Amerykańskość

Mateusz Wichary

„Przysięgam wierność fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki i Republice, której jest znakiem; jeden Naród poddany Bogu, niepodzielny, z wolnością i sprawiedliwością dla wszystkich”(1)

To tzw. Przysięga Wierności Fladze (ang. Pledge of allegiance to the flag). Piętnastodsekundowe Wyznanie Wiary w Amerykańskość, składane w Parlamencie, kościołach, na meczach, w szkołach, na rodeach, i wszelkich innych publicznych uroczystościach.

To świadectwo kilku istotnych prawd o Ameryce i amerykańskości.

Po pierwsze, amerykańskość się wyznaje. To tożsamość oparta na wspólnej wierze w określone wartości i przekonania. Co to znaczy być Amerykaninem? To oznacza utożsamienie się z amerykańskimi ideałami. Czyli, tożsamość łączy się z okresloną wiarą, przekonaniami, wartościami, identyfikacją z pewnym projektem, którego historycznym urzeczywistnieniem jest państwo USA. W tym sensie amerykańśkość może poprzedzać (i często poprzedza) samo obywatelstwo. Pamiętam, jako dziecko zawsze chciałem być Amerykaninem. Po prostu podobało mi się bycie Amerykaninem; wszystko „czego znakiem” jest Gwiaździsty Sztandar; ich duma z własnego kraju, oddanie, zapał.

Dla kontrastu, porównajmy amerykańskość z polskością. Co to znaczy być Polakiem? Odpowiedź nie jest jasna. Dla większości to wciąż sprawa krwi (i języka). „Polska” (cokolwiek to ma znaczyć w sensie materialnym) krew wyznacza polskość. Pochodzenie. I język – bycie „stąd.” Takie pojmowanie narodowości rodzi nieufność do ludzi odmiennych. Jeśli kojarzy się polskość z „byciem stąd”, „swoim” w lokalnym znaczeniu, jest to definicja rodząca niechęć nie tylko do innych narodów, ale również osób, które nie mogąc spełnić owych warunków, z jakichś powodów – podejrzanych dla „prawdziwych” Polaków – chcą jednak przynależeć do owej polskiej tożsamości i się z nią identyfikują.

Oznacza to, iż osoby zyskujące obywatelstwo polskie w zasadzie za Polaków pełnowartościowych uznawane nie są, bo nie istnieje w tożsamości polskiej mechanizm absorbcji osób „nie stąd” i bez pochodzenia z „polskich” rodziców. Zawsze będą traktowani jako ktoś spoza; podejrzliwie; ich przyjęcie korzyści, którą zyskali poprzez stanie się Polakiem jest oceniane pejoratywnie, jako interesowność. Doskonałe opanowanie języka może w praktyce tą ocenę zatrzeć, o ile nie jest tłumione przez jakiś jednoznacznie nie polski „rasowy” czynnik (skośne oczy, ciemna karnacja, itp.) Nie istnieje w zasadzie mechanizm wtopienia ich w polskość inny, niż mieszanie się w kilku następnych pokoleniach. Ale nawet wtedy jakiś rdzenny Polak może kręcić nosem słysząc obco brzmiące nazwisko lub tropiąc ślady azjatyckich rysów.

Cieżko również wskazać jakieś „polskie” wartości, z których utożsamieniem wiązałaby się „polskość.” To zresztą bardzo brzemienna w skutkach przykra okoliczność. To oznacza, że w zasadzie Polak, z samej racji bycia Polakiem, nigdzie nie dąży. Nie istnieje jakiś ideal Polaka, jakieś wartości, których spełnienie uwiarygadniałoby osobę która Polakiem chce zostać. Również, w zasadzie stawia pod znakiem zapytania atrakcyjnośc polskości. No bo jak można chcieć zostać kimś nieokreslonym? Czyli, określonym jedynie przez język i pochodzenie? W takiej sytuacji należałoby liczyć głównie na prośby o obywatelstwo polskie wśród filologów słowiańskich (specjalność: polonistyka) uniwersytetów innych narodów.

Oczywiście, jest jedno kryterium polskości wypróbowane przez nas w historii. To walka o niepodległość. Dobry Polak będzie o Polskę walczył. Tylko, że to kryterium strasznie niekonstruktywne w czasie pokoju, braku bezpośredniego zagrożenia. To walka o prawo do status quo; w imię niczego więcej, jak tylko przywiązania do języka i bliżej nie określonej „polskości”. W sytuacji zagrożenia zaczyna się ją, trochę moim zdaniem na wyrost i mętnie, utożsamiać z bliżej nieokresloną szlecheckością i wolnością. No i już całkowicie jasno, z katolicyzmem. Czyli swojskością.

Jeśli chodzi o katolicyzm, to działo się tak w naszej historii chyba głównie ze względu na fakt odmienności religijnej dwóch spośród 3 zaborców (niemiecki luteranizm i ruskie prawosławie). Tożsamośc religijna z zaborcą w zasadzie powodowała brak zrywów narodowowyzwoleńczych w zaborze austriackim. Możnaby prognozować, że owa polskość w praktyce zanikłaby, zostałaby wchłonięta, gdyby nie właśnie ów fakt, iż dwóch zaborców nie było katolikami.

Amerykańskość więc to konstrukt całkowicie odmienny. Rola krwi jest całkowicie nieistotna.(2) Podobnie język. Tożsamość narodowa łączy się z wartościami, a nie czymkolwiek innym. Ważne jest wyznanie wiary a nie pochodzenie. Na pewno łączy się to z Ojcami Założycielami (ang, the Founding Fathers), czyli purytańskimi osadnikami pochodzącymi z prześladującej ich Europy, dla których nowa ojczyzna była nie tylko wolną przestrzenią w sensie materialnym, ale również w sensie wolności ucieleśniania własnej wizji chrześcijańskiego społeczeństwa. Amerykańskość oznaczała więc narodziny nowego społeczeństwa, nie replikę starego na nowej ziemi. Ta wizyjność, postrzeganie swego kraju jako mającego misję, cel (obecnie już dla wielu silnie zsekularyzowane) pochodzi myślę jeszcze z tych XVII wiecznych źródeł.

W tym sensie ewidentnie amerykańskość zaczerpnięta jest z wizji członkostwa w protestanckim kościele, konkretnie albo prezbiteriańskim, albo baptystycznym. To wyznanie wiary bowiem warunkuje tu człokostwo. Nie musi być szczególnie rozbudowane, ale musi być szczere. Jest kultywowane jako warunek zachowywania członkostwa. Niewiara w nie jest niemile widziana; jest tożsama z odstępstwem. (Wydaje mi się, że tu tkwi różnica z konstruktem katolickim: w przypadku katolicyzmu warunkiem uczestnictwa nie jest wyznanie wiary, ale udzielenie sakarmentu, którego udziela się powszechnie. Katolikiem jest sie na mocy nie wyznania wiary, które wymaga pewnej świadomości, różnicuje, ale „swojskości”; bycia stąd; zagarnia on wszystkich pod swe niewymagające skrzydła nie oczekując żadnych deklaracji na wstępie).

Podobnie w amerykańskości Amerykaninów: terroryści to ludzie którzy zdradzają; nie sa wierni amerykańśkim wartościom. Nie kochają wolności i sprawiedliwości; bo gdyby kochali, byliby przykładnymi obywatelami amerykańskimi. A więc, wrogowie Ameryki to nie wrogowie amerykańskiej krwi, ale amerykańskiej cywilnej religii. To nadaje ową religijną nutę służbie w Armii czy postrzeganiu Prezydenta i aparatu władzy.

Warto tu też odnieść się do kościołów. Przed zborami amerykańskimi zwyczajowo stoją tablice, na których można przeczytać zachęcający werset czy informacjęo kościele. Na wielu z nich widziałem napisy takie jak „God bless our nation” (Boże, błogosław nasz kraj) czy „God bless our troops” (Boże, błogosław nasze wojsko). Dla wierzącego Amerykanina Ameryka nie jest konstruktem laickim; ciągle pozostaje Nową Ziemią Obiecaną, która urzeczywistnia wolność i sprawiedliwość, której nie było w ciasnej, dusznej i niewolącej światopoglądowo i religijnie Europie. Paradoksalnie więc laickość państwa pojmowana jest (albo była, do ostatnich coraz bardziej karykaturalnych i antychrześcijańskich form jej przejawów) jako religijnie uwalniająca, a nie tłumiąca.

Podsumowując więc, amerykańskość jest traktowana poważnie i religijnie. Co ciekawe flaga, jako znak narodowy, ze względu na ową religijną obrzędowość związaną z recytacja Przysięgi Wierności, doczekała się bezpośredniego ureligijnienia. Powstała w Stanach flaga Jezusa Chrystusa, na planie flagi narodowej: czerwony krzyż w niebieskim polu w górnej lewej ćwiartce , reszta biała. Powstałą też Chrześcijańska Przysięga Wierności, która kopiuje „świecki” rytuał (stanie przed flaga z prawę ręką na sercu) i recytację Wyznania Wiary:

„Przyrzekam wierność Fladze Chrześcijańskiej i Zbawicelowi, którego Królestwa jest znakiem. Jeden Zbawiciel, ukrzyżowany, zmartwychwstały, który przyjdzie powtórnie, z życiem i wolnością dla każdego, kto wierzy.”(3)

Schemat pojmowania tożsamości religijnej i narodowej jest więc identyczny. Jeden i drugi opiera się na prostej, ale określającej istnienie, szczerze wyznawanej wierze. Symbole wierności religijnej i narodowej się przenikają. Nie dziwne, że tkwi w nich siła przyciągająca nowych konwertytów, w obu przypadkach. Wiara przyciaga; niewiara zniechęca.

Choć to na pewno trudne, a może i niemożliwe, chciałbym, by w przypadku polskości było kiedyś podobnie. Do tego czasu jest to, przynajmniej dla mnie, wartość trudna i czasem wstydliwa. Nie chcę utożsamiać się z polskością jako jedynie zaściankowym nieuzsadnionym poczuciem większej wartości naszych lokalnych brudów, tylko dlatego, że są nasze. Dlatego może w Bożej Opatrzności stało się tak, że baptyści opowiadający mi ewangelię jako zagubionemu wrocławskiemu nastolatkowi, przemówili do mnie jako ludzie o konkretnej, wyrazistej tożsamości, opartej na jednoznacznej wizji chrześcijaństwa jako oddania Jezusowi Chrystusowi. Ich wyznanie wiary było wymierne. Kto wie, może więc nawet lepiej, że nie miałem żadnej innej alternatywy w odjnajdywaniu tożsamości?

Tak czy inaczej Projekt Polskość wciąż jest moim zdaniem przyszłością, a w jego tworzeniu możemy sporo się nauczyć od twórców Projektu Amerykańskość.

Przypisy:

  1. I pledge allegiance to the flag of the United States of America, and to the Republic for which it stands: one Nation under God, indivisible, With Liberty and Justice for all.Warto dodoać, że jej twórca był pastor baptystyczny, Francis Bellamy, a powstała w 1892 r.

  2. Oprócz ludności czarnoskórej, o czym piszę w oddzielnym artykule.

  3. I pledge allegiance to the Christian Flag and to the Savior for whose Kingdom it stands. One Savior, crucified, risen, and coming again with life and liberty to all who believe.” Powstała również Przysięga Wierności Biblii, która nie doczekała się niestety swojej flagi: „Przysięgam wierność Biblii, Bożemu Świętemu Słowu, że będzie pochodnią dla mych stóp i światłością mojej ścieżce, oraz że będę strzegł jej słów w mym sercu, bym nie grzeszył przeciwko memu Bogu”: „I pledge allegiance to the Bible, God’s Holy Word, I will make it a lamp unto my feet and a light unto my path and will hide its words in my heart that I might not sin against God.”

2 responses to “Amerykańskość

  1. A ja znowu nigdy nie chciałem być Amerykaninem. Nie po tym jak widzę co robią Amerykanie. Nie podchodzi mi ich kultura, sposób bycia czy fakt że w USA nie dba się tak naprawdę ani o ludzi, ani o porządek. Pod wieloma względami Amerykanie to hipokryci, megalomani, głośni piewcy szeroko pojętej „wolności”, która tak naprawdę nie wiadomo nawet czy jest wolnością czy zniewoleniem przez rząd i państwo. Widać na każdym kroku. USA promuje agresywny militaryzm i w żaden sposób nie przyczynia się do pokoju na świecie. Podobnie jak inne państwa o podobnych aspiracjach do USA. Cała ta szopka z przysięgą jawi mi się jako propaganda patriotyzmu i wciskanie go na każdym kroku na siłę by wyrobić w ludziach nawyk bycia marionetkami w sytuacji zagrożenia. To są podobne praktyki stosowane w Chinach i w Rosji. W innych, równie dumnych i rozwiniętych, a nawet lepszych państwach od USA pod wieloma względami, nie ma czegoś takiego, a przynajmniej patriotyzm nie jest wyrażany przez polityczny przymus. I bynajmniej nie mam tu na myśli Europy.

Dodaj komentarz