufać i kochać.
Czasem mogę Bogu zadawać bardzo trudne pytania – jak Job i Jeremiasz. Czasem mogę nawet przekląć dzień swego narodzenia, bądź uznać, że nienarodzone mają lepiej – znów jak Job i Jeremiasz. Ale ostatecznie moim celem jest zachowanie wiary i uwielbienie Boga we wszystkim, co przechodzę.
W tym ujęciu, ujęciu, które moim zdaniem jest biblijne, widać, że temat zaklinania rzeczywistości jest drugorzędny. Pewnie, że wolałbym, żeby zło mnie nie spotykało. Pewnie, że się modlę, aby Bóg mi błogosławił. Ale znam ważniejszy cel modlitw: „bądź wola twoja”. Koncentruję się na Bogu i wiem, że to On zadziała, jak chce. Nie koncentruje się na „technice” zaklinania, bo ona jest zupełnie drugo-, jeśli nie trzeciorzędna.
Przypatrzmy się drugiemu ujęciu. Jeśli Bóg chce nam zawsze błogosławić, a nie zawsze czujemy się błogosławieni, to oznacza, że Bóg pomimo swoich chęci, wymaga pomocy. A tej pomocy wymaga najwyraźniej dlatego, że ktoś jeszcze ma dużo do powiedzenia. Tym kimś jest oczywiście szatan. Dalej, jeśli wszystko zło, które mnie spotyka, spotyka mnie w gruncie rzeczy wbrew Bożej woli, a za nie odpowiada szatan, to najwyraźniej szatan jest bardzo silny. Ba! Zazwyczaj nawet wygląda na to, że jest naprawdę wyjątkowo silny, nawet silniejszy niż Bóg, bo jego wpływu widzę więcej niż Bożego!
Taka perspektywa rodzi więc praktyczne zwątpienie w Bożą moc, co dla każdego, kto czyta Biblię i stara sie w nia wierzyć, jest bardzo przykrą i trudną do przyjęcia konkluzją.
Jedynym rozwiązaniem, które może ów dyskomfort zneutralizować jest przyjęcie winy na siebie. A więc: to ja jestem winien wszystkim niepowodzeniom – skoro nie Bóg, a szatan jednak wygrywa.
Każde z nich okazuje się powodem do wstydu. Dowodem na niewiarę. I nie ma miejsca na pocieszenie, czy pokorne przyjęcie próby „z ręki Bożej”, skoro ona „z ręki Bożej” być nie może, bo jest zawsze z mego zaniedbania i grzechu. Pomyślmy o tragediach i winie, wywołanej takim nauczaniem. Ile osób traci nadzieję, będąc przekonanymi, że wiara zawodzi? Że oni zawodzą. Że sa ostatnimi grzesznikami, bez nadziei, przynoszącym jedynie wstyd sobie i Jezusowi? I ilu odchodzi z owym poczuciem ze społeczności, w smutku i z poczuciem zawodu uznając, że – skoro do niczego się nie nadają – to przynajmniej reszty braci nie będą zniechęcać?
Taka również wizja automatycznie określa osoby, którym powodzi się lepiej niż innym, jako gigantów duchowych. Nawet, jeśli całe ich życie przeczy biblijnym wartościom. Stają się wzorcem, skoro Bóg im błogosławi. Stają się pewni siebie, przekonani o swojej wyjątkowości. Utwierdzają innych, patrzących na nich z zzadrością, że to nic trudnego. Raczcej zniechęca ich to do zwykłej pracy nad sobą, co niestety często kończy się bardzo nieszczęśliwie. Tak czy inaczej, ich przykład wpędza tylko w kompleksy tych, którzy nie potrafią im dorównać.
Zwróćmy uwagę, że to wizja zupełnie obca Jezusowi, który określa błogosławionych przez siebie jako „ubogich w duchu,” „smutnych” i „cichych.” Zwróćmy również uwagę, jak potężną siłę mają przyjęte na samym poczatku założenia. Jak potrafią odkształcić cały tok rozumowania, wymuszając określone postawy i interpretacje. O co walczymy? Walczymy o błogosławieństwo = powodzenie we wszelkich dziedzinach. Jak walczymy? Z szatanem! W jaki sposób?
Tu pojawia się problem, bowiem Biblia zasadniczo nie podaje nam żadnych wiadomości na ów temat, jak walczyć z szatanem o błogosławieństwo, czyli dostatek, ponieważ taki problem w niej nie istnieje. No ale w tej perspektywie to przecież jeden z najważniejszych aspektów pobożności! A więc, należy rozwiązanie znaleźć, nawet, jeśli go w Biblii nie ma.
Tak dochodzimy do przeróżnych technik „chrześcijańskiego zaklinania” rzeczywistości. Technik, które z łatwością wokół siebie dostrzeżemy w niektórych charyzmatycznych kręgach. Popatrzmy, jak wiele tam jest nauczania o różnych dziwnych aspektach „walki duchowej” która rzadko, jeśli w o ogóle, łączy się z Pismem. Opierają się o „osobiste objawienia” – bo innej możliwiości po prostu nie ma.
Ale czy nie warto się nad tym chwilę zastanowić? Czy nie powinno to zaniepokoić i zmusić do refleksji braci i siostry, którzy poszli w tym kierunku? Że oto Bóg w Swym Słowie NIE wyposażył nas do niezbędnej walki duchowej? Jak to się mogło stać? Tak ważny temat! Tak życiowy! Czemu apostołowie tego nie czynili?
Czemu nie czytamy opisu walki o błogosławieństwo z szatanem w przypadku apostoła Pawła? Czemu raczej mówi o „cierniu” (2Kor 12:7-9)? I jak rozumieć zagadkowe: „trzy razy prosiłem Pana aby on odstapił ode mnie” (12:8), skoro Pan zawsze chce naszego błogosławieństwa? To o co prosił? W ogóle, po co prosił, skoro problemmem nie jest brak Bożej chęci, ale brak wiary w jego sercu?
Dlaczego niedomagającemu Tymoteuszowi zaleca – zamiast wygonienia demona niedomagań względnie modlitwy z wiarą o uzdrowienie jego żołądka – aby samej wody już nie pił, ale po trosze i wina (1Tm 5:23)? Czy to nie jest przykład niewiary? Braku ufności w zawsze dostępną i zawsze działającą Boża moc uzdrowienia? ???
W końcu, dlaczego wzywa do nieefektownego i żmudnego „napominania z łagodnością krąbrnych” w nadziei że – uwaga! – „Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy” (2Tm 2:25)? Czy ta nadzieja czasem nie oznacza, że LICZY NA TO, że Bóg użyje jego napomnień? Dlaczego liczy, a nie: jest pewien? Czyż Bóg nie jest już całkowicie po jego stronie? Po co więc liczyć na to, co już jest, i co trzeba jedynie w wierze wyznawać, aby szatan nam tego nie zabrał? Czyżby Paweł nie wiedział o takich podstawach?
W końcu, czemu wskazuje raczej cierpliwe napominanie zamiast egzorcyzmów jako strategię „wyzwolenia z sideł diabła, który zmusza ich do pełnenia woli swojej” (2:26)?
A może apostołowie po prostu nie byli dość duchowi? Lub – w wersji bardziej do zaakceptowania – jeszcze nie wszystko po prostu Pan im objawił, i dlatego potrzeba dzisiaj mądrych i prowadzonych Duchem proroków, aby nam te ważne nauki pododawali?
Brzmi to dla niewyćwiczonego ucha dobrze, ale jest w praktyce odciągnięciem wierzącego od Słowa. Oto już – znów wbrew Pawłowi – owo Słowo „nie może obdarzyć mądrością”, nie jest wystarczające aby poprawić i Bożego człowieka „do wszelkiego dobrego dzieła przygotować” (2Tm 3:16-17). Co gorsza, wbrew Jezusowi samemu, oznacza to, że nie wystarczy, aby Kościół po prostu „nauczał tego co [Jezus] przykazał” (Mt 28:20) apostołom. I to do aż do skończenia świata, bo aż do skończenia świata Jezus w czynieniu tego właśnie swój Kościół błogosławi. W skrócie: taka optyka zmusza do przyjęcia równorzędnego autorytetu obok Biblii, wbrew podstawowym zasadom reformacji, która właśnie na Biblii i samej Biblii oparła reformę Kościoła.
Wydaje mi się więc, że warto poważnie zastanowić się nad ostatnią ewentualnością: że to po prostu nie jest Boża droga. Trzeba się cofnąć do samego początku i uznać, że najważniejsza jest chwała Boża, nie moje życie. A ta chwała wyraża sie bardzo różnie i czasem łączy z dotkliwą ceną.
Warto również dodać, że w takiej atmosferze zanika nauczanie o tak podstawowych i centralnych tematach, jak zbawienie, bogactwo, jakie mamy w Chrystusie, łasce (łaska rozpatrywana jest z perspektywy duchowej walki, jak i mocy imienia Jezus) i – walce z grzechem.2
Dlatego chrześcijanin pochodzący spoza owych kręgów czuje się w owych zborach zupełnie obco. I dlatego na odwrót, ów „walczący z demonami chrześcijanin” nie czuje w ogóle żadnego zainteresowania owymi nie-duchowymi nauczaniami w tradycyjnych zborach.
Co robić?
Przede wszystkim nie dać się zwieść. Świat nie kręci się wokół mojego nowego samochodu. Bóg wcale niekoniecznie chce mi go dać. Najważniejsze w życiu nie jest błogosławieństwo finansowe i wygody. Błogosławieństwa Jezusa brzmią zupełnie inaczej. Jako chrześcijanie mamy być jego naśladowcami; nawet pobieżne przyjrzenie się Jego życiu wyjaśnia, dlaczego wcale niekoniecznie ma nam być zawsze dobrze i miło. Chwała Boża oznacza cenę, czasem trudną. Mamy prawo się modlić, aby nas „ten kielich ominął”, ale i obowiązek dodać: „wszakże niech twoja, nie moja, wola się stanie”.
Po drugie, rozmawiać i mieć dla siebie kredyt szacunku i życzliwości. Tak, abyśmy zamiast obrzucać się wątpliwymi epitetami odpowiednio heretyków z jednej i cielesnych chrześcijan z drugiej strony, wyjaśniali sobie zrozumienie Pisma i tłumaczyli jego duszpasterskie skutki.
Po trzecie, miec nadzieję, że Bóg wyprostuje to, co krzywe. Bo POTRAFI to robić. Bez Niego nic uczynić nie możemy i tylko On jest naszą nadzieją.
Przypisy:
1. Np. w religiach Mezopotamii wyżsi bogowie zmuszali do pracy niższych bogów, którzy aby uwolnić się od tego przykrego obowiązku stworzyli ludzi. Skutkiem tego, oczywiście, ci z ludzi, którzy pracowali najmniej, byli najbardziej podobni do bogów. Lub, w hinduskim systemie kastowym – wyższe kasty są bardziej „duchowe” – bardziej powiązane z wyższym światem bóstw i duchów. Oczywiście, owe wyższe kasty w bardziej przyziemnym wymiarze są po prostu bogatsze niż reszta.
2. Nie chcę zaprzeczyć, że istnieje walka duchowa w takiej właśnie bardzo wyraźnej formie, szczególnie w sytuacjach misyjnych. Chodzi mi raczej o walkę duchową traktowaną jako sposób osiągnięcia błogosławieństwa.
Artykuł ukazał sie w kwartalniku „Reformacja w Polsce” w 2008 r. Został uzupełniony w roku 2015.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.