Wczoraj skończyłem przechodzić Asasyna II. Dla niezorientowanych dodam, że jest to fabularna gra komputerowa, której ukończenie zajmuje sporo czasu – stąd użycie czasownika „przechodzić”. Oto kilka refleksji z tym związanych. Kilka ogólnego charakteru (odnoszących się do gier komputerowych i ich postrzegania wśród chrześcijan w ogóle), a kilka nawiązujących wprost do tej gry.
Najpierw refleksja ogólna. Otóż, przede wszystkim, gra komputerowa to sztuka. Za chwilę postaram się dowieść, że nie przesadzam. Nie wszyscy chrześcijanie muszą znać się na wszystkich dziedzinach sztuki. Na szczęście są tacy jednak, zgodzimy się, którzy na poszczególnych jej dziedzinach się znają. Nie do wszystkich wszystko musi trafiać, prawda. To jednak, że nie trafia do mnie muzyka poważna, albo męczy mnie muzyka operowa, nie powinno, znów, mam nadzieję, że się zgodzimy, mnie prowadzić do wniosku, że wszyscy, którzy szanują obie ww. to oszołomy względnie nadęte bubki. No i grzeszą pychą.
Z przykrością stwierdzam, że wielu chrześcijan nie ma niestety takiej łaskawości względem fanów sztuki komputerowej. I niestety robią z tego cnotę. Czyli z niewiedzy czym (i w związku z tym i dlaczego) ich bracia (bądź siostry, bo i tych jest niemało, np. moja żona) się fascynują.
Powiem szczerze, że znów taka postawa nie znajduje u mnie zrozumienia. Wynika bowiem z przyczyn, których szczytnymi nazwać nie mogę. Wręcz przeciwnie. Czym bowiem kieruje się chrześcijanin, który z lekceważeniem, jeśli nie z niesmakiem, czy wręcz oburzeniem, słucha stwierdzenia, że ktoś lubi grać i często gra?
Może się kierować przykładami osób, które nie robią nic innego, jak tylko grają. Są takie, fakt. Jak osoby, które się obżerają słodyczami, jak ci, nie potrafią oderwać się od telewizora, czy ci niepohamowani seksualnie, nadużywający alkoholu, czy siedzący godzinami na facebooku, gadu-gadu… a przecież istnienie tych zjawisk dla nas nie dowodzi zła jedzenia w ogóle, seksu w ogóle, picia w ogóle, czy internetu w ogólności, a komunikatorów czy portali społecznościowych w szczególności, bądź telewizji jako takiej.Prawda?
Wydaje mi się jednak, że zazwyczaj osoby takie kierują się przede wszystkim własną ograniczoną wiedzą na ów temat, na podstawie której dochodzą do wniosku, że to strata czasu. Prawdopodobnie ich styczność z grami komputerowymi ograniczała się do jakichś prymitywnych, topornych gier nie znajdujących u nich uznania. Należy jednak zauważyć, że wyrabianie sobie na tej podstawie opinii o grach komputerowych w ogóle sens posiada mniej więcej taki, jak odraza bądź niesmak kogoś, kto na podstawie obejrzanej reklamy lub głupiego filmu dochodzi do wniosku, że telewizja jest jako taka zła. Lub na podstawie przesłuchanej kasety disco polo dochodzi do wniosku, że polska muzyka współczesna w ogóle jest prymitywna i niegodna chrześcijanina. W skrócie, głupia gra to głupia gra, fakt. Ale to nie dowodzi, że nie istnieją gry piękne, ciekawe, wciągające, czy porywające.
Wezmę za przykład wspomnianego już Asasyna II, jedną z najlepszych gier w jaką grałem. Powiedziałbym nawet, że najlepszą od czasów Baldura, przynajmniej moim zdaniem. Na pewno lepszą niż Wiedźmin, czy Dragon’s Age, choć obie lubię i sprawiały mi przyjemność.
Artyzm tej gry przejawia się wielowątkowo, bowiem w ogóle, artyzm gier przejawia się wielowątkowo. I tu znów refleksja ogólna. W grze bowiem spotyka się kilka istotnych dziedzin sztuki, które muszą współgrać, aby efekt końcowy okazał się na poziomie, mianowicie:
– fabuła. Fabuła musi wciągać. To cecha wspólna gier fabularnych (nomen omen) i dobrej literatury. To, czym wyróżnia się gra, to interakcja, która wymaga obok wątku głównego – posuwającego całość akcji do przodu – również istnienia dających swobodę i „zagospodarowujących” przestrzeń gry wątków pobocznych, których realizacja (tzw. „questy”, czyli zadania) wzbogaca wrażenie istnienia, a więc i zaangażowanie, identyfikację z grą. Fabuła Asasyna jest rozległa, osadzona w szerokim kontekście, podobnie jak książki Tolkiena. Ważne oczywiście również w fabule są sylwetki postaci, w tym szczególne znaczenie ma postać główna – w tym przypadku Ezio Auditore – którym się „gra.” Nie może być cukierkowy, ale musi wzbudzać sympatię. Motywy jego działania muszą być zrozumiałe, możliwe do zrozumienia i absorpcji. Podobnie postacie, które mu towarzyszą. Trzeba stworzyć je tak, by je lubić, bądź nie, ale nie w toporny sposób, lecz tak, by ulec iluzji ich faktycznego istnienia (znów: dokładnie tak samo, jak z postaciami w literaturze).
– Świat. Choć to tylko jeden aspekt, oczywiście sam jest wielowątkowy. Świat może być rozbudowany, może być ubogi. Może być stworzony z rozmachem, może „skrzypieć” – gdy widać niedoróbki, uproszczenia, itp. Dbałość o detale, stworzenie atmosfery charakterystycznej dla określonej epoki, odmienność od naszego doświadczenia, któremu można dać się ponieść – to cechy dobrego świata. Na ów świat składa się grafika, oraz „mechanika” poruszania się po nim. Im ta mechanika mniej widoczna, im bardziej podobna do rzeczywistości, tym lepiej. Im więcej detali grafiki dopracowanych – znów, tym wizja bardziej porywająca, dająca satysfakcję. W Asasynie II zachwyciły mnie panoramy, które widoczne są po wejściu na punkty widokowe, oraz sama przestrzeń wielkich miast dostępnych do grania – poruszania się, działania, dla mnie – gracza. To po prostu fascynujące doświadczenie. Dawałem się ponieść iluzji; czułem, że faktycznie żyję we Florencji u schyłku XV wieku. Ten świat nie był sztuczny, ale bliski; straszny, ale pociągający. Jak w dobrej książce, chciałem tam wrócić.
– Silnik, czyli mechanika i obsługa. Ta ostatnia nie może być zbyt skomplikowana, bo nikt w to nie będzie grać. To tzw. grywalność, czyli poziom dostosowania interfejsu użytkownika – narzędzi sterowania postacią, o których ostatecznie trzeba zapomnieć, jak zapomina się o kręceniu kierownicą i zmianie biegów w czasie jazdy samochodem. Z drugiej strony, ów interfejs musi stwarzać wyzwania. Oznacza to sztukę – słowo nieprzypadkowe – takiego połączenia komend z sytuacją w grze, aby stworzyć różnorodne możliwości realizacji określonych zadań. Poza tym silnik to mechnika stworzonego świata. Świat reaguje, odpowiada; ma swoje zasady. Podobnie kariera postaci – jej rozwój. Musi postępować, ale nie może postępować tak bardzo, byśmy ostatecznie otrzymywali pół-boga, herosa, który praktycznie nie ma żadnego godnego sobie przeciwnika. Znów, to sztuka to wszystko ze sobą połączyć.
– Muzyka. To tło. Konieczne i wpływające. Kojarzące się z grą; wprowadzające w jej klimat. Nie może być namolna, ale musi być. Znów: to bardzo ważny aspekt całości.
– Walka. Walka musi porywać. To jeden z najważniejszych aspektów gry, choć z drugiej strony, jeśli dominuje, sprawia, że gra staje się płaska.
To wszystko więc ze sobą trzeba zestroić. To również sztuka. Większa, niż napisać dobrą książkę – gdzie dziedziny, w których trzeba okazać mistrzostwo, są węższe. Dlatego nad dobrą gra pracują setki osób. Niektórych to dziwi. Cóż, może czas się troszkę zastanowić, z czym mamy do czynienia. Celem są wspaniałe dzieła, dające zadowolenie i porywające miliony, nieprzymuszanych przecież do tego osób, które są gotowe jeszcze za to zapłacić (czego już nie można powiedzieć o filmach, na których rozwój idą nasze podatki. Swoją drogą, dobrze, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł dotacji państwowych na rozwój sztuki informatycznej, bo by nam spadł drastycznie jej poziom – a tak, proszę, mamy swojego „Wiedźmina”, którego się, jak filmu, wstydzić nie musimy).
Tu dochodzimy do innego wątku, mianowicie „chrześcijańskości” przesłania określonych gier. Fakt, czasem piękne gry nie mają przesłania chrześcijańskiego. Ale, dopowiem, jak wspaniałe filmy czy dzieła literatury. Bądźmy konsekwentni. Jeśli uznajemy, że można oglądać „Dr. House’a”, czy pójść na film tylko dlatego, że dostał Oscara, względnie słuchamy przebojów Beatlesów, Quinnu, Nirvany, czy – z muzyki poważnej – Beethovena – nie róbmy wyjątków dla gier. Zresztą gry, jak dobrze pomyśleć, chcąc nie chcąc, niosą przesłanie chrześcijańskie (jak zresztą i filmy, czy muzyka, czasem wbrew twórcom). Kiedyś nawet je podsumowałem, o czym można posłuchać tutaj. Niosą, bo stworzenie dobrej gry musi łączyć się z szacunkiem do pewnych Bożych zasad panujących w tym świecie. Ostatecznie przecież wszystkie one biorą wzór z Bożego, niedoścignionego dzieła, które nas otacza.
Tutaj kilka uwag o Asasynie II. Szkoda, że zakończył się pustym, tępym materializmem. Rozwiązaniem, sednem są kosmici/koledzy z przeszłości, a bogowie (i Bóg) to bajka. To przesłanie, jak już powiedziałem, puste, rozczarowujące. Znacznie lepiej było pozostawić pewne niedopowiedzenie; niejasność. Tym bardziej, że Asasyni jako zakon na ową niejasność pozostawiają miejsce. Nawet ich zasady, wydawać by się mogło, że znów, ostatecznie niechrześcijańskie, po przeczytani Kodeksu można interpretować po chrześcijańsku – jako względność ludzkich praw, przy bezwzględności Bożych zasad (zasad, którymi kieruje się w swym istnieniu świat). Tak oto złożoność i niepewność istnienia, fajnie pokazana w trakcie gry, została na koniec zredukowana do pustych, głupawych odpowiedzi. Tu niestety okazuje się ograniczenie twórców, okoliczność przykra (abstrahując od ich „chrześcijańskości”: nie trzeba być chrześcijaninem, by pozostawić otwarty, niedoprecyzowany koniec, który każdy gracz może wypełnić według własnych przekonań).
Natomiast w swej wizji społecznej Asasyn jest chrześcijaństwu znacznie bliższy. Templariusze (przeciwnicy Asasynów) są architektami wielkich, totalitarnych systemów, przedmiotowo traktujących jednostki, a na inne struktury patrzący utylitarnie. Asasyni opierają się na rodzinie; na lojalności rodowi, (i swej organizacji). Zasadą jest nie zabijanie niewinnych osób (walka dotyczy tylko stron, nie osób postronnych). Hasło „chronimy życie” rozumiane jest jako ochrona naturalnych struktur i więzi.
To tyle. Chciałbym, by kiedyś moi bracia i siostry w Chrystusie, obdarowani talentami, których nie mam – programiści, muzycy i graficy komputerowi – stworzyli wspaniałą, pociągającą grę. Grę, która będzie ewangelizacyjna nie toporną łopatologią, ale rozmachem świata, logiką fabuły, i świadectwem wiary wyrażonym w wyjątkowości produktu, jaki dostarczymy naszym bliźnim. Niestety, prawdopodobnie jeszcze muszę na to poczekać.
W międzyczasie czekam na Asasyna Brotherhood (III). Z niecierpliwością.
W swoim czasie najbardziej do przekonania trafiła mi definicja sztuki jako relacji między twórcą a odbiorcą. W myśl tej definicji kanapka zrobiona na śniadanie małżonkowi może być sztuką. I rzeczywiście miewam sztukę na śniadanie i na kolację. Nie grałem jeszcze w grę komputerową w której mógłbym doznać relacji z jej twórcą i znając swoją słabości do gier która skutkuje uzależnieniem raczej sztuki w tej dziedzinie nie oczekuję. No może ktoś ma inne definicje sztuki?
Grzesiek
Myślę, że w tej definicji wskazanie na relację jest słuszne, choć nie wystarczające. Dla mnie sztuka to mistrzostwo w opanowaniu jakiegoś środka przekazu treści. Dobra gra coś zawsze chce przekazać. To jakaś wizja wielkości, dojrzałości, tego co ważne, relacji jednostki i grupy, społeczeństwa… co poniektóre gry mają własne (rozbudowane) systemy religijne (choćby BG czy Dragon Age).
pozdrawiam!
mw
A ja chciabym zaprotestować przeciwko pogardzie wobec gier prymitywnych. Sam mam swoja ulubioną, w którą grywam gdy nie stac nie na nic bardziej angażującego (jak choćby czytanie książek), a która pozwala jakimś pokładom mojego umysłu w trakcie akcji (dośc mechanicznej), dokonywać róznych przemyśleń, rozpatrywać i filtrować rzeczywistośc na poziomie podstawowym – czego nie mam czasu ani mozliwości robić kiedy indziej. jest to coś najbliżssego medytacji, z czym miałem do czynienia. Skądinąd fascynujące.
a jaka to gra?
świetny, wyważony tekst na temat gier. Jakże odmienne, powiedziałbym – normalne podejście do tematu 🙂
pozdrawiam!
Do Adama – ja takie gry nazywam „odmóżdżaczami.” I zgadzam się, że mają swój sens. Ja też, kiedy myśli biegną mi za szybko, potrzebuję czegoś, by je uspokoić, by zwolniły. Osobiście preferuję Zumę.
Do tanatosa – BARDZO dziękuję;)
Pokazujesz naprawdę fajny mechanizm, albo wręcz niefajny: jeśli mi się coś nie podoba, to prawdopodobnie Bogu się to nie podoba. Wiele razy spotkałem się z takim podejściem do muzyki mocnej, tworzonej przez chrześcijan. Wiele kopii skruszyłem, dziś już nie marnuje na to siły, bo każdy, zawsze pozostaje przy własnym zdaniu. Szkoda…
Niezła sztuka! 🙂