Autor: Mateusz Wichary
Konserwatyzm to ciekawe słowo. Oznacza, w szerokim sensie, człowieka oddanego pewnym zasadom. Na przykład w ekonomii oznacza człowieka, który posiada pewne twarde zasady odnośnie gospodarki: wie, że odejście od nich będzie miało w końcu niszczące skutki dla gospodarki, pomimo chwilowych korzyści. Te zasady są dla niego ważniejsze, od taniego efektu, za który przyjdzie później długo płacić. Wcale nie zyskuje mu to popularności. Przeciwnie, ludzie go nie rozumieją, bo interesuje ich tylko najbliższy dzień.
Zilustrujmy to następująco: jest ciężko. Niektórzy twierdzą: dajmy więc pieniądze z państwowej kasy dla biednych. Konserwatysta pyta wtedy: z czego? Jeśli damy tym, którzy są biedni, ale mogą pracować, zniechęcimy ich do szukania pracy. Więcej, ci, co dają innym pracę, będą musieli płacić większe podatki, i kolejne osoby stracą pracę, albo będą miały mniejsze pensje, bo tych samych pieniędzy nie starczy i na wyższe podatki i na wynagrodzenia dla już zatrudnionych. Ludzie, dla których własne dobro jest najważniejsze nie słuchają jednak i nie chcą słuchać konserwatystów.
Weźmy przykład konserwatysty w dziedzinie moralności. Znów, to człowiek, który posiada pewne stałe zasady. Dajmy na to nie upija się, nie cudzołoży i nie morduje, uważa, że nie wolno zabijać nienarodzonych ludzi, jak każdych innych, o ile nie dowiedzie się im przestępstwa na śmierć zasługującego. Uważa za zło inną postawę i mówi o tym. Przy tym naraża się na krytykę ze strony tych wszystkich, którzy patrzą na problemy, wynikające z życia według pewnych moralnych zasad. To ciężko, mówią, mieć dziecko. Czytaj: wolno usunąć niechcianą ciążę. To ciężko, mówią, nie wypić, gdy jest okazja. Czytaj: wolno się upijać i nie należy tego napiętnować. To ciężko, mówią, nie cudzołożyć, kiedy to takie przyjemne. Czytaj: wyluzuj się! Twoje zasady, konserwatysto, są sztywne i martwe.
Weźmy przykład teologii. Konserwatysta, to człowiek, który widzi, że pewnych zasad nie wolno naruszyć, bo są wieczne, dane od Boga na zawsze, trwałe jak sam Bóg, w zgodzie z zasadą: „uschła trawa i kwiat opadł, ale słowo Pana trwa na wieki” (1 P 1:24-25). Pierwsi protestanci byli z pewnością konserwatystami, bo rozpoznało ich aż 5: tylko Biblia, jako Słowo Boże, jest ostatecznym autorytetem; tylko wiara jest sposobem otrzymania zbawienia; tylko łaska jest przyczyną, dla której Bóg daje zbawienie; tylko Chrystus jest pośrednikiem i Zbawicielem ludzi; tylko Bogu należy się chwała. Liberałowie teologiczni natomiast uważają, że z biegiem lat i wieków, zasady te się przedawniają, w związku z czym sztywne ich trzymanie się jest pozbawione sensu. Aby to uczynić podważają sens jakiegokolwiek poznawania Boga i jakichkolwiek sztywnych zasad, tłumacząc kościołowi, że wszystko, czym mają się zając to przeżycia i praca społeczna.
Czasem traktujemy wszystkich konserwatystów jak obłudników, faryzeuszy. Już dawno nie słyszałem, by ktoś przyznawał się do konserwatyzmu; to tak, jakby ktoś przyznawał się do jakiejś nieprzyjemnej choroby czy przypadłości. Tymczasem wierność pewnym zasadom to właśnie cecha, która powoduje dojrzałość sądów i postaw; powoduje, że działanie posiada długofalowe i zazwyczaj dobre skutki. W przeciwieństwie, liberałowie pozwalają sobie na wszystko, nie licząc się z niczym i usuwając skutki swojej radosnej i nieodpowiedzialnej twórczości, nie wahając się nawet przed morderstwem, byleby tylko żyło się przyjemnie. Dwie postawy. Wydaje mi się, że można je, jakkolwiek nieco upraszczając, to jednak ciągle słusznie przedstawić w formie następujących przeciwieństw: dojrzałość i nieodpowiedzialność. Rozwaga i lekkomyślność. Wierność podjętym zobowiązaniom i ich lekceważenie. Życie według wyższych zasad niż własna przyjemność i tylko w zgodzie z tym, co mi przynosi satysfakcje. Oto różnice pomiędzy konserwatyzmem a liberalizmem.
Oczywiście, w grzesznym świecie konserwatyzm bardzo często to tylko poza. Nie ma się czemu dziwić – grzeszne serce, bez działania Bożej łaski, zawsze w końcu pokazuje w którymś momencie swą egoistyczną naturę. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że wśród konserwatywnych grzeszników dzieje się to później niż u tych, którzy są pozbawieni zasad. To ma znaczenie. Kraje, w których przestrzega się zasad, które odzwierciedlają Boży charakter w swym prawie, żyje się lepiej. A to, jak widzimy w obecnie trudnym gospodarczo okresie, ma znaczenie.
Przejdźmy jeszcze raz do chrześcijaństwa. I to od razu do nas – protestantów. Czy jesteśmy konserwatywni? Odrodzeni chrześcijanie unikają tego słowa. Dlaczego? Czyżby nie chcieli być uważani za ludzi o stałych, trwałych zasadach?
A może daliśmy się uwieść tej niechęci tłumów do konserwatystów wszelkiej maści? Czy nie pamiętamy, że naszym zadaniem jest być solą dla naszej ziemi – Polski? Cóż to znaczy, jak nie świadczenie o Bogu, którego charakter jest święty i stały? W którym „nie ma nawet chwilowego zaćmienia”(1J 1)?
A może daliśmy się uwieść pewnym skrajnym charyzmatycznym trendom, według których Duch prowadzi zawsze do nieskrępowania i braku trwałych zasad? Czyżby Ducha Świętego zabrakło, gdy Pan Jezus głosił Kazanie na Górze? Gdy głosił słuchającemu ludowi: „ktokolwiek rozwiązałby jedno z tych przykazań najmniejszych i nauczałby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w Królestwie Niebios”? Pamiętajmy, czego zabrakło widowiskowym prorokom i cudotwórcom opisanym w Mt 7:23: prawości.
Pamiętajmy również, dlaczego Job był wyjątkowym człowiekiem: „mąż ten był nienaganny i prawy, bogobojny i stroniący od złego.” Możemy sobie również przypomnieć takich konserwatystów jak Daniel, który nie chciał jeść mięsa nieczystego, i jadał jarzyny z narażeniem życia; Jan Chrzciciel, który krytykował króla za powtórne małżeństwo z żoną brata; Pawła, który nie okazał się przychylny dla „utożsamiania się” Piotra z Żydami kosztem pogan; Dawida, który pomimo kilku okazji, nie podniósł ręki na Bożego pomazańca, który chciał go zabić. Przykłady można mnożyć. Wniosek jest jeden: Bóg chce, by ludzie mówili o nas: to ludzie niezłomnych zasad. Dlatego można na nich polegać. A jakie one są mądre! Bóg, który je nakazał, musi być naprawdę mądry. Coś w tej Biblii musi być. I chyba jednak sąsiad protestant coś ważnego z niej wyciąga, skoro jego życie się mu zmienia, w przeciwieństwie do mnie.
O tym właśnie mówi Pwt 4:5-8: „Patrzcie! Nauczyłem was ustaw i praw, jak mi rozkazał Pan, mój Bóg, abyście tak postępowali w ziemi, do której wchodzicie, aby ja wziąć w posiadanie. Przestrzegajcie ich więc i spełniajcie je, gdyż one są mądrością waszą i roztropnością waszą w oczach ludów, które usłyszawszy o tych wszystkich ustawach powiedzą: zaprawdę, mądry i roztropny jest ten wielki naród. Bo któryż wielki naród ma bogów tak bliskich jak bliski jest nam Pan, nasz Bóg, ilekroć go wzywamy. I któryż wielki naród ma ustawy i prawa tak sprawiedliwe, jak cały ten zakon, który wam dziś nadaję.”
Nie bójmy się być Bożymi konserwatystami.