Spory o teorię ewolucji są najbardziej znanym aspektem konfliktu wiary z nauką. Mam wrażenie, że czasami się je do tego redukuje. Może się wydawać, że całe zamieszanie da się sprowadzić do Darwina jako źródła zamętu. Ale przecież już chociażby spór o to, jak długo istnieje wszechświat, wykracza poza biologię, leży w gestii kosmologii. Nawet spór o powstanie życia wykracza poza samego Darwina i jego teorię ewolucji. Ta ostatnia nie miała pierwotnie zamiaru odpowiadać na pytanie o początek życia. Darwina interesowało jedynie pochodzenie gatunków. Powstanie życia należy do obszaru zainteresowania chemii, nie biologii; ta ostatnia życie zakłada jako istniejące i nie pyta, skąd się wzięło.
Nie chodzi tylko o Darwina
Teoria ewolucji nie jest więc bynajmniej jedyną sprzeczną z tradycyjnym, literalnym odczytaniem Pisma, powszechnie przyjmowaną teorią naukową. Dokładnie takie same problemy rodzi także teoria pochodzenia i ewolucji języków indoeuropejskich i innych rodzin językowych, która jest całkowicie sprzeczna z dosłownie rozumianą opowieścią o wieży Babel. Zresztą podobnie jak teoria ewolucji była wykorzystywana przez nazistów, którzy na niej oparli swą koncepcję rasy aryjskiej.
Oprócz tych teorii, powiedzmy ewolucyjnych w szerokim znaczeniu tego słowa, wykraczającym poza teorię Darwina, problem też rodzi różne spojrzenie na człowieka. Nauka traktuje człowieka tak, jakby był jedynie wytworem natury, bądź kultury. Tymczasem dla chrześcijanina człowiek jest również istotą duchową. To zmienia diametralnie patrzenie na ludzką psychikę, kulturę, religię, etykę. Tego nie można lekceważyć. Pozostaje poza tym istotna kwestia cudów, które dla każdej religii, w tym i chrześcijaństwa, stanowią istotny element, a które pozostają w sprzeczności z naukowym sposobem wyjaśniania świata Nie należy też zapominać, że przez lata głównym problemem w relacjach między nauką a wiarą stanowiła teoria Kopernika. To od niej pochodzi pierwsza fala myśli świeckiej czy ateistycznej, której kulminacją było oświecenie, mające raczej antychrześcijański charakter, na wiele lat przed Darwinem. Zresztą przeciwników Kopernika bynajmniej wśród wierzących (i nie tylko) ciągle nie brakuje, choć są znacznie mniej popularni od kreacjonistów.
Sedno sporu
Zamiast więc dyskusji o tym, jak bardzo zły lub dobry był Darwin, i jak bardzo się mylił, albo i nie mylił, proponuję dyskusję przenieść na bardziej ogólny grunt. Zastanówmy się raczej nad podstawowym pytaniem: jak wyglądają wzajemne relacje między nauką a wiarą? I na czym należy je oprzeć? Dokonamy przeglądu rozmaitych rozwiązań i spróbujemy zaproponować własne, naszym zdaniem najlepsze. Wszystkie one mają zwolenników wśród chrześcijan, choć nie wszystkie są ortodoksyjne.
Pogląd pierwszy: Scjentyzm
Można żywić przekonanie, że wiara musi podporządkować się zawsze nauce, i że nie wolno (to intelektualne samobójstwo) wierzyć w nic, co nie posiada naukowego potwierdzenia. To scjentyzm. Takie stanowisko raczej trudno pogodzić z ortodoksyjnym chrześcijaństwem, ale na pewno nie brakuje ludzi, którzy przyznają się do chrześcijaństwa, a tak właśnie myślą. To przypadek klasycznego liberalizmu teologicznego. Chrześcijaństwo wyzbywa się wtedy dobrowolnie wszelkich treści sprzecznych z naukowym poglądem na świat. De facto sprowadza się wtedy do etyki i myśli społecznej. Z chrześcijańskiej metafizyki i historii biblijnej zostaje, jeżeli w ogóle, głównie terminologia. Pod nią jednak nie kryją się biblijne treści, ale wyzbyte z Boga poglądy naukowe. Wbrew pozorom taka postawa, której reprezentantem jest na przykład Paul Tillich, nie budzi szacunku zwolenników naukowego poglądu na świat. Jest oskarżana o obłudę – bycie naturalizmem, który nie chce wyzbyć się z sentymentalnych powodów, pozorów bycia chrześcijaństwem.
Pogląd drugi: NOMA
Można też uważać, że wiara z nauką nie mają w ogóle punktów stycznych: nie wypowiadają się na te same tematy, badają świat inaczej, i tym samym nie pojawia się problem konfliktu między wiarą a nauką. Nauka i wiara w tym ujęciu dotyczą zupełnie różnych sfer. Z myślicieli świeckich zwolennikiem takiego poglądu był wybitny paleontolog i apologeta darwinizmu, a zarazem polemista Richarda Dawkinsa, Stephen Jay Gould. Nazywał on taki pogląd NOMA, od ang. terminu non overlaping magisteria, czyli w przełożeniu, zasadą nie nachodzących na siebie autorytetów.
Chrześcijanie również bywają zwolennikami tego poglądu. W praktyce oznacza to całkowite oddzielenie nauki i wiary. Nauka należy do porządku rozumu, a wiara do porządku serca. Chrześcijaństwo takie to swego rodzaju fideizm. Jego przedstawicielem jest na przykład Karl Barth. Kiedy zwolennik takiego poglądu mówi na temat natury wszechświata, życia, człowieka, mówi jak ateista. Kiedy mówi o wierze, Bogu i życiu wiecznym, „wskakuje” w inną rzeczywistość – mówi jak ortodoksyjny chrześcijanin. Ktoś taki starannie oddziela owe dwie strefy, aby nigdy nie stawać nawet przed problemem sporu nauki i wiary.
Czy to możliwe? Wydaje się, że tylko kosztem oddzielenia Biblii od świata wokół nas. Biblia przecież mówi, wbrew temu stanowisku, że Bóg jest poznawalny umysłem i można go rozpoznać poprzez przyrodę. Dlatego trudno je nazwać ortodoksyjnym. Natomiast stanowisko to jest na pewno wygodne i z tego powodu zyskuje wielu zwolenników.
Pogląd trzeci: dopełniające się perspektywy
Część wierzących różnych religii oraz agnostyków uznaje, że faktycznie, autorytet nauki i religii na siebie nachodzi, że punkty styczne, a nawet całe obszary wspólne, istnieją. Natomiast, twierdzą, jeżeli dobrze zrozumieć zarówno naukę jak i wiarę, okaże się, że nie ma między nimi sprzeczności, tylko raczej dopełnianie się dwóch różnych perspektyw.
To stanowisko jest wśród chrześcijan dość powszechne. Przyznają się do niego chrześcijanie reprezentujący szerokie spektrum ideowe, od liberałów po umiarkowanie konserwatywnych zwolenników ewangelikalizmu, jak na przykład autor książki Język Boga, Francis Collins. Niestety i ono budzi pewne wątpliwości. Ogólnie, brzmi dość dobrze, ale w szczegółach natrafia na szereg trudności. Budzi nieustanne podejrzenie o niespójność, nie dający się usunąć brak konsekwencji i zbytnią kompromisowość. W tym ujęciu w pewnym momencie, z bliżej nieokreślonych przyczyn, naturalizm zamienia się w teizm.
A więc życie naturalnie wyewoluowało, ale jednocześnie w bliżej nie sprecyzowany sposób wszechświat został również nadnaturalnie stworzony. Śmierć pojawiła się w sposób naturalny, ale pokonana przez Chrystusa została w sposób całkowicie nadnaturalny. Człowiek powstał w sposób naturalny (wyewoluował z małpy), ale jego dusza, moralność, już w sposób nadnaturalny (jakaś Boża ingerencja). Historia życia przed cywilizacją ludzką toczyła się bez cudownych boskich interwencji, ale historia człowieka już takie interwencje zawierała. Ogólnie, pogląd ten robi wrażenie dość arbitralnych przeskoków z jednego stanowiska na drugie.
Pogląd czwarty: dwa nie dające się pogodzić punkty wyjścia
Dla części niewierzących (relatywistów) oraz wierzących, wszelkie spory między nauką a wiarą sprowadzają się do różnicy w subiektywnie przyjętych założeniach. Żadne argumenty ich zdaniem, nie są w stanie sporu rozstrzygnąć. Chrześcijanin więc, według wierzących zwolenników tego poglądu, ma swoją wiarę oprzeć na objawieniu, a nie nauce. To stanowisko to również pewna forma fideizmu. W sporach o ewolucję to stanowisko określa się jako kreacjonizm biblijny w opozycji do naukowego. Fideizm jednak tego typu nie neguje ani konfliktu między nauką a wiarą, ani również tego, że przyroda zawiera oznaki bycia stworzoną. Będzie natomiast stał na stanowisku, że wierzący i niewierzący, patrzą na świat w oparciu o inne założenia, i w związku z tym nieuchronnie widzą go jako coś innego. Aby coś się zmieniło, zmiana musi zajść w sercu: wtedy zmienią się założenia, więc i perspektywa z nich wyłaniać się będzie inna.
To tradycja wywodząca się od Abrahama Kuypera, Corneliusa VanTilla, Francisa Schaffera. To stanowisko rozpoznaje słusznie rolę wiary i łaski, ale niestety, jest wciąż dość nieprecyzyjne. Można na przykład zapytać, co to znaczy, że Boga można zobaczyć w przyrodzie, skoro widzi go tam jedynie wierzący? W praktyce często wierzący albo rezygnuje z próby przekonania niewierzącego o istnieniu śladów obecności w przyrodzie, wtedy sprowadza się do stanowisko do stanowiska drugiego, albo będzie dowodził racjonalnie, że się da, i wtedy sprowadza się do stanowiska omówionego poniżej, gdzie konstruuje się jakąś naukę chrześcijańską. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć tylko, że to stanowisko sprowadza się jedynie w rozmowie między wierzącymi. Dla niewierzących jest albo niezrozumiałe albo zupełnie nieprzekonujące, czy wręcz śmieszne.
Pogląd piąty: nauka poddana wierze
Wreszcie, według wielu chrześcijan (a także fundamentalistycznych wyznawców judaizmu, islamu, zwolenników ruchu Hare Kriszna, czy niektórych odmian new age), w przypadku każdego konfliktu nauki z wiarą okaże się, że teoria uchodząca za naukową jest w istocie błędna, a obiektywne przyjrzenie się argumentom rację musi przyznać wierze, a prawdziwa teoria naukowa musi okazać się być w całkowitej zgodzie z wiarą.
To ładnie brzmi, ale niestety w praktyce prowadzi do tworzenia teorii, które jako naukowe traktowane nie są, a argumenty, którymi się posługuje, są nieprzekonujące dla większości uczonych i często dość naiwne. Moim ulubionym przykładem jest tutaj pogląd, że różne warstwy tworzone przez skamieniałości są skutkiem różnego tempa uciekania zwierząt przed potopem. Pobieżna nawet znajomość składu gatunkowego skamielin z różnych warstw musi skłaniać do opinii, że jest to wyjaśnienie błędne. Pogląd ten próbuje przerobić Biblię na naukę opozycyjną do oficjalnej. W praktyce jednak takie doktryny za naukę uznane nie zostają (i śmiem twierdzić, że nie zostaną), a Biblia zostaje okrojona ze swej subtelnej, mało precyzyjnej, ale teologicznie głębokiej poetyki, czy symboliki, do bardzo dosłownej, przyziemnej wręcz interpretacji. W jej toku gubią się pewne treści biblijne, na przykład negując różnicę między pierwszym a drugim opisem stworzenia, co w oczywisty sposób wcale nie jest prostym odczytaniem Biblii.
Wspólny błąd
Jak widać, nie zamierzam ukrywać, że odrzucam je wszystkie. Gotów jestem każdemu przyznać pewne zalety. Pierwsze stanowisko jest konsekwentne, drugie praktyczne i wygodne, trzecie krzepiące, czwarte jest stanowcze a zarazem wygodne, piąte jest stanowcze i konsekwentne. Myślę jednak, że wszystkie popełniają ten sam w istocie błąd. Spróbuję go opisać.
Wszystkie one zakładają, że konflikt między wiarą a nauką jest zły i trzeba go usunąć. Albo przez sprowadzenie wiary do nauki – jak w stanowisku pierwszym, albo nauki do wiary, w stanowisku piątym; albo też udawać, że konflikt jest iluzoryczny, jak stanowisko drugie lub trzecie. Stanowisko czwarte zaś udaje, że jest coś pośrodku między drugim a piątym. Myślę, że to założenie jest fałszywe. Bronię tezy, że konflikt między nauką i wiarą jest zupełnie oczywisty, nieusuwalny i konieczny. Nie zawiera też w sobie niczego złego, czy gorszącego. Nie ma potrzeby go niwelować, czy osłabiać jego wymowy.
Kompleks w tle
Myślę również, że wszystkie wyrastają z pewnego kompleksu, jaki jako chrześcijanie mamy wobec nauki. Doświadczamy nieuchronnie dobrodziejstw, które z niej wypływają. Dlatego mamy z nią problem. Nauka jest dobra: jeżeli więc przeczy Biblii, myślimy sobie, to albo ma rację i musimy zrewidować swój pogląd na świat, albo naprawdę nie mówi nic innego niż Biblia, tylko tak się wydaje. To więc, co uchodzi za naukę, naprawdę nią do końca nie jest, bo nauka gdyby była całkiem prawdziwa, to Biblii by nie przeczyła.
Alternatywa?
Myślę, że prawdziwa nauka w oczywisty sposób Biblii przeczy, ale nie dowodzi też złych intencji czy niekompetencji ani uczonych ani chrześcijan. Brzmi zagadkowo? Postaram się to wyjaśnić.
Poznanie Boga
Biblia w jasny sposób mówi, że ludzki umysł może rozpoznać Boga w przyrodzie (Rz.1:18-25). Wbrew pozorom jednak ten tekst nie mówi nic na temat możliwości poznania Boga za pomocą metod naukowych. Mówi on o tym, że każdy poznaje swym umysłem niewidzialne przymioty Boga. Skoro dotyczy to każdego, niezależnie od epoki i wykształcenia, nie mówi ten tekst nic na temat konkretnie nauki, bo na tej na pewno nie znają się wszyscy. Ten tekst mówi raczej o pewnym intuicyjnym widzeniu Boga przez dzieło stworzenia, podobnie jak obcujemy z artystą przez jego dzieła. Słuchając muzyki, oglądając obraz, czy czytając książkę, dowiaduję się czegoś o ich autorze i nie muszę do tego być krytykiem, historykiem, czy teoretykiem sztuki. Nie muszę nawet wiedzieć kto był autorem. Podobnie jest z doświadczeniem Boga w przyrodzie. Jest ono wrodzone i intuicyjne i dotyczy każdego, ateistów też. Inna sprawa, to co z tym intuicyjnym odczuciem zrobią. Mogą uznać je na przykład za złudzenie projektu w przyrodzie. O takim więc poznaniu Boga mówi ten tekst – nie o możliwości naukowych, czy filozoficznych dowodów na istnienie Boga.
Umysł i wiara
Dopełnieniem do tego tekstu jest Hbr 11:1-3. Tekst ten mówi o tym, że stworzenie rozpoznajemy na drodze wiary. Wiara pozwala wykroczyć poza sferę zjawisk. Bóg stworzył światy, czy też bardziej dosłownie wieki (tak jest w grece) mocą swojego Słowa. Bóg jest ponad czasem i ma moc wpływania na świat spoza czasu. Świat nie powstał z tego, co widzialne i z tego, co czasowe. Tak świat jak i czas pochodzą od pozaświatowego i pozaczasowego Boga. By zrozumieć naturę świata trzeba więc wznieść się poza zjawiska. Temu służy wiara, która jest pewnością tego, czego nie widzimy, a czego się jednak spodziewamy.
Tu pojawia się pewne napięcie. Boga zatem poznajemy umysłem, czy wiarą? Tekst z Rzymian też mówił o niewidzialnych przymiotach Bożych, jednak mówił, że poznajemy je umysłem. Sprzeczność bierze się stąd, że wiarę traktujemy dziś w kontraście do racjonalnego poznania, jako przyjęcie czegoś „na wiarę”, gdy umysł chętnie utożsamiamy z współczesną nauką. Tymczasem umysł to nie dostępna dla nielicznych zdolność naukowego poznania świata, ale dany wszystkim ludziom organ poznawczy tego, z czym się stykają. Wiara natomiast jest wyjściem przez ten umysł poza zjawiska, przejściem od dzieła do Twórcy. Bóg jest więc poznawalny przez wiarę, a nie naukę. Wiara zaś to nie jest trzymanie się czegoś bez dowodu, ale intuicyjne wychodzenie poza to, co widać.
Wiara i nauka
Czym zaś jest nauka? Nauka jest odwrotnością wiary. Im bardziej jest nauką, tym bardziej jest daleka od wiary. Istotą nauki jest bowiem wyjaśnianie wszystkiego w granicach zjawisk. Nauka stara się zrozumieć wszystko w kategoriach zjawisk, tam tylko szuka swego wyjaśnienia. Wiara, przeciwnie, musi i chce poza zjawiska wykraczać. Nauka wyjaśnia wszystko w kategoriach horyzontalnych, czasoprzestrzennych; wiara w kategoriach wertykalnych, wyjaśnień szuka poza czasem i przestrzenią, które czyni zależnymi od Boga. To są wyjaśnienia ze sobą sprzeczne. Jeżeli jedno i drugie chce mówić o tym samym świecie, konflikt będzie oczywisty i nieunikniony.
Wiara jak globus, nauka jak mapy
Dobrą metaforą obrazującą istotę tego konfliktu jest porównanie globusa i mapy. Mapa jest tylko dwuwymiarowa, globus, choć sam składa się tylko z dwuwymiarowych map, istnieje w trzech wymiarach. Ma głębię niedostępną dla mapy. Mapy są pożyteczne i powszechnie stosowane, bo poręczniejsze od globusów. Trudno na przykład o globus, który dokładnie przedstawi miasto, czy jedno państwo.
Mapy jednak zawsze są fałszywe. Im mapa stara się przedstawić większy obszar tym to lepiej widać. Mapy świata są ewidentnie fałszywe, ale w błąd wprowadzić mogą również mapy jednego państwa, które na jednej linii umieszczają punkty które nie leżą na jednym równoleżniku czy południku. Ja sam na przykład dałem się nieraz takiej mapie nabrać.
Wniosek? Pojedyncza nauka, jak biologia, czy fizyka, jest jak mapa – pożyteczna i często stosowana. A cała nauka jest jak atlas, choć nigdy jak globus. Uznaję więc rzetelność wszystkich nauk, a mimo to jestem przekonany o ich fałszu. Nie oddają one bowiem wertykalnego wymiaru, który oddaje wiara. Jednocześnie nie da się zrobić mapy, która byłaby jak globus. Dlatego niemożliwa jest nauka chrześcijańska. Nauka będzie zawsze niechrześcijańska, i zawsze będzie zawierała luki. Z map atlasowych nie da się ułożyć jednolitej mapy, co jest skutkiem kulistości ziemi.
Zauważmy, że podobnie nauki najsłabiej sobie radzą z przejściami między różnymi dziedzinami wiedzy. Przejściem od matematyki do fizyki (dlaczego wszechświat w ogóle istnieje i oparty jest na prawach matematyki?), od fizyki do chemii (dlaczego powstały pierwiastki?), od chemii do biologii (jak powstało życie?), od biologii do psychologii (czym jest świadomość?), od psychologii do nauk społecznych (jak powstaje kultura?). Naukowcy próbują je wyjaśnić w kategoriach zjawiskowych, przez odnoszenie się do tego, co widać. I niech próbują, choć idzie im średnio. Ale my, jako wierzący, możemy im mówić, że nie potrafią ująć wertykalnego wymiaru rzeczywistości, który odnosi ją do Boga, a którego świadectwem są właśnie owe problemy w przejściach. Są one tym czymś, co umysł ujmuje jako świadectwo istnienia Boga (wbrew fideistom), ale jednocześnie trudno z nich zrobić naukę. Zauważmy, że Biblia o wszystkich tych przejściach mówi jako działaniu Boga (Logos, stworzenie nieba i ziemi, życia, człowieka i narodów). To nie jest przypadek.
Nie możemy jednak tego wymiaru przerobić na naukę, bo ta oznacza dwuwymiarowość. Jeżeli nauka jest jak mapa, to wiara jest jak globus. Globus sprawdza się przy opisie całego świata. Tak samo wiara sprawdza się jako światopogląd, choć jako opis konkretnej rzeczywistości się nie sprawdza, tak jak globus. Nie może precyzyjnie oddać tego, co wykracza poza to, co widzialne. Może posługiwać się symboliką i poezją, która nigdy nie będzie precyzyjna. Globus też nie oddaje precyzyjnie szczegółów budowy miast i państw. Tu potrzebne są mapy, czyli nauki, które nie są nigdy prawdziwe. Mamy więc do wyboru dwa ujęcia świata: nieprecyzyjne poznanie wszystkiego, czyli wiarę jako globus, albo precyzyjne poznanie fragmentów, czyli nauki jako mapy.
Filozofia jak mapa świata
Może istnieć też mapa świata, czyli coś pośredniego, choć to nie jest ani precyzyjne, ani prawdziwe. Czasami jednak też się przydaje. Taką mapą świata jest filozofia, która łączy zalety, ale też wady nauki i wiary. Jest precyzyjniejsza od wiary, ale mniej prawdziwa. Od nauk jest mniej precyzyjna, ale prawdziwsza, bo ujmuje świat jako całość. I jest niejednolita. Świat można na mapie przedstawić na różne sposoby, ale zawsze fałszywie. Tak też jest z filozofią.
Czy jest poznanie, które byłoby zarazem i precyzyjne, i prawdziwe? To sposób, w jaki Bóg poznaje siebie samego. My zaś będziemy dążyć do tego przez całą wieczność.
Konsekwencje praktyczne
Co z tego wynika w praktyce? Proponuję zostawic naukę i wiarę takimi, jakie są. Nauki niech pozostaną sobą, nie próbujmy wyciągać z nich Pana Boga, nawet zakamuflowanego jako Inteligentnego Projektanta. Każda nauka, nawet jeżeli prowadzi do ateistycznych konsekwencji, w jakiejś mierze oddaje Bożą Prawdę, nawet wbrew sobie. Teoria ewolucji, chociaż prowadzi do owych ateistycznych konsekwencji, popiera zarazem szereg chrześcijańskich poglądów na człowieka, na przykład odkrywa wrodzoną człowiekowi dążność do zła a zarazem świadomość moralną, zdaje sobie sprawę z różnic między płciami i wierzy w istnienie natury ludzkiej. Oczywiście, inaczej uzasadnia te prawdy, ale pewne fakty potwierdza. Konserwatywni chrześcijanie jednak ją przekreślili i jej nie ufają.
Z drugiej strony należy również wiarę zostawić taką, jaka jest. Wierzmy w stworzenie zgodnie z Księgą Rodzaju. Nie dopasowujmy jej na siłę do nauki. Wszystkie te fragmenty, które są sprzeczne z nauką należy zostawić takimi, jakie są. Ale też nie róbmy z nich na siłę nauki. Gdzie Biblia jest nieprecyzyjna, na siłę nie uprecyzyjniajmy. Są dwa opisy stworzenia w Księdze Rodzaju, plus kilka mniejszych, także w NT. Każdy jest nieco inny. Niech tak pozostanie. Nie przerabiajmy ich na jedną spójną teorię naukową, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ale też nie naginajmy Biblii na siłę do oficjalnej nauki. Prawdy całkowitej, pełnej i obiektywnej, po tej stronie nieba nie poznamy. Wiara, różne nauki, a także filozofia a nawet sztuka, dają poznanie róznych aspektów rzeczywistości. Po tej stronie nieba one się nie dopełnią, chociaż wierzę, że w czasie Bóg będzie te perspektywy ze sobą zbiegać. Pełnia wiedzy jest w Bogu, w którym ostatecznie wszystkie perspektywy się scalają. My tego nie potrafimy. I dobrze.
Czy to jest budujące rozwiązanie? Jeżeli przez „budujące” mamy na myśli to, co miłe, wygodne i krzepiące, to niekoniecznie. Budujące jednak jest faktycznie to, co pomaga nam być lepszymi chrześcijanami, a to nie musi być miłe. Napięcie między wiarą a nauką jest więc nieusuwalną częścią naszej egzystencji i skutkiem ograniczeń naszych umysłów. Zniknąć może dopiero w wieczności. W tym świecie będzie zawsze nam towarzyszyć.
Artykuł ukazał się w Słowie Prawdy (11/2009).
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.