Boża historia

windowMateusz Wichary

Historia jest ważna dla Boga. I to historia w obu swoich wymiarach: czyli i to, co się dzieje, i opis tego, co się dzieje. Zarówno jedno, jak i drugie bowiem, nazywamy historią.

Bóg działa!
To, co się dzieje, jest dla Boga ważne, bo się w to angażuje i zapewnia, że ma nad tym kontrolę. Nasz Pan mówi o sobie: „Ja jestem alfa i omega, początek i koniec” (Obj 22:13). Początkiem historii jest odwieczny Bóg. Słowo, które było u Boga, bez którego nie powstało nic, z tego, co powstało (J 1:1-3).

Ale Bóg jest również końcem: „Potem nastanie koniec, gdy odda władzę królewską Bogu Ojcu, gdy zniszczy wszelką zwierzchność oraz wszelką władzę i moc. A gdy mu wszystko zostanie poddane, wtedy i sam Syn będzie poddany temu, który mu poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkim” (1Kor 15:25, 28). Apostoł Paweł pod natchnieniem Ducha podsumowuje historię słowy: „z niego i przez niego i ku niemu jest wszystko; jemu niech będzie chwała na wieki” (Rz 11:36). On jest początkiem: to z niego jest wszystko. On sprawia, że wszystko trwa w istnieniu (Hebrajczyków 1:3 dodaje, iż to Syn podtrzymuje wszystko słowem swej mocy) – przez niego jest wszystko. On jest końcem: historia kończy się w zaplanowany przez Boga sposób.

Historia jest więc Boża. Nawet najtrudniejsze sytuacje zaplanował Bóg. Przekonuje o tym np. Księga Daniela, która opowiada o tym, że Bóg jest Bogiem i panuje nad sytuacją nawet wtedy, gdy Jego świątynia została zniszczona (1:2), święte naczynia służą bezbożnym do rozpasanych uczt (5:2), lud Boży został uprowadzony, a pobożnych zmusza się przez zmianę imion do nowej, bezbożnej tożsamości (1:7). Bóg czuwa. I jest. I działa (1:9, 17). I można mu być wiernym (1:8). Więcej: On trzyma w swoim ręku króla, który do tego wszystkiego doprowadził (2:20-21; 3:33; 4:31-32). Potrafi wyrwać z jego ręki z ognistego pieca (3:29), a nawet skruszyć jego serce i nawrócić (4:34). On pozostaje Bogiem zawsze i wszędzie.

Bóg działał!
Skoro to, co się dzieje, jest Boże, to opis tego, co się dzieje (historia w drugim swoim sensie) również. Oznacza to, że nasze spojrzenie na historię MUSI dostrzegać w niej Boga. Inaczej przestaje być Boże. To nieuniknione. To oznacza, że zarówno nasza wizja początku, końca, jak i wszystkiego, co rozciąga się pomiędzy nimi, musi być pełna Boga.

Nasza historia musi więc rozpocząć się od Boga. Jeśli nasz opis historii nie ma Boga na początku, to redefiniujemy historię, pozbawiając ją Boga. A pozbawianie Bożej historii Boga, nie jest ani neutralne, ani niewinne, ani pożyteczne, ani nieszkodliwe. Jest złe, jeśli świadome – również grzeszne, i z pewnością niszczące. Nas i innych. To przedstawianie historii w wypaczony sposób, jako procesu, w którym Bóg nie realizuje swoich planów. Jako procesu bezsensownego. Lub procesu samozbawienia ludzkości – jak np. w utopii komunizmu, gdzie dojrzewająca ludzkość dąży do doskonałego systemu. Tak czy inaczej – to wizja kompletnie niebiblijna, niszcząca wiarę, pozbawiająca sensu przynajmniej połowę Biblii, jak nie ¾, bądź 4/5, które dowodzą niezbicie, że Bóg działa w historii, przez narody i w narodach, przez władców, przez wydarzenia, że w tym wszystkim karze, nagradza, błogosławi, a przede wszystkim – nadaje jej transcendentny, przekraczający nasze ludzkie pomysły i motywacje – sens.

W co wierzymy?
Czy w to wierzymy? Czy ta wiara w Boga, ponad naszym często niebezpiecznym, niejasnym, przekraczającym nasze poznanie światem, nadaje nam kierunek, wlewa pokój, daje odwagę i zapał – jak chociażby Danielowi i jego towarzyszom?

Krucha tożsamość
Ostatnio wyczytałem gdzieś, że cechą współczesności jest krucha tożsamość. Czyli: ludzie nie wiedzą, kim są. Skąd idą, gdzie, po co. Jak to mają robić. Kto w zasadzie wie. Komu ufać, komu nie, i dlaczego. Trochę im przez to pusto. Słuszne obserwacje, prawda? I nie tylko o niewierzących, mam wrażenie.

Chcąc nie chcąc, współcześni w większości ufają telewizji. Telewizja znów sprzedaje informacje, które większość uważa za ciekawe. A większość zbyt mądra nie jest. Mamy więc coraz większą papkę. I tylko gdzieś w jej nie całkiem roztartych kawałkach, sprzedaje nam się poglądy osób, które mają wpływ na media. Trochę o tym wiemy, ale i tak nie wiemy, co z tym zrobić, więc się na to chcąc nie chcąc godzimy. Oto sens egzystencji współczesnego człowieka. Być może w głębi serca czuje, że jest coś więcej, że nawet musi być coś więcej, ale nie wie, gdzie tego szukać, i jak się do tego zabrać, by to znaleźć.

A my? Czy wiemy, po co istniejemy? Skąd pochodzimy? Gdzie idziemy? Czy wierzymy w Boga historii?

Niedawno wpadłem do księgarni, i zerknąłem na nową książkę Ziemkiewicza. Otworzyła mi się na fragmencie o „njubornach.” Czyli, w jakimś przybliżeniu (bo zapewne odnosi się nie tylko do protestantów, ale i katolików mówiących o nowym narodzeniu [ang. new-born]), o nas. Ogólnie, podsumował ich (nas) krytycznie, wskazując brak głębokości; krzyczenie „Jezus mnie kocha”, z którego nic nie wynika. Po kilku latach, zaobserwował, zazwyczaj fascynują się czymkolwiek innym, od duchowości hinduskiej, po kompletny liberalizm.

Ma rację, czy nie ma? Moim zdaniem, niestety, szeroko patrząc, ma. I myślę, że po części problemem jest właśnie to, iż nasze kościoły mało robią, by swą tożsamość zakorzenić i wzmocnić.

Brak nam zakorzenienia w historii. A historia to wzmocnienie tożsamości: oto skądś idę (idziemy). Skądś się wywodzę (wywodzimy). Nie urwałem się z choinki. To, w czym istnieję, co tworzę, jest czymś solidniejszym, trwalszym, stałym, solidnym – i dlatego wartym, by dla tego żyć. Rozumiem, skąd idę i skąd się wywodzę. To wszystko ma jakiś sens. To się skądś dokądś rozwija; to mnie umieszcza w kontinuum wydarzeń. Rozumiem więc, gdzie jestem. Rozumiem, po co istnieję.

Nasze problemy z historią
Niestety, tego często w naszej wierze i pobożności nie ma. Na kilka sposobów odrzuciliśmy biblijną narrację.

Przede wszystkim, przez nasz sposób myślenia o historii. Zamiast myśleć o rozwoju odkupienia, tak jak uczy go Biblia, wierzyć w Boży początek (ponad-naturalne stworzenie, a nie naturalny proces ewolucji, do którego moim zdaniem Bóg pasuje jak kwiatek do kożucha), realność upadku, istnienie Adama i Ewy, starotestamentowe cuda – z których cudowności nieuchronnie wynika wspaniałość rozwiązania w Jezusie Chrystusie, szerokość i głębokość Bożych planów względem obecnego Kościoła, i odwaga w czerpaniu nadziei z wizji przyszłości tryumfu Chrystusa – wątpimy, ulegamy naporowi konkurencyjnego poglądu. W najlepszym przypadku skupiamy się wyłącznie na wąskim wycinku rzeczywistości, o której mówi Biblia, jakim jest „relacja z Jezusem.”

Tylko po co cała reszta Biblii? Owa „relacja z Jezusem” przecież nie bez przyczyny w Biblii istnieje właśnie w owym historycznym spektrum. Jeśli ją wyrywamy z jej organizmu, kontekstu danego jej przez Boga, to nie dziwne, że jakoś nie pasuje, nie działa. Zamiast mówić o poddaniu swego życia Bogu, metanoi (przemianie spojrzenia na całość życia), nawróceniu, podkreślamy częstokroć wyłącznie emocjonalne, jakkolwiek by nie były prawdziwe, aspekty biblijnego orędzia. Skutkiem jest nie głęboka przemiana myślenia o Bogu, samym sobie i świecie, ale bardzo płytkie przyjmowanie Biblijnej prawdy. Które nie przemienia życia i nie jest trwałe.

Nie myślimy, skąd pochodzimy. Mało kto zastanawia się nad np. specyfiką historyczną baptyzmu. Albo protestantyzmu w ogóle. Nie za bardzo rozumiemy czemu tak, a nie inaczej, czytamy Biblię. A przecież to nie jest fenomen bezpośredniego natchnienia od Boga (na nas), ale Boże dzieło rozwijające się w historii. Jesteś (i ja też) skutkiem pobożności przeszłych pokoleń (i w sensie pozytywnym i negatywnym), które nauczyły cię wiary. Oczywiście, my to twórczo interpretujemy, coś tam zmieniamy. Ale nasza wiara to wciąż zjawisko historyczne; rozwój określonej pobożności; wpływ na nią określonych interpretacji określonych fragmentów; przenikanie i kształtowanie spojrzenia na Boga poprzez określonych nauczycieli i ich teologię.

Nie mam przez to zamiaru pomniejszyć znaczenia Boga. Wręcz przeciwnie! Wierzę, że to wszystko Boży proces. Ale Bóg działa w czasie. Czyli przez pokolenia. Nie tylko w naszym, ale i w poprzednich. To jakaś całość, ciągłość. Choć pokolenia różnią się od siebie, to jedne z drugich wynikają; łączą się ze sobą w jedno coś. Czyli, Bóg działa w historii. Większość chrześcijan jednak o tym nic nie wie. I nie ma ochoty wiedzieć. Nie interesuje się tym, dlaczego tak, a nie inaczej myśli o Bogu i Mu służy. Woli śpiewać refreny.

Nie mówię, że wszyscy mają się zagłębiać w historię, czy dogmatykę. Ale wszyscy chrześcijanie powinni swe korzenie szanować. W przedmowie do Albumu na 150 lecie ruchu baptystycznego w Polsce, brat Wiazowski napisał:

„Ewangelikalni chrześcijanie z zasady bardzo niechętnie wracają do przeszłości. Nie znają poprzedników swojej wiary, nie opowiadają i nie zapisują wydarzeń z własnego życia, z życia swego zboru czy całego Kościoła, nie gromadzą dokumentów, które utrwaliłyby wielkie wydarzenia i postaci przeszłości. Ów brak historycznych korzeni czyni wspólnoty ewangeliczne mało stabilnymi, płynnymi, unoszonymi na powierzchni codziennego życia. Ich członkowie nie posiadają świadomości przynależności do wielopokoleniowej społeczności ludzi wierzących, do określonego nurtu biblijnego, do ukształtowanej w ogniu doświadczeń wiary chrześcijańskiej.”1

Powinniśmy więc rozumieć i szanować fakt, i mieć jego świadomość, że jesteśmy zanurzeni w ciągłość Bożego procesu, trwania, czy rozwoju. To zresztą poczucie, które np. posiada wielu katolików. Również nawróconych. Ta intuicja nie oznacza, że są fachowcami od rozwoju doktryny swego kościoła (ani tym bardziej, iż ów kościół w spornych sprawach ma rację!). Ale oznacza,  że świadomi – i słusznie – znaczenia cechy trwania tego, co dobre i prawdziwe. Dla których, w związku z tym, oderwane od historii (a przynajmniej na to wygląda, skoro nikt jej nie zna), spontanicznie tworzące się wspólnoty protestanckie, są odrealnione i niegodne zaufania. Bowiem znikąd przychodzą, a więc i w nicość odejdą. Znikną. Były, są, i nie ma. I tyle. Nie ma się więc co nimi przejmować, prawda?

Gdyby tak faktycznie było, to tak, prawda. Jest to bowiem intuicja biblijna. Pan Jezus obiecał trwanie Kościoła: moce piekielnych bram go nie przemogą, a On sam go będzie budował (Mt 16:18).

To afirmacja historii. On obiecuje coś, co będzie trwać, a nie coś, co się będzie pojawiać i znikać, względnie pojawi się gdzieś w XVI, czy XX wieku.

Niefrasobliwość więc w braku odpowiedzi na pytanie, gdzie był kościół, zanim ja się nawróciłem, względnie powstał mój zbór, lub wyznanie, zdradza nieprzygotowanie do odpowiedzi na istotne biblijne pytanie: jakim prawem uważasz, że twój kościół jest Chrystusowy? I nie pomoże tu popularna odpowiedź: pomyśl lepiej nad swoją relacją z Jezusem. Bowiem ta relacja z Jezusem, jakkolwiek jest najistotniejsza, biblijnie patrząc, w historię jednak jest wpisana, a więc pytanie o historię jest jak najbardziej uzasadnione.

Duchowa pycha
W skrajnej wersji, ta a-historyczna postawa jest duchową pychą. To lekceważenie braci, których Bóg używał w poprzednich pokoleniach. Oto my sobie poradzimy. Mamy Ducha Świętego i Biblię, i nic więcej nam nie potrzeba!

Czyżby?

Taka postawa pomimo pozorów pokory – wszak poleganie na Duchu i Słowie jest wartością niezbędną w duchowej dojrzałości – jest lekceważeniem właśnie tegoż Ducha i Słowa. Duch Święty nie pojawił się przecież na świecie wraz z naszym nawróceniem, czy powstaniem naszego zboru. A Słowo Boże posiadało przecież lepszych, dojrzalszych nauczycieli w przeszłości, niż my. Obojętne mijanie ich jest więc niczym innym, jak lekceważeniem Bożego działania: obojętnością na to, co Bóg robił, jak kształtował, prowadził, uczył Kościół przez wieki. To zarozumiałe wyznanie: nieważne, jak i kogo Bóg prowadził przede mną. Nieważne, jak Duch prowadził kościół, zanim powstał nasz zbór.

I ostatecznie zazwyczaj kończy się tragicznie. Rozłamami, zranieniami, fałszywą nauką, nadużyciami w życiu zborowym, nieuczciwością. Ci, którzy nie znają historii, są skazani na to, by powtarzać jej błędy.

A-historyczność to podcinanie gałęzi, na której siedzimy. Nie dziwię się, że w ten sposób działają kościoły, czy wyznania o krótkiej przeszłości – może wolą, zamiast poszukać skąd się wzięli, i dlaczego, po prostu tą błędną drogę na skróty. Tylko czemu my mielibyśmy działać podobnie? Mamy już ponad 400 lat! (Nie mówiąc o innych ruchach w kościele, do których możemy czuć bliskość – z tej perspektywy mamy owych lat już 2000!).

Ów brak zakorzenienia w przyszłości to przyczyna, że trafiają do naszych kościołów osoby bez tożsamości, czują bowiem bliskość z nami.

Czy więc nie warto o tej ostatniej zapomnieć? Skoro to działa i przyciaga ludzi?

Wiele osób tak właśnie rozumuje. Nie raz słyszałem argumenty: dziś tożsamośc wyznaniowa już nie działa. Badźmy tu i teraz tym, co tu i teraz działa! W wersji uduchowionej: idźmy za Duchem Bożym! Albo nawet: wczorajsza manna dzisiaj cuchnie!

Cóż, niezależnie od biblijnych obrazów, to wezwanie do całkowitej labilności. Słabości. Braku mądrości. Przed którymi przestrzegał apostoł Paweł, zalecając „męską [w kontraście do dziecięcej] doskonałość”, abyśmy „już nie byli dziećmi, miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu” (Ef 4:13-14). Przypomnijmy sobie równiez całkiem nie uwiązaną plewę z Psalmu 1, która poddaje się wszelkim zmianom, całkowicie wolna. Tylko sprawdźmy, czy to obraz błogosławieństwa, czy przekleństwa?

Tak; to dopasowanie do nich, ale w nietrwałości, słabości, a nie sile. To wpisywanie się na własne życzenie w ulotność i kruchość współczesności. Tworzenie ze zborów kolejnych przystanków w nieustannym przepływie ludzi, nie wiedzących po co, i dlaczego istnieją, wpisujących się w nietrwałość świata i wszystkiego, co na nim jest.

Historia jest Boża!
A historia jest przecież ważna dla Boga. Nie nakłaniam, aby lekceważyć Słowo kosztem historii, czyli nauk po prostyu starych. fakt, sa stare błedy. Choć nowe bywają co najmniej równie czeste. Tym bardziej, nie namawiam, by nad Słowo cenić bardziej tradycję, czy naukę kościelną. Ale miejmy szerokie perspektywy. Nie uważajmy się za pępki świata. Dostrzegajmy Boga w świecie. I to świecie nie tylko tu i teraz, ale tu i tam i  wczoraj.

Wyznawajmy, jak dzieci Izraela, że Jego łaska trwa na wieki, a wierność Jego z pokolenia w pokolenie. On tu jest, i był, i będzie. Alleluja! I ja o tym wiem. I tego nie lekceważę.

Znam pisma natchnione i to podstawa, i inaczej być nie może. Ich się trzymam. Ale wiem również, co Bóg robił przez ostatnie 2000 lat! Otóż nie poszedł na ryby. Jest wierny. Wiem, jak prowadził i działał w przeszłych pokoleniach. Wiem, w czym się z nimi zgadzam, a w czym różnię, a nawet wiem dlaczego. Znam ich. Boże sługi przeszłości, nie pozbawione wad, oczywiście, ale mimo wszystko wielkie i używane przez Pana, takie jak Tertulian, Ambroży, Augustyn, Bernard, Anzelm, Tomasz, Wiklief, Hus, Luter, Wesley, Spurgeon, Graham… Widzę tą Bożą wierność faktycznie, w ich życiu, dziele, myśli. To dla mnie realne. Widzę pokolenia wstecz i widzę w nich Boga.

Widzę w Polsce Gotfryda Alfa, Waldemara Gutsche, Łukasza Dziekuć-Maleja, Ludwika Miksę, Aleksandra Kircuna, Krzysztofa Bednarczyka… Mimo, że jestem baptystą pierwszego pokolenia, bardzo sobie cenię to, że mój Kościół się skądś wywodzi. Że są przede mną inne pokolenia, bohaterowie wiary więksi ode mnie. Oni dowodzą, że tworzę coś trwałego, nie ulotnego. A to mnie wyposaża w spojrzenie wprzód. To mnie uspokaja, upewnia, utwierdza, że jestem w owym Bożym, świętym continuum. Że ono trwa. Że oto jestem jednym z Bożych pokoleń. Nie pierwszym, najprawdopodobniej nie ostatnim, ale Bożym, i o to chodzi. To wystarcza. Bo historia jest Boża. A ja, z Bożej łaski, to poznałem, i przez to zostałem wyposażony, by dany mi czas i okazje, dobrze wykorzystać. Mam w niej swoje miejsce! I to, w owym pustym, pozbawionym Boga, ulotnym świecie, jest dla mnie prawdziwie dobra nowina, którą dzięki Chrystusowi i dla Chrystusa mogę żyć.

 

Artykuł ukazał się w Słowie Prawdy 10/2011.

Przp. 1. „Obowiązek pamiętania o przeszłości” w: Jeden Pan. Jedna wiara. Jeden chrzest. 150 lat baptyzmu na ziemiach polskich, M. Wichary red., Warszawa 2008, 11.

One response to “Boża historia

  1. Ostatnio spotkałem się z poglądem od duchownego kk że wśród protestantów jest coraz większa fragmentacja i zamieszanie wyznaniowe.
    Natomiast osobiście codziennie spotykam ludzi z podobnych denominacji, których nie interesują te podziały doktrynalne, wymyślone przez kolejnych wielkich myślicieli.
    Ci ludzie chcieliby tworzyć Jeden Kościół. Bracia i siostry uważają również, że porozumienie o jedności jest możliwe najpierw wśród protestantów.
    Baptyści w Polsce są identyczni jeśli chodzi o wyznanie wiary do kilku innych denominacji, a mimo to te niewielkie różnice powodują, że jesteśmy osobno.
    Te niewielkie różnice i denominacje powodują niepotrzebną rywalizację między nami nawzajem.
    Niektórzy prezbiterzy robią sobie fajne zdjęcia, uściski dłoni, uśmiechy na spotkaniach ekumenicznych, wzajemne odwiedziny…ale czy na 500 lecie reformacji będą mogli pochwalić się jakąś formą zdjednoczenia choćby wśród chrześcijan ewangelicznych.
    Kilka denominacji jest tak blisko doktrynalnie, że aż się prosi powiedzieć „po owocach poznacie ich”
    Modlę się o jedność w duchu słów Jezusa z Ewangelii Jana 17:21-22
    „Proszę, aby wszyscy stanowili jedno. Ojcze, niech będą jedno z Nami, jak Ty jesteś we Mnie, a Ja w Tobie. Niech stanowią jedno, aby świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś.
    Przekazałem im chwalę, którą Ty Mnie obdarzyłeś, aby byli jedno, jak Ty i Ja stanowimy jedno. ”

    Pozdrawiam serdecznie

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s