Adam Gutsche
Trudno o bardziej karkołomne zadanie niż wyłożenie historii baptyzmu, wraz z jego dystynktywnymi cechami w 20 minut.
Zwłaszcza, że nawet dla zawodowych historyków sprawa nie jest prosta. Baptyzm bowiem nie łączy się z jakimś znaczącym nazwiskiem, człowiekiem, którego można by uznać za założyciela baptyzmu, czy Kościoła Baptystów.
Baptyzm zawsze był ruchem – w tym jego siła i słabość.
Słabość – bo nie istnieją jakieś międzynarodowe struktury Kościoła Baptystów, które mogłyby prowadzić jednorodną politykę krzewienia baptyzmu na arenie światowej, wyznaczając cele misyjne i je realizować.
Siła – bo idee baptystyczne krzewią się same, często wśród kościołów czy nawet ruchów społecznych i politycznych, które o baptystach wcale nie słyszały.
Historycznie wiele z idei baptystycznych zaproponowali 16-wieczni anabaptyści. Dziś, gdy mówi się o reformacji, ma się na myśli Lutra, Zwinglego czy Kalwina. Ale zapomina się o potężnym ruchu który zaczął się prawie równocześnie – jego początki datuje się na rok 1525, czyli zaledwie 7 lat po pierwszym wystąpieniu Lutra w Witenberdze, kiedy to młodzi teolodzy z otoczenia Ulricha Zwinglego postanowili konsekwentnie wprowadzić w życie wnioski ze swoich studiów nad Biblią i Konrad Grebel ochrzcił swego przyjaciela Georga Blaurocka.
Tym samym złamany został średniowieczny model Kościoła, według którego całe ochrzczone społeczeństwo stanowi Kościół, w którym jest miejsce zarówno dla świętych jak i dla grzeszników, w którym tym ostatnim, cierpiącym w czyśćcu, można dopomóc odpustami.
Jeśli pamiętamy, 95 tez Lutra skierowanych było właśnie przeciwko odpustom. Doktor Marcin Luter, będący – o czym w Polsce rzadko się pamięta – jednym z najlepiej wykształconych biblistów swojej epoki, zdał sobie sprawę z fałszu całej, misternie skonstruowanej nauki o zbawieniu przez uczynki (czy jak byśmy dzisiaj powiedzieli, zbawieniu przez uświęcenie) i zaczął głosić zasadę „sola FIDE” czyli zbawienia jedynie przez wiarę w Chrystusa.
Konsekwencją tego doniosłego kroku, dostrzeżoną przez Zwinglego i Kalwina był postulat, iż jeśli zbawienie jest z wiary, to nie jest stopniowalne – ludzie albo wierzą i są zbawieni, albo nie są nim objęci. Albo są ciałem Chrystusa, albo są dziećmi świata. Albo są Kościołem Bożym, albo są świątynią szatana. Kościół powinien więc składać się tylko z wierzących.
Jednak pierwsi reformatorzy, jak się wydaje, przestraszyli się praktycznych konsekwencji swoich wniosków. W tamtym, ciągle jeszcze średniowiecznym świecie niewyobrażalne byłoby zamknięcie Kościoła dla większości społeczeństwa, nawet wiedząc, że jest to większość bezbożna. Na to niewyobrażalne poważyli się anabaptyści. Nic dziwnego, że zaczęli być prześladowani ze wszystkich stron – zarówno ze strony kościoła papieskiego, jak i reformacyjnego. Później wielokrotnie stawiano im zrzut propagowania „marzycielstwa” czy wręcz anarchii. Jak jednak mogło być inaczej, jeśli ruch ten nie miał żadnej możliwości okrzepnięcia i utrwalenia swoich struktur, a jego przywódcy – początkowo wykształceni teolodzy, potem coraz bardziej prości ludzie, byli wyłapywani jak zwierzyna i po okrutnych torturach bezlitośnie zabijani. Pisząc kiedyś pracę o anabaptystach obliczyłem, że przeciętny lokalny przywódca ruchu żył trzy lata od chwili gdy stał się kaznodzieją anabaptystycznym do chwili złapania i – na ogół wyrafinowanego – uśmiercenia. Nic dziwnego, że w takich, zupełnie niewyobrażalnych warunkach ruch anabaptystyczny podatny był na różne lokalne dziwactwa.
Nie wdając się w dalsze szczegóły możemy powiedzieć, że ruch anabaptystyczny został w rezultacie spacyfikowany i przetrwał w zupełnie hermetycznych wspólnotach typu Amisze w Ameryce czy mennonici na naszych terenach – w dolinie Wisły od Torunia po Gdańsk. Ale idee anabaptystyczne nie zanikły. Co ciekawe, choć anabaptyzm szerzył się głównie w Niemczech, Szwajcarii i Holandii, to jego idee rozpropagowane były w formie pisanej głównie przez Braci Polskich, którzy w tamtych ciężkich czasach mieli najwięcej w Europie swobody do intelektualnego eksperymentowania i publikowania swych przemyśleń. Publikacje te rozchodziły się po kontynencie, dotarły do Holandii i Anglii.
W rezultacie to wśród Anglików w pierwszej połowie 17 wieku zaczął rozwijać się nowy ruch baptystyczny. Z początku na wygnaniu w Holandii, potem, po zmianie sytuacji politycznej i religijnej w Anglii, wrócił do niej wraz z uchodźcami. Baptyści angielscy byli częścią szerszego zjawiska – purytanizmu, próbującego zreformować kościół anglikański. Czerpali z dwóch źródeł: z głównego nurtu Reformacji, zwłaszcza kalwińskiej, wzięli jej podstawowe założenia:
– tylko Pismo jako ostateczny autorytet wiary;
– zbawienie tylko przez wiarę;
– tylko Chrystus jako Odkupiciel i przedmiot naszej wiary;
– zbawienie udzielane jedynie z łaski Bożej, niemożliwe do wypracowania przez ludzi.
Do tego fundamentu baptyści dobudowali niezwykle ważne elementy:
– konieczność nawrócenia każdego człowieka, czyli powierzenia swego życia Jezusowi Chrystusowi w akcie świadomej wiary;
– konieczność budowania Kościoła będącego wspólnotą prawdziwie wierzących i praktykującego dyscyplinę sięgającą aż po wykluczenie tych, których życie nie wykazuje przejawów żywej wiary;
– chrzest na wyznanie wiary;
– wolność sumienia i wyznania oraz rozdział Kościoła od państwa.
Myślę, że zwłaszcza to ostatnie może być dla wielu dzisiejszych ludzi zaskoczeniem. Ideę rozdzielenia Kościoła od państwa często łączy się dziś z postulatami Oświecenia i rewolucją francuską. Tymczasem był to ponad dwieście lat starszy postulat anabaptystów i baptystów. Nie wynikał z ateizmu, jak się niejednokrotnie, szczególnie w Polsce uważa, , lecz z głębokiej pobożności. To, co wprowadziła potem rewolucja francuska było głębokim wypaczeniem tej idei. Prawdziwą próbą jej zastosowania były zapisy wprowadzone do konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Postulatem bowiem było nie państwo świeckie, propagujące religię ateizmu, ale państwo pozwalające swym obywatelom czcić Boga w taki sposób, jaki uznają za stosowny, państwo powstrzymujące się zarówno od przymusu jak i restrykcji w dziedzinie religii. Anabaptyści i baptyści czytając ewangelie zauważyli bowiem, że Kościół jest zasadniczo bytem duchowym, składającym się z naśladowców Chrystusa. Chrystus wielokrotnie i na różne sposoby nauczał: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Płyną z tego dwa wnioski. O pierwszym już powiedzieliśmy powyżej: nie ma w Kościele miejsca dla ludzi niewierzących – innego niż jako tych, których wzywa się do zbawienia. Ich obecność jako członków Kościoła byłaby wysoce szkodliwa zarówno dla Kościoła, bo wnosiliby do niego swój bezbożny styl życia i obraz świata – w istocie, czy nie to było problemem Kościoła średniowiecznego, przeciwko któremu protestowała Reformacja? – jak i dla nich samych, bo prowadziłoby do fałszywego uspokojenia sumienia, przeświadczenia, że są akceptowani przez Boga, podczas gdy naprawdę byli Bożymi wrogami.
Jeśli zaś w Kościele nie powinni się znaleźć ludzie inni, niż świadomi naśladowcy Chrystusa, to Kościół nie może w żaden sposób inny niż perswazja nakłaniać ludzi do wiary – wszelkie sposoby „siłowe” muszą być wykluczone. Wobec tego Kościół nie powinien wchodzić z władzą w żadne układy, dające mu możliwość wywierania nacisku na ludzi, a tym bardziej wchodzić w struktury władzy. Władza nie może być też podporządkowana Kościołowi, bo działa on na innej płaszczyźnie – duchowej.
Doktryna ta w zasadzie wywodzi się od Kalwina, ale baptyści byli tymi, którzy nadawali jej bardzo praktyczny wyraz. W ówczesnym świecie, w którym kościoły protestanckie podlegały władcom, a kościół rzymski rościł sobie prawo do zwierzchności nad wszelką władzą, były to poglądy nowatorskie i radykalne. I choć sami baptyści nigdy nie osiągnęli w żadnym kraju takiej przewago politycznej, by wprowadzić je w życie, to jednak propagowane w Anglii, przyjęły się w jej koloniach, które jako Stany Zjednoczone Ameryki zastosowały je w swoim systemie prawnym i rozpropagowały po całym świecie.
Ale miało być o baptystach. Baptyści dotarli do ziem polskich – no właśnie, tu mamy problem. Dziś świętujemy datę 1858, gdy Boga zaczął szukać, a potem nawrócił się i włączył się w ruch baptystyczny Gotfryd Fryderyk Alf, nauczyciel z Adamowa, małej wioski na północ od Warszawy. Taka datę przyjęto przed wojną, gdyż tam właśnie powstał pierwszy zbór baptystyczny na ziemiach należących do przedwojennej Polski.
Dziś sytuacja się skomplikowała, gdyż na terenach dzisiejszej Polski pierwsze wpływy baptystów zaznaczyły się w 1844r. w Elblągu, gdzie 18 września odbył się pierwszy chrzest trzech młodych mężczyzn w kanale Elbląskim, a 23 października powołano pierwszy zbór.
Po 1848r. bardzo szybko powstawały zbory baptystyczne w centralnej Polsce – głównie we wsiach mających duże skupiska ludności niemieckiej. Po 20 latach wpływy baptystyczne sięgnęły Łodzi, która wkrótce stała się największym ośrodkiem tworzącego się Kościoła Baptystów, z czterema zborami, z których największy w roku 1900 liczył ok. 2000 członków, a szkółka niedzielna gromadziła 900 dzieci. W Łodzi założono wydawnictwo baptystyczne publikujące literaturę w 5 językach, szpital prowadzony przez zgromadzenie sióstr diakonis, seminarium biblijne. Właśnie w dużych miastach, takich jak Łódź czy Warszawa powstały tez pierwsze polskie zbory baptystyczne.
Pierwsza wojna światowa była dla kościoła, jak i dla całego społeczeństwa katastrofą. My dzisiaj wspominamy ją przez pryzmat powstania państwa polskiego, co jest jak najbardziej uzasadnione. Ale zaciera to w pamięci zarówno okropieństwa samej wojny, jak i związane z nią internowania, deportacje i migracje ludności spowodowane zmianami granic po wojnie. W wyniku tego wiele prężnych zborów baptystycznych utraciło zarówno pastorów jak i członków, którzy zabrani zawieruchą wojenna nigdy nie wrócili do rodzinnych miast.
Z kolei okres międzywojenny to czas przebudzeń duchowych na wschodnich kresach Rzeczpospolitej. Podczas gdy sytuacja zborów w zachodniej i centralnej Polsce stabilizowała się, na wschodzie wybuchł niezwykły głód duchowy: wielu ludzi, często z dołów społecznych, zaczynało szukać odpowiedzi na podstawowe pytania o sens i cel życia i śmierci – a odpowiedź znajdowali w ewangelii. Dynamicznie rozwijały się tam wtedy wszystkie kościoły typu ewangelicznego, w tym i baptyści. Dość powiedzieć, że w 1939 roku baptystów słowiańskich – jak nazywano zarówno Polaków, jak i Białorusinów i Ukraińców, którzy razem tworzyli jeden organizm kościelny, było więcej niż liczyła unia baptystów niemieckich. Razem wszystkie zbory baptystyczne w rzeczpospolitej liczyły około 30 tysięcy dusz.
Po wojnie zostało z tego ok. 1000-1500 osób. Czego nie zniszczyła wojna, próbowano zniszczyć po wojnie. Po wojnie odebrano baptystom ok. 120 obiektów kościelnych, które zamieniano na kina i domy kultury, burzono lub przekazywano innym kościołom.
Ale jako baptyści mamy niewielką skłonność do rozpamiętywania naszej martyrologii. Element prześladowania i cierpienia jest niejako wpisany w nasze powołanie. Mamy działać w takich warunkach, jakie Bóg w swej mądrości nam daje. Od wojny Kościół nasz wzrósł do prawie 5 tys. członków, na nabożeństwa uczęszcza co niedziela ponad 8 tys. osób.
Wolimy więc patrzeć do przodu. Wierzymy bowiem, że Bóg powierzył nam konkretne zadanie. Mamy wzywać ludzi do nawrócenia i wiary w Chrystusa, wiary w ewangelię zbawienia.
Na zakończenie chciałbym zrobić małe podsumowanie. Jeśli mielibyśmy znaleźć jakieś cechy charakterystyczne kościołów baptystycznych, to moim zdaniem należałoby wskazać na te trzy główne:
1. Treść wiary: biblijność i chrystocentryzm
2. Organizacja: oddolna i demokratyczna
3. Wezwanie do nawrócenia prowadzące do chrztu na wyznanie wiary.
Chcę szczególnie podkreślić trzeci punkt. Wierzymy, że naszym zadaniem nie jest przede wszystkim rozwijanie Kościoła Baptystów. To Bóg powołał Kościół Baptystów i będzie go zachowywał i budował tak długo, jak długo Kościół Baptystów będzie Jemu wierny. Naszym zaś zadaniem jest głosić prostą prawdę: Większość ludzi idzie do piekła. W dzisiejszych czasach, kiedy powszechnie głosi się, że piekła nie ma, a nawet niektórzy teologowie twierdzą, że piekło będzie puste, nasze poselstwo jest tym potrzebniejsze: Jeżeli nie jesteś pojednany z Bogiem przez krew Jezusa Chrystusa, idziesz do piekła. Pismo Święte mówi jasno, a my to powtarzamy: źli ludzie będą potępieni, i dobrzy ludzie będą potępieni – uratują się tylko ci, którzy nawrócą się do Chrystusa. Bo nie ma innego imienia, danego ludziom na ziemi, przez które mogą być zbawieni.
Myślę, że sprzeniewierzyłbym się Bogu i przyniósł wstyd pokoleniom naszych ojców w wierze, gdybym nie zadał dzisiaj tego pytania: Czy jesteś zbawiony?
Nie spieszmy się z odpowiedzią. Nasze życie jest jak liść na jesiennym drzewie, za kilka dni może nas nie być na tym świecie. Chciałbym, aby każdy z nas tu dziś zgromadzonych zadał sobie to pytanie: czy naprawdę jestem zbawiony? Czy naprawdę jestem gotów odejść i stanąć przed moim Stwórcą, stanąć na sądzie Bożym? Jeśli nie jesteś pewien odpowiedzi, to nie ma dla ciebie ważniejszej sprawy do załatwienia. Nie miej spokoju, nie ustawaj, aż się co do tego upewnisz.
(Wygłoszone w Sopocie 25.10.2008. na obchodach 150-lecia baptyzmu na ziemiach polskich.)