Apolityczność, czy amoralność?

woman-peering-over-crowd-001

M. Wichary

Często mówi się, że chrześcijanie (kościół) powinni być apolityczni.

Myślę,że warto się nad tym chwilę zastanowić.

Po pierwsze, pogląd o rozdziale państwa od kościoła kształtował się w czasach (od XVI wieku), gdy w wielu krajach Europy tylko jedno wyznanie chrześcijańskie było legalne, przy różnorakich szykanach dla pozostałych. W Polsce, Hiszpanii, Austrii i Francji był to katolicyzm, w Anglii anglikanizm, w krajach skandynawskich luteranizm, w Szkocji i Holandii prezbiterianizm, w księstwach niemieckich – zależnie od wyznania władcy – katolicyzm lub luteranizm. Postulat owego rozdziału miał więc oznaczać, że państwo nie powinno faworyzować żadnego wyznania. Powinno swym obywatelom pozwolić na czczenie Boga w sposób, który samym obywatelom wydaje się właściwy i ów wybór powinien być ich, a nie państwa, kompetencją.

Minęło kilka setek lat. Świat i Europa się znacznie zmieniła. Zwróćmy uwagę, jak ową koncepcję definiuje się dziś.

Otóż dziś rozdział kościoła od państwa oznacza dla większości obywateli zakaz wpływu kościoła/ -ów na państwo. Wyrażający się w tym, iż kościoły nie powinny wypowiadać się w sprawach dyskutowanych przez obywateli i uznawanych jako przedmiot debaty politycznej.

Cóż, to dwie różne koncepcje. Czym innym jest zakazanie państwu faworyzowania jednego wyznania, czym innym zakazanie kościołowi wypowiedzi na te same tematy, na które wypowiada się państwo.

Kościół z swej natury MÓWI. Mówi zgodnie z objawieniem, jakie uznaje za Boże. To jest rację jego istnienia. Tego słusznie wymagają od niego wierni, a jak nie wymagają, to najwyraźniej wierni są tylko z nazwy.

I tu się pojawia pytanie.

Czy więc Pismo Święte nie mówi o sprawach władzy i społeczeństwa – i dlatego chrześcijanie i kościół mają nie mówić na te tematy? Czy może Pismo Święte jednak na te tematy mówi, ale chrześcijanie nie mówią, bo uznają zasadę oddzielenia kościoła od państwa?

Zacznijmy od tego, że Pismo Święte MÓWI zarówno o władzy, jak o sprawach społecznie aktualnych. Ocenia Piłata, Heroda, arcykapłanów, wypowiada się o cesarzu w kontekście podatków, królestwo Boże kilkakrotnie w różnych zestawieniach jest porównywane z władzą społeczną, model przywództwa w kościele ma być inny niż w (ówczesnym przynajmniej) społeczeństwie. W Dziejach Apostolskich zarówno Piotr jak Paweł kilkakrotnie stykają się z władzami. Nie mówiąc już o Starym Testamencie, którego głównymi bohaterami są królowie i napominający ich prorocy.

Dlaczego więc chrześcijanie mieliby uznawać zasadę oddzielania państwa od kościoła? Albo inaczej: KTÓRĄ z owych zasad powinni uznawać? Tę pierwotną, czy te współczesną?

Co do tej pierwotnej, choć to oczywiście podlega dyskusji, ale można się zgodzić, że wynika ona z nauczania Pisma Świętego. Państwo nie powinno stać nad sumieniem obywatela, bo nie ma takich zdolności, aby pośredniczyć pomiędzy czczonym przez niego Bogiem a nim samym.

Co do tej drugiej – iż kościół nie powinien mówić, gdy mówi społeczeństwo bądź władze – zdecydowanie nie.

Nie wynika ona bowiem z Biblii. Pierwsi chrześcijanie byli przecież zaangażowani w życie społeczne. Swoim zwiastowaniem Jezusa jako Mesjasza pierwszy Kościół w Jerozolimie wywoływał społeczne niepokoje – zarówno rzucając wyzwanie dotychczasowym religijno/politycznym władzom, jak i świątyni, która była sercem całego organizmu stolicy. Zaniepokojeni przywódcy miasta wezwali ich więc i „nakazali, aby w ogóle nie mówili ani nie nauczali w umieniu Jezusa” (Dz 4:18). Czy na to Piotr i Jan odpowiedzieli: „Oczywiście! Albowiem wchodzimy na grząski teren spraw politycznych. Przepraszamy, od teraz będziemy głosić Jezusa Chrystusem wyłącznie na naszych spotkaniach naszym własnym rodzinom i nikomu więcej, aby nie było żadnych kłopotów”?

No nie. Odpowiedzieli: „Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać, aniżeli Boga, sami osądźcie; my bowiem nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy” (Dz 4:19-20). A komentując całe wydarzenie (patrz Dz 4:23-31) cytują Psalm 2, który mówi o konflikcie Chrystusa z władcami ziemskimi, modląc się, aby nie ugiąć się pod groźbami polityków, ale raczej aby Bóg dozwolił im głosić „ z całą odwagą Słowo twoje” (Dz 4:29).

Podobnie działo się w Efezie, gdzie biznes związany z kultem Artemidy Efeskiej był podstawą dobrobytu sporej grupy mieszkańców (Dz 19), a jednak Paweł nie zaprzestał ogłaszania przesłania ewangelii, choć miała ewidentnie wpływ na sprawy miasta/polis/ czyli: politykę.

Kościół ma mówić to, co ma mówić. To, co wynika z Biblii. I nikt i nic nie powinien go w tym hamować, bo Kościół odpowiada przed Autorem tej Księgi i po to istnieje na ziemi. Władze tego świata są przez Kościół szanowane nie dlatego, że są od Boga ważniejsze, bo nie są. Władze państwowe są szanowane przez Kościół tylko dlatego, że tego uczy Biblia. A ta sama Biblia mówi również o Bożych zasadach danych człowiekowi, zarówno w życiu osobistym, jak rodzinnym i społecznym. Nie da więc rady rozłączyć szacunku do władz społecznych z ogłaszaniem woli Bożej dla społeczeństwa, bo opierają się na tym samym fundamencie poddania Słowu przez Kościół.

A więc Kościół – filar i podwalina prawdy (1Tm 3;16) ma głosić Słowo Boże w całej pełni jego odniesień, w tym i do społeczeństwa i władzy. To jego podstawowe zadanie.

Dlatego Kościołowi nie wolno zgodzić się na nabieranie wody w usta. Powinien mówić to, co powinien. To, co wynika z Biblii, czy dotyczy to etyki wymaganej od władzy (jak zrobił Jan Chrzciciel wobec Heroda), czy natury posiadanych przez władzę prerogatyw („nie miałbyś żadnej władzy nade mną, gdyby ci to nie było dane z góry” mówi Jezus do Piłata, Jana 19:11), czy w ogóle kwestii ekonomicznych i społecznych, o których Biblia się wypowiada.

Kościół, który zamyka usta przed władzą państwową i społeczeństwem, dowodzi, że nie wierzy, że za nim stoi Bóg. Czyli: nie wierzy, że Biblia jest Słowem Bożym, które objawia Bożą wolę dla KAŻDEGO człowieka, narodu i języka. Wielkich i małych, bogatych i biednych. Wierzy może, że jest jego osobistą tradycją, do której jest przywiązany. Ale nie wierzy w powszechną i wieczną aktualność jego zasad. Stracił wiarę. A wraz z wiarą i swój autorytet. Siedzi w kącie, nikt go nie słucha, mało kto zauważa, a on nie wie, czemu tak się stało.

Taki kościół nie jest apolityczny, ale amoralny. Nie dystansuje się bowiem od samej polityki, ale i moralności. Czym innym jest bowiem Kościół, który nie jest podmiotem życia politycznego (w sensie: nie ma swojej partii politycznej), a czym innym Kościół, który swoim wiernym nie pomaga dokonywać wyborów i ocen moralnych. Również w przypadku spraw społecznie istotnych. To jego obowiązek, niezależnie od tego, jak to jest niepopularne.

Pastorzy powinni więc nauczać. Nie o tym, jaką wybrać partię – bo o tym wprost Biblia nie mówi. Ale powinni nauczać o Bożych zasadach. I przez to przygotowywać powierzonych sobie chrześcijan do właściwych wyborów. I motywować ich samych do zaangażowania się w politykę, jeśli taka jest potrzeba.

Inaczej są bezużyteczni. Pozostawiają swe owce na pastwę demagogii.

Czemu więc tak dzieje się bardzo rzadko?

Przede wszystkim dlatego, że kościoły ewangelikalne nie chcą wypowiadać się na tematy polityczne. Chcą w tym być inne od katolicyzmu.

Po drugie, nie są do tego przygotowani. Większość kursów seminaryjnych nie porusza w perspektywie teologicznej kwestii gospodarczych, ekonomicznych, militarnych, prawnych, społecznych. To wszystko uważa się za nieduchowe. Bo bezpośrednio nie osobiste.

W pewnym sensie zaprzecza się przez to znaczeniu społeczeństwa. Lekceważy obywatelskość chrześcijanina. Niektórzy chrześcijanie nawet czerpią swe poczucie wyższości i zadowolenia z kompletnego oderwania od rzeczywistości i braku udziału w czymkolwiek, co polityczne.

Potrzebujemy więc biblijnego, a nie narzuconego nam przez zlaicyzowane państwo, i bezmyślnie przez nas przejętego modelu rozdziału państwa od kościoła. Potrzebujemy solidnie zacząć studiować Biblię pod kątem zasad, jakie Bogu podobają się w biznesie, prawie karnym, zarządzaniu majątkiem wspólnym, władzy.

Inaczej oddajemy pole szatanowi i inspirowaniu przez niego osób, które za te dziedziny naszego wspólnego, jakkolwiek doczesnego, a więc chwilowego domu, są odpowiedzialne.

Czy nas to satysfakcjonuje? Jeśli tak, to zamilknijmy, nie chodźmy na wybory, niech inni decydują o naszym doczesnym losie w 100%. Jeśli nie, to weźmy się do pracy.

I niechby Bóg dał nam mądrość, odwagę i zapał, aby odkrywać jego zasady i promować je pośród naszych sąsiadów i rodaków.

Reklama

One response to “Apolityczność, czy amoralność?

  1. Od partii politycznych lepiej trzymać się z daleka. Grupy interesów są w każdej partii. Oczywiście można cenić pojedyńcze osoby, które są pracowite i uczciwe. Powinniśmy się modlić za Ojczyznę i jej pomyślność. Jako protestant wolę jednak żyć w państwie świeckim, gdzie każdy ma prawo do swojej opinii, gdzie żaden Kościół nie jest połączony zbyt blisko z Państwem.

Odpowiedz na raffaellorb Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s