A Słowo ciałem się stało i zamieszkało pośród nas, i ujrzeliśmy chwałę jego, chwałę, jaką ma jedyny Syn od Ojca, pełne łaski i prawdy. (J 1:14)
Jan pisze o narodzeniu Jezusa najdziwniej. Łatwo może ten werset się śpiewa, ale ciężej się nad nim zatrzymać i wyciągnąć z niego wnioski. Opisy Mateusza i Łukasza są plastyczne, chwytają za serce. A Jan? O czym pisze Jan? Co z tym wszystkim mamy zrobić? Jak to odnieść do narodzenia Jezusa i dalej, do swojego życia? Spróbujmy.
Słowo w wersetach wcześniejszych
O Słowie czytamy najwięcej w pierwszych 3 wersetach Ewangelii Jana. To tajemniczy fragment. Sporny. A jednocześnie dla chrześcijaństwa podstawowy. To kazanie dotyczy wersetu 14, dlatego wskażę tylko najważniejsze prawdy o Słowie, o których mówi ten fragment w tych wersetach.
Po pierwsze, Słowo było na początku (w. 1). To odnosi nas do pierwszego zdania Biblii. Stworzenia nieba i ziemi. Czas użyty przez Apostoła wskazuje na istnienie uprzednie. Słowo było już więc obecne, gdy nastał początek. Ono było w ów początek zaangażowane – przez nie powstało wszystko, co powstało (w. 3). Było również twórcze. Ono było dobre i piękne bo „w nim było życie” i to życie nie tylko w wyłącznie biologicznym sensie. Ale również życie, jako to, co czyni życie wartym życia: piękno, dobroć, szlachetność: wszystko, co może być nazwane „światłością ludzi” (w. 4). Werset piąty stwierdza, że owa światłość, choć wobec ściany ciemności jest punktem, jest silniejsza. Ona zwycięża świat. Echo tych słów znajdziemy w 1 Liście Jana. Światłość to treść Bożego charakteru – jest On „światłością i nie ma w nim żadnej ciemności” (1:5), wobec której „ciemność ustępuje, a światłość prawdziwa już świeci” (2:8).
Po drugie, Słowo było „u” Boga. Razem z Bogiem. Przekład Ekumeniczny greckie pros – przed – tłumaczy: zwrócone ku Bogu. „U” Biblii Warszawskiej niesie podobną treść. To opis jakiejś społeczności. Jak bycie „u” sąsiadki, czy z wizytą „u” brata. Bóg i Słowo byli razem, i było im ze sobą wspaniale. To był dobry, wspólny czas.
Po trzecie, Słowo było Bogiem. Jak Słowo mogło być Bogiem, skoro było razem z Bogiem? Ten werset tego nie tłumaczy. On to po prostu stwierdza. W pewnym sensie, cała Ewangelia Jana tłumaczy, jak to możliwe, pokazując zarówno odrębność Syna od Ojca, jak i ich jedność i tożsamość.
To wyjątkowy fragment. To początek przed początkiem. To wniknięcie, wgląd w coś najbardziej intymnego i dla nas nie do pojęcia: we własne istnienie Boga. Nie wobec nas. Nie w świecie. Nie dla nas. Ale w sobie i dla siebie. Oto Bóg nie jest sam, choć jest jedyny. Nie jest samotny, choć jest wszystkim, co jest. Jest odwieczną wspólnotą. Nie jest to ciemność, bezruch, nicość. Ale społeczność Boga i Słowa w światłości. Oto początek świata. Oto, skąd ów świat się wziął. Jest dziełem TAKIEGO Boga.
W dalszych wersetach zalega ciemność. Znów, Jan tego nie tłumaczy – on to po prostu stwierdza. Świat pogrążony jest w ciemności. I na ów świat przychodzi „prawdziwa światłość, która oświeca każdego człowieka” (w. 9). Już wiemy, że to Słowo, bo Jan tłumaczy, że „na świecie był i świat przezeń powstał, lecz świat go nie poznał” (w. 10). „Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli” (w. 11). To w pewnym sensie streszczenie całej Jego Ewangelii. O tym ona właśnie mówi. Dodaje, że owa światłość jednak nie świeci nadaremno – są i tacy, którzy Go przyjęli (w. 12). To ci, którzy wierzą w imię Jego. To narodzeni ze światła, nie z ciemności: nie z krwi, ani z cielesnej woli, „lecz z Boga” (w. 13). I tu właśnie, jako podsumowanie, pojawia się werset 14.
Słowo stało się ciałem
Ono nie było ciałem. W pewnym sensie w ogóle nie „było” tak, jak my jesteśmy. Bycie u Boga, bycie Bogiem, bycie przed początkiem, jest czymś innym niż bycie gdzieś na świecie (już nie tak samo jak „u” Boga), bycie po początku, i nie bycie Bogiem (będąc czymś jednak). Ono się stało ciałem. Co to znaczy?
Owo odwieczne Słowo zeszło do nas; zstąpiło. Nie jak w czasach wieży Babel, aby osądzić i zapobiec bałwochwalstwu. Ale właśnie wkroczyło w ów zepsuty świat, aby go przemienić. Światłość prawdziwa w ciemność prawdziwą. Możemy więc poznać Boga.
Możemy poznać tego, kto wie, co to znaczy być u Boga.
Kiedyś przeczytałem następujący dialog człowieka z komputerem:
„- Czy to prawda, że myślisz daleko szybciej od człowieka?
– To prawda.
– Ale mówisz, jak ja.
– Inaczej byś nie zrozumiał. Jeżeli nawet mam gotową odpowiedź w części sekundy, wygłaszam ją stopniowo” (S. Lem, Młot).
Komputer w tym opowiadaniu, aby wejść w relację z człowiekiem, musi się do niego dostosować. Mówić jak człowiek. Myślę, że to dobry przykład Wcielenia. Bóg, który chce relacji z człowiekiem, dostosowuje się do niego. Staje się jednym z nas.
Oczywiście, to rodzi mnóstwo pytań – jak to możliwe? Jak Bóg może jednocześnie być faktycznie człowiekiem? itp. Tych pytań jest wiele i chrześcijanie przez pierwsze III wieki musieli się z nimi uporać. Ostatecznie pozostawili nam jako efekt wielu tysięcy rozmów, dysput i kontrowersji jedną, prosta formułę: vere deus et vere homo – prawdziwy człowiek i prawdziwy Bóg. Ta formuła znów, nie tyle wyjaśnia wszystkie pytania, co jest stwierdzeniem, które godzi wszystkie fragmenty biblijne. Tajemnica pozostaje. Wspaniale ją oddał nasz polski poeta, Franciszek Karpiński, w pierwszej zwrotce znanej wszystkim kolędy, opartej właśnie o ten fragment:
Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan Niebiosów obnażony;
Ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granicę nieskończony.
Wzgardzony – okryty chwałą, śmiertelny – król nad wiekami
A Słowo ciałem się stało i mieszkało między nami.
Jak to wszystko jest możliwe? Ano nie jest. Bóg się zazwyczaj nie rodzi, moc nie truchleje. Pan Niebiosów nie jest nagi; ogień nie krzepnie, blask nie ciemnieje, itd. Ale taka to była właśnie noc. Taki wyjątkowy cud. Chrześcijanin żyje w świecie pełnym Boga, a nie zwyczajnym. Bóg nie jest zegarmistrzem, który świat nakręcił i sobie poszedł. Bóg działa. I działa szczególnie, niepowtarzalnie, właśnie tu: ze swego potężnego, odwiecznego istnienia schodząc w rzeczywistość małego, płaczącego dziecka. W wyjątkowy sposób oddał to Łukasz, kontrastując te dwa światy. One się w tym jednym momencie spotykają, nakładają. Oto znudzeni pasterze w zupełnie nieistotnym miejscu i czasie, pilnujący swych zwyczajnych owiec. Oto zastępy niebieskie, które patrzą na najdziwniejszą decyzję ich Pana – by stać się człowiekiem. I zadziwienie całego nieba, które chwali go w uwielbieniu.
Bóg się rodzi. Ta myśl nam spowszedniała. Jakoś wydaje nam się zwykła, oczywista. Ale taką nie jest. To niemożliwe, które się stało. Stało się raz, bo więcej nie musi. Ale się stało. I cały świat od tego momentu jest inny i nowy.
Zamieszkało wśród nas
Słowo nie tylko stało się jednym z nas, ale również pośród nas zamieszkało. Literalnie: rozbiło swój namiot. Wątek „namiotowy” może nas zarówno prowadzić w kierunku skojarzenia z nietrwałością naszych ciał; oto Bóg w to wszystko wkracza, staje się jednym z nas, dotkniętym tymi samymi przypadłościami, choć z wyjątkiem grzechu. Ale może również prowadzić nas w kierunku przybytku. Oto Bóg, który towarzyszy Swojemu Ludowi na pustyni, nie każe sobie zbudować świątyni, ale namiot, aby iść razem z nimi. Wydaje się to trop bardziej wyraźny. Czytamy w dalszej części wersetu, że dzięki temu „ujrzeliśmy chwałę jego”. Chwała była widzialna, obecna właśnie w przybytku.
A więc to Chrystus jest prawdziwą świątynią, w której Bóg spotyka się z człowiekiem. To coś więcej, niż starotestamentowy przybytek. Który – jak przypomina nam autor Listu do Hebrajczyków – był tylko odbiciem świątyni niebieskiej (9:24). To nie jest model prawdy. To nie ilustracja. To prawda sama. To sam Bóg, który schodzi pośród nas, abyśmy będąc z nim, mieli społeczność z Nim, i z Ojcem, w Duchu, którego nam posyłają.
To spojenie tych dwóch rzeczywistości w jednej, wyjątkowej Osobie, która w pełni należy do obu światów. W tej perspektywie oczywiste i nieuchronne są słowa, że tylko Chrystus jest pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. I nikt nigdy inny. Odwieczne Słowo, jako człowiek Jezus, przychodzi do nas. Ale i człowiek Jezus, zostaje wywyższony i zasiada po prawicy Boga. A wraz z Nim, wszyscy, którzy są w Nim – w Jego ciele, w ziemskim Kościele, mającym swą Głowę w Niebie (Ef 1:22-2:7).
Chrystus mieszka wśród nas. Zostawił nam Swego Ducha. Zostawił nam Swoje Słowo. Możemy w Niego wierzyć i w ten sposób już tu i teraz nie być potępionymi i chodzić w światłości. Możemy tworzyć Jego ciało. Które, choć niedoskonałe, poprzez Swego Pana, który mu przewodzi, jest nie tylko organizmem ziemskim, ale i niebieskim. Słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas.
I ujrzeliśmy chwałę Jego – jaką ma Jedyny Syn od Ojca – pełne łaski i prawdy
Słowo jest pełne łaski i prawdy. Widzimy je w człowieku, Jezusie Chrystusie. To chwała szczególna. To chwała Jedynego Syna. To chwała, która jeszcze wzrośnie i którą chce, abyśmy mogli w przyszłości oglądać (J 17:24). Liczy na to, że nie będziemy Mu zazdrościć. Że będziemy się nią cieszyć. Że wzbudzi w nas zachwyt to, że to On będzie wywyższony. I że będziemy się cieszyć jego radością.
Lubimy, gdy mówi się o nas. Dlatego tak bardzo znany jest werset Jana 3:16: „Bóg tak umiłował świat…” Świat, czyli i mnie. I ciebie. Dał Syna, abyśmy mogli w Niego uwierzyć i w ten sposób mieć życie wieczne.
To oczywiście prawda. Bóg faktycznie nas umiłował. Niemniej, ten werset (i nie tylko ten) mówi o czymś głębszym, ważniejszym. Mówi o wywyższeniu, jakie Ojciec zgotuje swemu Synowi, Słowu, które u Niego mieszkało, za Jego wolę, chęć, posłuszeństwo, aby przyjść na ten świat i uwielbić Ojca do końca. To historia, która nam często umyka. A umyka nam dlatego, że nie mówi o nas. Albo, mówi o nas dopiero na drugim planie. To historia miłości Ojca i Syna. Historia, w której nasze zbawienie jest osadzone. Historia, która jest dla nas błogosławieństwem. Ale i historia przekraczająca nas. Historia ostatecznie o nich, nie o nas.
Oto Ojciec nas daje Synowi, a Syn objawia nam swojego Ojca (J 17:6). Oto wg Kolosan 1:13 Ojciec wyrywa nas z mocy ciemności i przenosi nas do Królestwa Syna swojej miłości (bo tak literalnie brzmi ten werset). To ich wzajemna miłość. Miłość, z której korzystamy. Miłość, której nie powinniśmy zazdrościć, tak jak dzieci nie powinny zazdrościć mamie i tacie, którzy się kochają, bo z pierwotności owego małżeńskiego oddania, z siły tej miłości, wypływa oddanie dzieciom. I nic nie jest trwalszym dla owej rodzicielskiej miłości fundamentem, jak wzajemne oddanie rodziców. Przyznajmy więc chętnie pierwszeństwo miłości Ojca, Syna (i Ducha, choć ten akurat fragment o tym nie mówi, ale mówią inne). I chwalmy ją bez zastrzeżeń i dyskomfortu, że nas w niej nie ma. Bo z ich wzajemnej miłości wypływa miłość do nas, grzeszników. Tak, ich wzajemna miłość jest dla nich ważniejsza. Ale dzięki temu ich miłość do nas nie jest złudzeniem. Jest czymś prawdziwym. Czymś, co ma trwały fundament w wieczności.
W końcu, ta chwała w Synu nas zmienia. Najpiękniej o tym napisał apostoł Paweł w 2 Koryntian 3:18. Chwała na obliczu Syna sprawia zmianę w nas: „My wszyscy tedy, z odsłoniętym obliczem, oglądając jak w zwierciadle chwałę Pana, zostajemy przemienieni w ten sam obraz, z chwały w chwałę, jak to sprawia Pan, który jest Duchem”. Obcowanie z chwałą zmienia. Chwalenie tego, który prawdziwie jest godzien chwały, zmienia. Obcowanie z tym, który jest pełen łaski i prawdy, napełnia nas łaską i prawdą. I są to zmiany prawdziwe. Bo chwała, która nas zmienia jest prawdziwa. Musimy coś uwielbiać, taką mamy potrzebę. Syn przyszedł i rozbił swój przybytek wśród nas, abyśmy Go chwalili i przez Niego Ojca.
No i co z tego?
Bóg się rodzi. Moc truchleje. Słowo staje się ciałem. To wszystko wykracza poza naszą wyobraźnię. Ale zostało nam objawione. Po co? Abyśmy wiedzieli, że nasza wiara wykracza poza naszą wyobraźnię. Że pochodzi od Boga i mówi o Bogu. Że nie jest tylko efektem wyobraźni ciała i krwi. Że dotyka samego Boga. Że choć Słowo stało się ciałem, i można owo wydarzenie opisać w sposób bardziej ludzki, jak Mateusz czy Łukasz (choć i oni widzieli oczywiście w narodzeniu Jezusa Boży cud), to można również popatrzeć na to wydarzenie z tej drugiej, Bożej strony. Abyśmy byli świadomi, że wierząc w to, że Jezus jest Chrystusem, obiecanym Zbawicielem, ale i odwiecznym Synem miłości Ojca, wierzymy w prawdziwego Boga, który przekracza naszą zdolność pojmowania. Który jednak łaskawie daje się nam w Synu poznać. I pokochać, wychodząc nam naprzeciw w swojej miłości.
To cud. To nieustający powód, aby Go chwalić. Ojcze, dodaj nam Swego Ducha, abyśmy wobec Twojej wielkości i miłości do nas, objawionej w Twoim Synu, Słowie, które było u Ciebie i jest Bogiem, byli pokorni, wdzięczni i pełni zachwytu. Zdarz nam tej łaski, abyśmy nie przechodzili wobec tego wszystkiego obojętnie. Prowadź nas w tym krzykliwym i płytkim świecie w zdolności postrzegania Ciebie w prawdzie i uwielbieniu, Amen.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.