Religiofobia to obawa wobec wszelkiego myślenia religijnego. Czyli wiążącego się z Kościołem, wiarą, Bogiem, zbawieniem, życiem wiecznym, pojęciem grzechu i dobrego uczynku, świętością, sprawiedliwością (definiowaną w odniesieniu do jakiegoś religijnego Prawa). Ta obawa za źródło ma – czasem uświadomioną, ale niestety zazwyczaj nieuświadomioną – ocenę religii jako takiej jako zjawiska szkodliwego. Wstecznego, ograniczającego, nie postępowego, szykanującego, faszystowskiego, agresywnego, wstydliwego, słowem – zła, dla niepoznaki przyjmującego pozór dobra.
Religiofobia jest więc ostatecznie nieracjonalna i instynktowna. Odwołuje się do lęku przed nieznaną i wroga dla religiofoba sferą – sferą religijności. Której nie rozumie, a zrozumieć nie chce, będąc przekonanym o własnej słuszności i absurdalności zachowania osób religijnych. Kółko się więc zamyka. Próby przekonania religiofoba do tego, że może być inaczej, są skazane (ogólnie rzecz biorąc) na niepowodzenie. Niestety, uważa on, że osoba mająca inne przekonanie, jest z definicji tępa, głupia, w najlepszym przypadku oszukana, poddana manipulacji. O czym on, religiofob, wie, a ów nieszczęśnik, jakkolwiek by nie był sympatyczny, nie. Próby przedstawienia wiary i religii w sposób pozytywny postrzega jako przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie. Wzbrania się przed przyznaniem jej nawet oczywistych racji w obawie, by owa zgoda nie stałą się przyczynkiem dla choćby nieco pozytywniejszej perspektywy na religię, co byłoby za wszechmiar szkodliwe. Dlatego religiofob będzie w poczuciu misji i wbrew faktom zwalczał religię wszędzie, gdzie ją odnajdzie. Będzie udawał, że pewnych faktów nie dostrzega; będzie podważał oczywiste dane; będzie przeinaczał i naciągał, lekceważył, gdy trzeba, drwił, szukał dziury w całym, wszystko to w imię szlachetnego i przecież nieskazitelnego celu, jakim jest zwalczanie religii. To człowiek misji; człowiek przekonany o powołaniu, do którego rzeczywistość musi się nagiąć, skoro nie chce mu się poddać. Człowiek poza swoim obozem mało komunikatywny; a jeszcze mniej skłonny do refleksji nad samym sobą.
Tak, niestety, religiofob jest bardziej fanatyczny niż większość osób religijnych, których wiara zmusza do otwarcia się na innych. Dialogu. Pewnie że nie zawsze, ale jednak taki punkt odniesienia przynajmniej w chrześcijaństwie istnieje. Religiofob w swej postawie niestety jest całkowicie zamknięty na drugiego człowieka; szczeliny w owej pelerynie chroniącej własne poglądy są przecież potencjalną słabością. Więcej: jego poczucie misji sprawia, że swoje poglądy, w przekonaniu o ich absolutnej słuszności, narzuca całemu społeczeństwu, jak ortodoksyjny muzułmanin szariat. Religiofob niestety nie chce przyjąć do wiadomości, że żyjący wokół niego inni ludzie, którzy inaczej postrzegają sferę nadprzyrodzoną, mogą również być ludźmi inteligentnymi i mającymi swoje argumenty. Oraz chcą żyć w zgodzie ze swymi przekonaniami. Taka dojrzała postawa niestety narusza jego wizję osnowy rzeczywistości. Rzeczywistość jest jego zdaniem jasna, religie są złem i wszelkie próby postrzegania świata inaczej są z gruntu szkodliwe.
Doczekaliśmy się więc bardzo niepokojącej, popularnej postawy. To postawa infantylna, lekceważąca fakty, historię. Przede wszystkim jednak – drugiego człowieka. Postawa w swym pragnieniu zawłaszczenia rzeczywistości totalitarna a w poczuciu misji dziejowej fanatyczna, w swej istocie niczym się nie różniąca od totalitaryzmów komunistycznych, czy późnośredniowiecznej inkwizycji. Postawa, która zasilana sukcesem w krajach zachodniej Europy, przekonana o swej postępowości i trafności własnej wizji rzeczywistości, próbuje zdobyć pole również w Polsce.
Jako chrześcijanie nie powinniśmy się na to zgadzać. Przede wszystkim, powinniśmy nazywać zjawisko tym, czym jest. To niesprawiedliwy, fanatyczny, mijający się z rzeczywistością, choć pewnie czasami autentyczny i szczery, lęk wobec nieznanego, nie rozumianego i postrzeganego skrajnie negatywnie zjawiska. Lęk, którego przełamanie leży w interesie wszystkich: osoby która go odczuwa, osób, wobec których reaguje wrogością oraz całego społeczeństwa. I nie chodzi o mi o to, by wszyscy nagle mnie czy innych wierzących pokochali. Mogą nie kochać. Mogą konstruktywnie krytykować, bo mi się często taka krytyka, jako wierzącemu grzesznikowi należy. Ale nie można godzić się na impulsywną, bezkrytyczną i bezrozumną postawę negacji, bo ta postawa niszczy wszystko i wszystkich.
Jak w takim razie nie zgadzać się z lękiem?
Fobie się leczy, choć to proces niełatwy. Ogólnie, wymaga zmiany świadomości, zacząć trzeba od w ogóle pokazania, że problem istnieje, że to, co ktoś uważa za normalne normalne nie jest. Pozdrawiam!
1.To zdjęcie, które załączył Pastor do tekstu – ciekawa jestem całości.
2.Nie widzę w tym tekście zarzutu co do głupoty czy niskiego IQ religiofobów, ale raczej w stosunki do ich ignorancji, niesprawiedliwości. A słowa „Religiofob niestety nie chce przyjąć do wiadomości, że żyjący wokół niego inni ludzie […] mogą również być ludźmi inteligentnymi”, prowadzą mnie to przekonania, że nie tylko moim zdaniem większość tych osób, to inteligentne, bystre, czasem nawet oczytane persony. Dramatyczne.
3.”Człowiek poza swoim obozem mało komunikatywny”, „Religiofob w swej postawie niestety jest całkowicie zamknięty na drugiego człowieka”. Jasne – religiofob zamknięty jest na religie chrześcijańskie czy jakiekolwiek, ale co z jego nastawieniem do „religii ateistycznych”? Tzn. czy religiofob będzie chciał angażować się z innymi niewierzącymi w jakieś akcje, czy będzie się z nimi łączyć, czy będzie chciał w grupie działać przeciwko Kościołowi, wierze, Bogu, czy raczej, jako nieuznający żadnych religii, będzie twierdził, że nie warto tworzyć jednej grupy dla zwalczenia innej? Jak wynika z Pastora doświadczeń?
Pozdrawiam
To fota z manify, pod hasłem „szata czyni cuda”. W tle „Kasa na żłobki a nie na kościół.” z czym się w sumie zgadzam 🙂