Siedzę właśnie w Archiwum Kościoła Baptystów szukając zdjęć do okolicznościowego albumu. Natrafiłem na materiały z 1972 r. – osobę i wiersze, które mnie bardzo poruszyły. Osobą tą jest brat Bogdan Półtorak (1936-1971), który mając 8 lat trafił do obozu w Oświęcimiu. Oto fargmenty Jego własnej o tym relacji:
„… Samego momentu przybycia do obozu nie pamiętam, tylko fragmenty jeśli to tak można nazwać „obrządku” przyjmowania do obozu – stos bilonu, wyższy chyba ode mnie, wieszanie odzieży na wózkach-wieszakach, tłum nagich kobiet, strzyżenie włosów, kąpiel i przywdzianie odzieży obozowej, pasiaka i drewniaków.
Ulokowany zostałem w baraku (chyba nr 21.), wraz z wieloma innymi młodszymi i starszymi ode mnie dziecmi, na górze trzypiętrowej pryczy, wspólnie z trzema innymi chłopcami. W baraku była ceglana podłoga, przez całą jej długość był piec. Naprzeciw baraku znajdował się barak podobny, w którym były kobiety, a wśród nich moja babcia. Za barakiem w odległości około 200m. było widać komin krematorium, który bezustannie dymił, w nocy wydobywały się z niego nawet płomienie. Dym był czarny i gęsty, jeśli wiatr wiał w stronę baraku zapach był niesamowity. Chyba dwa razy dziennie ulice obozową przemierzała jakby orkiestra, pamietam kogoś z dużym bębnem, który wybijał idąc rytmicznie uderzenia, dwa wolniejsze i trzy szybsze, co było hasłem na apel. … Jedzenie było niesmaczne i dawano go mało. Ja z początku nie mogłem jeść, ale szybko głód zrobił swoje i niejednokrotnie brałem udział w bitkach o ślimaki, które pływały w zupie ilekoroć była na obiad kapusta. Nie były one chyba złe, bo wspomnienia nie łączą mi się z obrzydzeniem. Z tragedii obozowych nie pamiętam wiele, poza wypadkiem utopienia więźnia (więźniarki) po uprzednim pobiciu, w dole kloacznym, przez jakiegoś kapo. Raz też byłem zbity przez blokową naszego baraku na wyjście w czasie ciszy po obiedzie. … Zachorowałem na „durchfall”, ale to chyba po kilku miesiącach i na nogach porobiły mi się wrzody, kiedyś też spadłem z koi i mocno się potłukłem. Prawdopodobnie w grudniu zarządzono ewakuację, dano nam po bochenku chleba i kazano wziąć koc i ustawiono przed barakiem w czwórkach. Zostały dzieci małe i chore. … Z powodu durchfallu nie miałem czucia, stojący obok Niemiec z eskorty poczuł nieprzyjemna woń i kazał mi wrócić do baraku aby sie oczyścić. Kiedy po kilku minutach wyszedłem, kolumny już nie było i pozostałem w obozie, aż do wyzwolenia przez Armię Czerwoną.”
W trakcie swego pobytu w obozie był poddawany dziwnym eksperymentom medycznym. Po wojnie Bogadna Póltorak był słabego zdrowia; jego stan wciąz się pogarszał. Został inwalidą i w końcu w 1971 roku umarł.
Oto jego wiersze:
Ja nie zapomnę…
Ja nie pamiętam piłki ni „berka”,
Ni w chowanego zabawy zwykłej.
Pierwsze wspomnienie, wspomnienie dziecka
Bombardowanie, gdy napadł Hitler.
Ja nie pamiętam letnich wakacji,
Ni „Mikołaja” nie pomne w mym sercu
Lecz widzę w pamięci jak na ilustracji
Ulicę Leszno i rząd wisielców.
Ja nie pamiętam wycieczek w nieznane,
Rzek, zamków, jezior, nie mam w pamięci,
Pierwszą wycieczkę w bydlęcym wagonie
Odbyłem na trasie Warszawa – Oświęcim.
Ja nie pamiętam smaku pomarańczy,
I chleba do syta też nie pamiętam,
Bo pierwszy talerz brukwi wystarczył
Bym go wspominał, gdy bigos jem w Święta.
Ja nie pamiętam ojcowskiego „lania”,
Za nieposłuszeństwo lub psotę dziecinną,
Mnie biło „kapo” wiążąc jak barana
Dużą, skórzaną, tnąca dyscypliną.
Ja nie pamiętam sosen wysokich,
Ni płotów wiejskich ze słonecznikami,
Ja widze komin, co z ogniem w obłoki
Wypluwał dziewczynki z warkoczykami,
Które przed chwilą z uśmiechem ust
Tam za drutami dreptały ufnie,
U boku mam, babć, cioci lub sióstr,
A wiatr tu nagle wonią z nich dmuchnie…
Ja to pamiętam, ja nie zapomnę
I nie pozwolę, by zapomniano,
Dzieci nie mogą mieć takich wspomnień,
Dzieci są po to, by je kochano.
Warszawa, 1 lutego 1968
Wątpliwości
Grzeszna ma dusza i grzeszne ciało
Myśl wszetecznymi spowita obrazy
Zabrakło mi serca i dobroci mało
Pełnym po brzegi diabelskiej zarazy.
Uczynki moje służą szatanowi
Ku jego podszeptom ma wola się skłania
Grzechy popełniam i służę grzechowi
U progu śmierci, od życia zarania.
Straconym dla świata jak spalona księga
Nikt już w mej duszy nie przeczyta słowa
Spętała me ciało diabelska potęga
W połowiem już drogi na piekielnych schodach.
Czyż moge zawrócić z tej drogi ku zgubie
Któż mi na takie pytanie odpowie,
Czart mnie wypiueścił i ja grzeszyć lubię
jakiez to myśli mi chodzą po głowie.
Po cóż mi szukać tej drogi prawdziwej,
Kiedym już w drodze, a czy zła jest ona,
Czy mnie prowadzi ku zgubie rychliwej,
Po mojej śmierci łatwo się przekonam.
Sonet
Wysłuchaj Stwórco grzesznego wołania,
Łaskę swą okaż zagubionej duszy.
Dopuść do Siebie pokorne błagania
Które posyła wśród mąk i katuszy.
Pokaż jej Panie tę drogę prawdziwą,
Zerwij diabelskie pęta i okowy,
Niech już nie będzie tą owcą parszywą,
Odbierz jej pychę, naucz ją pokory.
I niech wychwala Imie Twoje święte,
Pieśnią i psalmem, modlitwą pokorną,
Każdym westchnieniem, każdą życia chwilą.
Niech Ci dziękuje za grzechy swe zdjęte
Godzina ranną, godziną wieczorną,
Przed Twą wielkością kornie czoło chyląc.
Sonet dla kaznodziei
Wciąż jesteś dla nas Pańskim Apostołem,
Od lat pokrzepiasz nasze słabe dusze
I od szatańskich ochraniasz pokuszeń,
Każdemu służąc świętym Pańskim słowem.
Wiek Twoje włosy siwizną przyprószył,
Siwizną trudów, szronem wytrwałości,
Wierze Chrystusa i dla społeczności,
Którym to służysz z całej swojej duszy.
W Twe urodziny Bracie kochany
Życzę Ci szcześcia i Bożej miłości,
By Jezus Chrystus w swej łaskawości,
Czuwał nad Tobą jak i nad nami,
Matuzalema bys dożył starości,
O co prosimy swymi modlitwami.