Mateusz Wichary
Wczoraj (24 czerwca 2009 r.) słuchałem ciekawej audycji w Trójce nad książką Obcy z wyboru. W jej toku pojawiła się definicja pewnej pół-indianki i literatki starszego w plemionach indiańskich. Otóż starszy w plemionach indiańskich to ktoś, kto przeszedł przez trudy i próby życia i nie uległ zgorzknieniu – typowej na nie reakcji. Raczej, stał się przez nie osobą stojącą obok (ponad) nimi i w związku z tym potrafiącą kierować innymi, którzy owej mądrości jeszcze nie posiedli.
Przypomniał mi się wtedy mój znajomy, który kiedyś przez kilka lat mieszkał w chrześcijańskim domu starców. Większość pensjonariuszy pochodziła z polskich ewangelikalnych kościołów. To jednak nie uchroniło ich od zgorzknienia, oprócz jednego z nich, który był dla niego świadectwem żywej wiary.
Warto się w ogóle nad zgorzknieniem zastanowić. Gorzkość wykręca twarz. To zły smak (o ile oczywiście nie jest pożądaną goryczką w piwie:) ). To smak, który psuje inne smaki, jak odbicie sokiem trawiennym z żołądka, który niszczy satysfakcję konsumowania czegokolwiek.
Człowiek zgorzkniały może być bogaty albo biedny; samotny lub otoczony rodziną; sławny lub zhańbiony. Sednem zgorzknienia jest poddanie się w swej postawie do świata temu, co niszczy radość przeżywania życia. Czymkolwiek to jest. Bo przyczyną zgorzknienia może stać się wszelkie niepowodzenie czy niesprawiedliwość, które nas w życiu spotykają.
Zgorzknienie jest egocentryzmem. Wybiórczym. Skupieniem na własnej krzywdzie, otrzymanych ciosach, roztkliwianiem się nad sobą, karmieniem niespełnionych ambicji, życiem przeszłością, zawiścią, zawziętością. Pustką. Nic bowiem nie ma i nic nie jest ważne – człowiek zgorzkniały twierdzi, że ów smak jest jedynym prawdziwym, a wszelkie inne to ułuda. Zgorzkniali nie są zdolni do empatii, chyba, że z kimś, kto podobnie jak oni narzeka. Jest to więc empatia pozorna, wspierająca faktycznie skoncentrowanie na sobie wspierających się zgorzkniałych. Człowiek zgorzkniały skrzywi jedynie twarz słuchając osoby, która nie podziela jego wizji świata.
To życie zwyciężyło zgorzkniałych a nie oni życie. To świat ich zmienił, a nie oni świat. W tym sensie, a jest to sens bardzo podstawowy, przegrali. Kimkolwiek byli, w cokolwiek wierzyli, komukolwiek służyli, jakiegokolwiek Boga czcili – zawiedli. Nie są świadectwem zwycięstwa swej prawdy nad światem. Są świadectwem zniszczenia jej przez świat.
Dlatego to ich dyskwalifikuje jako mentorów dla tych, którzy w zapasach ze światem wciąż się mocują. Wciąż wierzą w prawdę i wierzą, że ona zmienia. Że kiedy modlą się „Przyjdź Królestwo Twoje”, to ono przychodzi. Może nie tak, jak to sobie obmyślili. Ale przychodzi, i jest piękne, dobre. Więc warto.
Jak nie poddaje się zgorzknieniu? Myślę, że po prostu wierząc i żyjąc wiarą. Wierząc, że pomimo lub pośród wszystkich trudów realizuje się coś wspaniałego, dobrego, właściwego. I żyjąc tą wiarą – dokładając swą rękę do tego. Pojawia się wtedy uczucie satysfakcji.
Jak u świętego Pawła w jego ostatnim Liście (2 Tymoteusza). To człowiek pozbawiony złudzeń co do stanu duchowego człowieka: „Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, chełpliwi, pyszni, bluźnierczy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, bezbożni, bez serca, nieprzejednani, przewrotni, niepowściągliwi, okrutni, nie miłukący tego, co dobre, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący więcej rozkosze niz Boga…” (3:2-4).
Ale człowiek pełen satysfakcji z przeżytego życia. „DOBRY bój bojowałem” (4:7). Biegu dokonałem, wiarę zachowałem. A TERAZ… Tak, teraz WCIĄŻ jest po co żyć (a właściwie: po co umierać): teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi da Pan. I nie tylko mi. Zwycięzców jest więcej: to wszyscy Ci, którzy umiłowali Jego przyjście. (w. 8).
Królestwo Boże jest w Pawle obecne. Łaska zwyciężyła świat (to akurat z 1Jana, gdzie w podobny sposób mentoruje swym podopiecznym ciągle na drodze). Chrystus jest jego życiem w faktyczny sposób – potrafi z Niego czerpać satysfakcje nie mając nic więcej.
W końcu jest zdolny prowadzić Tymoteusza. Dzieli się z nim tym, że warto. Że można. Że trzeba. Że są sposoby. Nie podcina mu skrzydeł. Nie sieje zwątpienia. Przeciwnie: zaklina na Królestwo Boże i na przyjście Jezusa Chrystusa, by mu się NIE odechciewało; by głosił słowo, w czas dogodny i niedogodny; by cierpiał, kiedy trzeba. Bo warto.
Oby więc starsi w zborach byli jak starsi w indiańskich wioskach. Zgorzknienie zaraża niewiarą i pustką. Niech zachęta dla nas będzie stary Jan Apostoł, piszący do swych uczniów: „Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwycieżyło świat, to wiara wasza” (1J 5:4).
Alleluja, starszy drogi Bracie!
Z ciekawością zaglądam na tego bloga – myślę, że formuła pytań o życie i doktrynę protestantów oraz krótkie odpowiedzi na nie była jak najbardziej trafiona. Dłuższe formy – kazania itp. już trudniej przetrawić, choć pewnie i na nie znajdują się amatorzy. Ten wpis jest jeszcze inny, jakiś taki bardziej osobisty, płynie z bezpośrednich obserwacji, a może nawet własnych przeżyć Autora. Dobrze myślę?
Jednak wyczuwam w nim też jakąś fałszywa nutę, a nawet kilka. Pierwsza polega na tym, że Autor, człowiek, jak wyczytałem dość jeszcze młody, stawia poprzeczkę i recenzuje starych. Oczywiście, nie ma w tym nic niezwykłego – żyjemy w świecie, gdzie ludzie biorą pieniądze za to, że są krytykami w dziedzinach, w których sami nic nie stworzyli i pewnie nie byliby do tego zdolni. Z drugiej strony, może krytyką powinni się zajmować właśnie ludzie „z zewnątrz”, nie mających własnych ambicji w danej dziedzinie i nie kierujący się przez to zawiścią wobec kolegów po fachu?
Trzeba by tu zadać pytanie, o kim pisze Autor tekstu – o ludziach w ogóle, chrześcijanach, pastorach? Sądząc po treści całego bloga, a też cytatach z Nowego Testamentu, ma na myśli chrześcijan. Wnioskując po tym, że pisze o starszych plemienia – chodzi mu o starszych zborów i pastorów. I tu właśnie jest ten pierwszy problem. Autor nie jest człowiekiem z zewnątrz, który stara się nakreślić problemy przywództwa chrześcijańskiego stojąc z boku. Jak rozumiem, sam jest pastorem i widzi sprawy od środka, może nawet niektóre dotykają go osobiście. Z drugiej strony nie jest też człowiekiem, który przeżył życie i na swoim przykładzie może powiedzieć „bieg ukończyłem, wiarę zachowałem…”. Z samego tekstu wynika raczej, że pisze jako młody o starych.
Tu się pojawia niebezpieczeństwo, bo młodzi o starych niewiele wiedzą. Czasami mówi się, że starzy zapomnieli jak sami byli młodzi. Jest w tym dużo racji, ale jeszcze więcej racji jest w stwierdzeniu, że młodzi o starych nie wiedzą nic, bo i niby skąd? Młodzi oceniają starych porównując ich ze sobą – stawiając się bezpośrednio obok nich i porównując swoją siłę z ich słabością, swój entuzjazm z ich zmęczeniem, swój optymizm z ich rozwagą. Tyle w tym sensu, co w wyzwaniu starych sportowców, będących w swoim czasie mistrzami, by zmierzyli się z dzisiejszą kadrą. A potem, po ograniu starych dziadków, ogłoszeniu, że to nie im, ale nam należą się tytuły. Bardziej wyrafinowaną, choć równie nonsensowną wersją tej zabawy jest porównywanie dzisiejszych emerytów ze swoimi wyobrażeniami na temat tego jakimi emerytami my będziemy. Czyli porównywanie rzeczywistości z fikcją, marzeniem.
Przypomina mi się tu historia mojego przyjaciela, który będąc swego czasu studentem teologii, razem z kolegami, naładowani ogromem wiedzy, którą zgłębiali, a też pod wpływem swoich wyobrażeń, jakimi sami będą wspaniałymi kaznodziejami, podśmiewali się z niedzielnych kazań starego pastora zboru, do którego chodzili. Kazania były przegadane, nudne i często obnażały braki wiedzy kaznodziei. W końcu młody człowiek, ruszony sumieniem, uznał, że trzeba pójść i z jednej strony przeprosić starszego brata za zachowanie, a z drugiej strony nieco napomnieć. Poszedł więc, umówił się na rozmowę i prawie od progu wypalił: „Bracie Pastorze, według mnie nie głosi brat już Słowa Bożego jak należy”. Oczekiwał ostrej reakcji, ale zamiast tego usłyszał: „Być może masz rację”. Starszy człowiek powiedział dalej, że zdaje sobie sprawę, że nie ma dobrego wykształcenia teologicznego, ale w czasach jego młodości było ono niedostępne. Że kiedy podejmował się służby pastorskiej, a były to lata 50-te, lata walki z kościołem, to zrobił to z poczucia obowiązku, odpowiedzialności za kościół, bo nikt inny nie chciał się tego podjąć. I że tak trwa na posterunku dopóki go Pan nie odwoła.
Miło byłoby teraz powiedzieć, że od tego dnia mój przyjaciel inaczej słuchał kazań starego pastora, dostrzegł w nich nową głębię. Nic takiego się nie stało, bo życie to nie bajka. Kazania były tak samo kiepskie jak dawniej. Ale mimo to ta rozmowa go zmieniła, bo zdał sobie sprawę, że służba Bogu to nie tylko to, co się widzi na pierwszy rzut oka: dary, inteligencja czy energia. Zdał sobie sprawę, że w życiu i służbie są też inne wymiary, niewidoczne, o których często wie tylko Bóg. I że trzeba uważać z oceną starych lwów, które dzisiaj przypominają czasami tylko wyliniałe dywaniki leżące koło kanapy, bo pozory mogą mylić.
A wracając do tekstu, drugi fałszywy dźwięk to bardzo powierzchowny opis zgorzknienia, nazywanego czasami wypaleniem. Opis Autora jest tyleż barwny literacko, co karykaturalny. Gorycz starszych przejawia się bowiem nie tylko w rozpamiętywaniu zaszłych krzywd, ale przede wszystkim w tym, że dbają już tylko o to, co własne. Ich działania nie są więc nastawione na żadne dobro ogólne, budowanie kościoła, ale na zachowywanie status quo i dbanie o prywatne przywileje (przy czym mogą to być równie dobrze sprawy ambicjonalne co materialne, a najlepiej – jedne i drugie). Ludzie zgorzkniali uważają, że swój przydział poświęceń zaliczyli, a teraz już „im się należy” – cześć, pozycja i profity. To wcale nie musza być starcy dogorywający w zamkniętym pokoju, to mogą być ludzie w każdym wieku, którzy swą czasami jeszcze imponującą energię inwestują w zachowywanie dotychczasowych przywilejów i zdobywanie nowych. Ale to nie mój blog, więc nie będę rozwijał tematu. Powiem tylko, że wszyscy musimy się modlić i czuwać, by nas to nie spotkało.
Trzeci fałszywy dźwięk, a raczej cała melodia, dotyczy tego, że tekst jest o goryczy starców, a przenika go gorycz młodości.
Cóż to za młodzieńczy entuzjazm, który płacze nad tym, że jeden z drugim stary pryk nie chce być jego mentorem? Skądinąd mała refleksja – żeby mieć mentora, trzeba chcieć go mieć. Starzy są złośliwi i nieufni, taka ich natura, szczególnie gdy patrzą na młodych i rozbrykanych. Żeby zdobyć przychylność starca trzeba mu okazywać szacunek i lojalność. Jeśli natomiast uzna się, że nadszedł już czas by wezwać starca do abdykacji, bo samemu chce się już być mistrzem i mentorem, to trzeba się liczyć z tym, że odtąd samemu będzie się szło przez życie.
Mam nadzieję, że Autor, jako człowiek mądry, rozumie te podstawowe w końcu sprawy. Patrząc na niego chciałbym widzieć „że kiedy modli się “Przyjdź Królestwo Twoje”, to ono przychodzi. Może nie tak, jak to sobie obmyślił. Ale przychodzi, i jest piękne, dobre. Więc warto.” Czyli ma poczucie, że sprawy, które go dotykają, trudności, które przeszedł są od Boga, są pozytywne i piękne i prowadzą do dobrego celu.
O ile wiem, Autor został powołany na nowe niwy, otrzymał też nominację na Pierwszego Pastora. Przechodzi tym samym ze sfery czeladników do sfery mentorów. Nie powinien mieć problemu z „wiarą, że pomimo lub pośród wszystkich trudów realizuje się coś wspaniałego, dobrego, właściwego. […] Pojawia się wtedy uczucie satysfakcji.”
Dlaczego więc mam kłopot z wychwyceniem tej nuty radości i satysfakcji z tego faktu?
Życzę Autorowi, żeby nie wstępował na drogę pretensji i goryczy. Żeby, kiedy za dwadzieścia lat przeczyta swój artykuł, nie musiał tego robić z uczuciem zażenowania. Żeby w końcu wytrwał w walce i sam był dobrym mentorem dla innych, młodszych. I żeby jako dobry mentor był w stanie okiełznać ambicje owych młodych, którzy, jak to młodzi, szybko uznają że pozjadali wszystkie rozumy i będą chcieli przed czasem posłać go na emeryturę.
Ciężkie to zadanie, ale Alleluja i do przodu drogi młodszy Bracie!
Dziękuje za tak długi i osobisty wpis.
Co do owych fałszywych nut:
Pierwsza: recenzowanie starych i o kim tu mowa. Wpis zaczyna się od refleksji ogólnej (wywołanej audycją), ale niewątpliwie korzystam w nim z własnych kościelnych doświadczeń. Czy młodym wolno recenzować starych? Myślę, że tak. Z pewnością „młodzi o starych niewiele wiedzą” ale skoro „starzy” chcą prowadzić młodych, to jednocześnie wchodzą w obszar recenzji.
Druga: powierzchowność opisu zgorzknienia. Być może tak rzeczywiście jest. Może kiedyś uda mi się zrobić lesze, choć z pewnych względów wolałbym tego tematu nie znać zbyt dobrze z autopsji;)
Trzecia: gorycz młodości. Myślę, że jej w tym tekście nie ma. Bez względu na to, tak czy inaczej, gorycz młodości z założenia jest niedojrzała, a więc nie tak bardzo wpływowa jak gorycz mędrca.
W końcu, uwaga o mentorach i życzenia. Z pewnością szacunek i zaufanie to podstawa takiej relacji. Oczywiście wzajemna. Relacje, w których jest czas i miejsce, aby szczerze porozmawiać i przeprosić za swoje błędy i grzechy, niewątpliwie procentują ciągłym istnieniem i rozwojem. Tam, gdzie wkrada się podejrzliwość i knucie, tam relacja umiera.
Co do życzeń – chciałbym nie być zgorzkniały, więc bardzo za nie dziękuję. Również życzę Bratu wielu wspaniałych chwil, doświadczania Bożego błogosławieństwa we wszystkich sferach życia.
Warto się zastanowić co oznacza „żyć wiarą”. Wiara musi być czynna w miłości jak mówi Pismo, wtedy jest prawdziwą wiarą.
Taka wiara zwycięża świat, nie ta, która tylko woła „Panie, Panie”.
Wiara czynna, wiara, która działa, która miłuje nie pamietając złego, która nie unosi się pychą i gniewem, która potrafi się poniżyć, która służy budowaniu.
Taka wydaje owoc i osiągnie wieczność.
A tak poza tym, to
Zgorzknienie i rezygnację starszych może usunąć właśnie entuzjazm i chęć działania młodych.
Dlatego też starsi powinni wspierać i umożliwiać działanie młodym, nie zniechęcać, ale wspomagać, zachęcać, popierać.
I oczywiście pozostawić lekką kontrolę, żeby wszystko szło w dobrym kierunku.
Młodzi sieją zawsze pozytywny powiew, starsi są przy nich weselsi, zaczynają się odmładzać. To oczywiste przecież.
Jednakże gdy będą tylko stali na drodze młodym to skutecznie ich zniechęcą i cała społeczność popadnie w jeden marazm i niedzielne chrześcijaństwo.
Jednym słowem: TRZEBA DZIAŁAĆ!!!!!!!!
🙂
Co do komentarza „Kubutka” i przytoczonej historyjki o młodym i pastorze.
Czyż wobec tego stary kaznodzieja (tak naprawdę każdy) nie jest zobligowany by na chwałę Chrystusową nieustannie czynić progres? Wiedzę teologiczną również jako starzec może poszerzać.
Dlaczego starzy profesorowie uniwersyteccy nie są tacy zgorzkniali i mając 70 lat na karku potrafią działać intensywnie na polu nauki, potrafią opanować komputer lepiej jak studenci i nieustannie poszerzają swoją wiedzę?
Jakże ważniejszą rzecz robią kaznodzieje, pastorzy i starsi? Przecież służą PRAWDZIWEJ NAUCE, bo Nauce Boga Jedynego!
Jako chrześcijanie zobligowani jesteśmy do uświęcenia, do angażowania się.
Warto poszerzać swoje horyzonty myślowe i zwiększać aktywność.
Gdy sił braknie to stać się dowodzącym, który kieruje swoimi podwładnymi i prowadzi statek Wiary na coraz to większe morza i oceany.
Starsi bądźcie prawdziwymi „starymi wiarusami”, „wilkami morskimi”, „wyjadaczami” imponujcie młodym i pobudzajcie ich do AKTYWNOŚCI NA RZECZ PANA!
My Młodzi miejmy ochotne i czyste serca!
AMEN!
I jeszcze jedno mi przyszło na myśl.
Jeżeli tradycyjnie przyjmiemy, że św. Jan jest autorem Ewangelii, Apokalipsy i Listów, to jakże musi być zdumiewający jego progres.
Młody chłopaszek, zapewne prosty, staje się znawcą greki, do swojej Ewangelii wplata filozoficzne koncepcje Logosu, a nawet u schyłku życia, być może obarczony już starczą demencją, pisze Apokalipsę.
Długo myślałem co napisać na ten poruszający temat, żeby nie było bicia piany. Dochodzę do wniosku, że jedyne co możemy zrobić to badać samych siebie. Na początku miałem za złe autorowi, że nie pokazuje jakiejś drogi. Ale teraz myślę, że mógł dać to co dał – jedynie ostrzeżenie.
A teraz będę bił pianę.
Mamy w kraju takiego barda niemalże wieszcza estrady narodowej. Którego nigdy nie widziałem uśmiechniętego, a zarobkuje on rozśmieszając ludzi bo jest kabareciarzem. Nie jego smutna mina jest przerażająca i równie przerażające inteligentne dowcipy ale to, że naród płaci za śmianie się z tych okropnych pełnych goryczy inteligentnych przytyków. Tak na marginesie słuchałem nocy w radiowej trójce z jego udziałem i zadzwoniła słuchaczka i opowiedziała śmieszne zdarzenie oparte na zabawnym nieporozumieniu – było prześmiesznie. Niedługo potem pan Krzysztof Daukszewicz opowiadał tą samą historię i było zupełnie nie do śmiechu – on zawodowiec, nie potrafił tego opowiedzieć. Ale to problem tego człowieka. A mnie przeraża, powtarzam, że naród płaci za jego występy które wcale nie są śmieszne. Są pełne goryczy.
Mamy tu też kreację takiego typu bohatera narodowego wiecznego krytykanta zarażonego goryczą od stóp do głów, który się wydaje taki strasznie mądry. A jest to po prostu człowiek, którego najlepiej omijać szerokim łukiem, by się nie zarazić. I chyba tylko to można zalecić: uciekać przed takimi ludźmi, bo w najlepszym razie zepsują wam jeden dzień a w najgorszym będziecie podobni jak oni. A dzięki temu zjawisku (powszechnemu rozgoryczeniu) w dużej mierze żyje popularne radio. A problem naprawdę nie dotyczy tylko starych. I tych starych nie ma co recenzować, bo to już za późno. Nogi za pas i w las.
audycję można znaleźć pod adresem
http://www.polskieradio.pl/podcasting/show/?nr=6&name=radiowe_polecane