M. Wichary
Arnold Toynbee, historiozof, w swym eseju „Znaczenie dziejów dla duszy” (w: Cywilizacja w czasie próby, Warszawa 1991) zastanawiał się, jaki jest sens naszych dziejów. Wskazał na dwa poglądy się pojawiające: czysto doczesny punkt widzenia oraz wyłącznie pozaświatowy punkt widzenia.
Z czysto doczesnego punktu widzenia, wszelkim znaczeniem pojedynczego człowieka jest jego przydatność dla doczesnych instytucji, a konkretnie zazwyczaj dla społeczności w której żyje względnie – w bardziej rozwiniętych wersjach – dla państwa. Człowiek jest trybikiem i niczym więcej. Taka redukcja znaczenia człowieka oczywiście musi skutkować i skutkuje totalitaryzmem. Wszystkie szukające transcendentnego, wykraczającego poza system ludzki znaczenia człowieka kościoły i filozofie, zdaniem reprezentantów tego poglądu, to czcze urojenia, szkodliwe i zasługujące na wytępienie. Liczy się władza, naród, państwo, siła. Nic więcej.
Myślę, że nie trzeba wielkiej przenikliwości by zauważyć, że zeświecczenie współczesnej Europy musi, nawet wbrew pewnym pochodzącym z chrześcijaństwa sentymentom i intuicjom, skutkować taką właśnie wizją. Wiara w demokracje jest w tym ujęciu, co ciekawe, podobnie jak w Antyku, niczym więcej jak przekazaniem tej prawdy w nieco bardziej łagodny sposób. Demokracja daje ułudę w udziale w owej boskiej istocie. W rzeczywistości owi demokratyczni wyborcy służą niczemu innemu jak utrzymywaniu samych siebie w ułudzie współudziału w owym jedynym możliwym bez Boga bogu. Liczą się przecież ostatecznie ci, których wybieramy. A w zasadzie nawet nie oni, ale ci, dzięki których o nich wiemy – płacący za spoty reklamowe wygrywających wybory partii.
Z wyłącznie pozaświatowego punktu widzenia wszytko, co dzieje się tutaj, jest nieistotne. Wszystko jest złe i głupie i bez sensu. Skoro już musimy przesiedzieć i przeczekać, to trudno, przesiedźmy i przeczekajmy. Jedynym sensem staje się w tej wersji zachowanie siebie dla wieczności. Skutkiem jest apatia, bezwolność, lekceważenie, poddanie. Wspaniali obywatele dla grupy pierwszej.
Toynbee argumentuje, że oba poglądy są błędne. Ten świat, jak twierdzi, jest prowincją Królestwa Bożego. Nie jest wszystkim, ale też nie jest niczym. Jednostka ostatecznie odpowiada przed Bogiem, nie człowiekiem. Swą godność i wartość czerpie spoza tworów ludzkich; nie z ludzkich rąk. Ale z drugiej strony ową wartość i godność realizuje zmieniając ten świat. Bo ten świat na to zasługuje. On również jest wartościowy. I powinien być zmieniany na lepsze, a nie pozostawiony sam sobie, bądź tym, którzy chcą z niego uczynić coś złego. „Byłby prowincją Królestwa Bożego – jedną tylko i nie najważniejszą, ale taką, która ma tak samo jak pozostałe, wartość absolutną, a więc taką, w której duchowe działanie mogłoby być, i byłoby, w pełni znaczące i warte zachodu” (s. 179).
Jest to wizja, która mnie przekonuje. Widzę ją w nauczaniu Mojego Pana o minach, które nam zostawił, abyśmy nimi obracali, aż wróci (Łk 19). Ten świat nie jest najważniejszy. Przeciwnie. Ten, który prawdziwie jest ważny, dopiero się rozpocznie, kiedy objawi się królestwo Boże, na które czekali Jego uczniowie, a które nastąpi dopiero, kiedy On wróci. A jeszcze nie wrócił.
Ale ten świat jest bardzo ważny, bo mamy się w nim okazać wierni. Mamy nie siedzieć, przeczekać do powrotu Pana trzymając minę w chustce, bo tak robił sługa zły, ale obracać. Obracać. Obracać. Obracać. Obracać. Obracać. Niech ta mina się podwaja, potraja, poczwórnia, popiątnia…. podziesiątnia nawet. Nie wiem jaka jest jednostka Bożego kapitału, który nam zostawił w danym nam czasie, zdolnościach, odwadze, ale myślę, że tak nimi obrócić, by zdobyć 10x więcej, to naprawdę dużo. Zadanie wystarczająco wielkie na całe życie.
Czym więc jest przyszłość? I po co nam ona?
Trzeba ją rozróżnić, w ramach jednego Bożego planu i zadania, w którym się ze sobą łączą.
Wieczność jest Bożym zadaniem, które jest ważne, które dopiero nastąpi, gdy Chrystus wróci od Ojca ze swą Koroną. Która już ma, skoro siedzi po prawicy Ojca (Ps 110/Ef1), ale której jeszcze nie ukazał wszystkim. Wszelkie kolano dopiero się zegnie, na niebie i na ziemi (Flp 2). Dzień Pana, dzień chwały, sądu i dziękczynienia, dopiero nadchodzi. Ale nadchodzi! Marana Tha!
Doczesność jest Bożym zadaniem, które jest ważne, bo właśnie następuje. Mamy być odważni – po to nasz Pan zapewnia, byśmy idąc pamiętali, że „dana Mu jest wszelka moc na niebie i na ziemi” (Mt 28). Mamy zdobywać narody – czynić je uczniami – chrzcząc je w jedno imię Ojca, Syna i Ducha Świętego – Jednego w Trzech. Mamy je uczyć Jego woli, aby były posłuszne. Jak my. Na tyle, ile my jesteśmy. A jak nie jesteśmy – cóż, biada nam, lepiej się poprawmy i bądźmy.
Jak to zrobić?
Myślmy o przyszłych pokoleniach. Myślmy o nich. nas tu niedługo nie będzie. Nie ulegajmy egocentrycznemu wyłącznie pozaświatowemu punktowi widzenia – byle do nieba! To nie jest posłuszeństwo Chrystusowi. To nie jest obracanie miną. Wdrażajmy w Boże drogi kolejne pokolenia. Nasze dzieci – według krwi i według ducha. Miejmy je. Bo nic po nas nie zostanie.
Przyszłość.
Będzie wieczna taka, jak nasza służba. Sługa obracający miną z zyskiem pięciu, zyskał pięć miast. A nie siedem. Obracający z zyskiem dziesięciu, zyskał miast dziesięć. Jest proporcja, zasada. Obracajmy. Obracajmy. Obracajmy.
Będzie docześnie taka, jak pokolenia, które wychowamy. Jak je nauczymy. jak im wpoimy to, co wpoić należy. Czy masz ucznia? Syna bądź córkę duchową? Obracaj. Siej. Dla samej satysfakcji Najwspanialszej Pochwały: „‚DOBRZE, sługo dobry i wierny.”
Panie, daj nam usłyszeć te wspaniałe słowa. Mnie, mojej żonie, dzieciom. Moim braciom i siostrom ze zboru. Moim braciom i siostrom z innych zborów. Czytelnikowi tego postu. Daj nam Panie łaskę przejąć się Twymi słowami.
Bardzo ciekawy i skłaniający do zastanowienia tekst. Problem w tym, że w zasadzie wszystkie opcje w nim wymienione pokazane zostały w sposób skrajny, co mocno je deformuje – a tym samym deformuje też wymowę całego felietonu. Ponieważ jednak jako komentarz trudno przedstawić kontr-felieton, wskażę tylko kilka z tych przerysowań:
1. „Czysto doczesny” punkt widzenia rzadko występuje w stanie jasnej ideologii, opanowującej wszystkie dziedziny życia społecznego – tak było może w czasie rewolucji francuskiej, rewolucji bolszewickiej czy faszyzmu w Niemczech. Poza tymi okresami mamy raczej do czynienia z ciągłą walką – czy dysputą – pomiędzy tymi punktami widzenia. Przy tym granice wcale nie są ostre – można na przykład zastanawiać się, czy próba budowania doskonałego społeczeństwa przez komunizm, albo obecna krucjata ekoglobalizacyjna są projektami celującymi w doczesność, czy może wręcz przeciwnie – ich wizja przyszłości jest transcendentna, choć bezbożna. Trudno bowiem zaklasyfikować jako „doczesny punkt widzenia” wiarę w przyszłą doskonałość, która godna jest poświęcenia dzisiaj dóbr materialnych, a nawet życia.
2. Chrześcijańskie sentymenty związane z jednoczeniem się Europy nie muszą wywodzić się z naiwności, mogą być oparte na cynicznym realizmie. Nie muszą oznaczać zgody na laickość ani kultu demokracji, a jedynie wyrażać wdzięczność Bogu za to, że pomimo bezbożności daje nam pokój i przyjaźń między narodami, a nie nienawiść, nacjonalizmy i trzecią wojnę światową. W Polsce jest zresztą jakaś dziwna optyka (narzucona przez tradycjonalistycznie nastawionych publicystów i polityków katolickich), że jednoczenie się Europy to nieunikniony krok w kierunku liberalizmu wiary i degrengolady moralnej. Dlaczego nikt nie widzi nowej Europy jako wielkiego pola misyjnego – nowego państwa, nad którym Bóg też może okazać swoja moc i chwałę?
3. „Pozaświatowy punkt widzenia” – znów mocno przerysowany. Takie nastawienie: „Wszystko jest złe i głupie i bez sensu. Skoro już musimy przesiedzieć i przeczekać, to trudno, przesiedźmy i przeczekajmy.” – charakteryzowało może krótkie okresy historii kościoła w starożytności i średniowieczu – choć nawet tego nie jestem pewien. Obecnie można to znaleźć chyba tylko w sektach czekających na bliski koniec świata. W żadnym razie nie kojarzy mi się to z dzisiejszymi kościołami ewangelikalnymi, gdzie poważnych odniesień do wieczności jest często jak na lekarstwo, a ludzie mają tendencję do takiego inwestowania w swoją doczesność (a również doczesność swoich zborów), jakby miały one trwać wiecznie.
4. „Ten świat jest prowincją Królestwa Bożego.” Na pewno ładnie to brzmi. Ale czy jest prawdziwe? Moim zdaniem Autor myli tu rzeczywistość czasu i przestrzeni – a te, wbrew książkom s-f nigdy nie będą wymienne. Do prowincji można pojechać, natomiast w czasie nie można się cofnąć. Jeśli w którejś prowincji imperium panuje nędza lub/i bezprawie, to możemy powiedzieć, że nędza i bezprawie mają miejsce w tym państwie. Czy z faktu, że w czasie obecnym („tym świecie”) panują kłamstwo, bezprawie, nędza i okrucieństwo, można powiedzieć, że w Królestwie Bożym będą one też miały (mają) swoje miejsce? Tymczasem wiemy, że doczesny świat zostanie zniszczony, a powołany nowy, bez grzechu – a jedynym łącznikiem między nimi będą zbawieni przez Chrystusa. Te dwa światy przedstawiane są w Biblii w opozycji: Kto kocha jeden, nie może kochać drugiego. Jedno z ważnych ostrzeżeń Pana Jezusa brzmi: „Wspomnijcie żonę Lota!”
5. Dużo bardziej przemawia do mnie zupełnie inna myśl, wyrażona przez jedną z postaci serialu telewizyjnego – bodaj dr Hous’a. Na pytanie, czemu odrzuca istnienie Boga i życia pozagrobowego, odpowiada on: „Bo odrzucam myśl, że życie [doczesne] jest tylko testem” (cytuję z pamięci). Moim zdaniem intuicja Hous’a jest dużo bardziej celna niż pomysły Toynbee’ego. Co ciekawe, dużo lepiej do niej pasuje przykład dany przez Autora – przypowieść o minach. Człowiek królewskiego rodu rozdaje swoim sługom dziesięć min. Mina to około 20 uncji srebra, wiec przy dzisiejszych cenach około tysiąca złotych. Przyjmijmy, że w owych czasach, ze względu na zdolność nabywczą pieniądza było to więcej, nawet do 10 tys. zł. Innymi słowy ów książę – a w niedalekiej przyszłości król – zostawił im w sumie majątek nie przekraczający 100 tys. zł. Jakie znaczenie miało zarządzanie – dobre czy złe – takim zasobem dla jego majątku, lub jego planów? Odpowiedź jest prosta: były to sumy tak małe, że zupełnie niezauważalne, a dla jego planów w ogóle nie mające znaczenia. Co wiec miało znaczenie? Oddanie i umiejętności owych sług, którym te dobra powierzono. Ci, którzy okazali lekceważenie, zostali ukarani. Ci, którzy się starali, otrzymali w nagrodę nowe zadania, stosownie do swoich umiejętności. Dodajmy, że zadania o niebo poważniejsze, niż zarządzanie kilkoma srebrnymi monetami. Jaki więc był cel całej tej akcji? Celem była próba, test – dokładnie tak, jak to zrozumiał dr House (czy raczej jego twórcy).
Ale Autor zdaje się pogardzać koncepcją testu, koniecznie domagając się, by to, czym zajmuje się dzisiaj miało jakiś wieczny wymiar. Niesłusznie. Po pierwsze, jeśli ubiegamy się o wymarzoną pracę i jednym z kryteriów jej otrzymania jest test, to czy możemy powiedzieć, że ten test jest nieważny? W kontekście samej pracy może tak, ale w kontekście wykonywania jej przez nas – test jest jej niezwykle ważnym składnikiem. Po drugie, czy fakt, że to tylko test, spowoduje, że będziemy go lekceważyć (a takie jest zdanie Autora: „Jedynym sensem staje się w tej wersji zachowanie siebie dla wieczności. Skutkiem jest apatia, bezwolność, lekceważenie, poddanie.”) Wręcz przeciwnie. Każdy, kto zdawał jakiś test czy egzamin wie, jak pobudzające jest to przeżycie. Jak podnosi ciśnienie i mobilizuje do olbrzymiego wysiłku.
W końcu: nie wszystko w tym teście jest przemijające. Pozostają dusze zbawionych. Nawet jeśli ich zbawienie jest pewne ze względu na Boże przedwieczne wyroki, to i tak naszym przywilejem jest głosić im ewangelię i mieć udział w ich nawróceniu.
Co więc pozostaje? Wykonywać zadania, które Bóg przed nami stawia – przede wszystkim głosić ewangelię zgubionym – ale nie liczyć zbytnio, iż kondycja tego świata poprawi się w sposób znaczący i trwały. Trwały i doskonały jest świat, który nadchodzi.
Dziękuje za tak wyczerpujący komentarz!
ad. 1. Czysto doczesne konstrukty musza w jakimś sensie, przynajmniej funkcjonalnym, być transcendentne – w tym sensie, że zaspokajają (zastępują) potrzebę transcendentności. O ile dobrze pamiętam Hegel przebóstwił państwo – przypisał mu tyle wartości, że praktycznie wcielił weń ducha ożywiającego wszystko (jako najwyższa emanację, uobecnienie tegoż). To perspektywa czysto doczesna, a transcendentna.
ad. 2. Zgadza się. Co Bóg zrobi z UE tego nie wiemy. Niemniej, jest to póki co konstrukt budowany raczej w kontrze do chrześcijańskich korzeni naszej cywilizacji. I projekcja w przyszłości mimo wiary w Bożą Opatrzność nie skłania mnie do radości. Być może jestem zbyt pesymistyczny. Myślę natomiast, że warto oddzielić dwie sprawy: upadek komunizmu, który moim zdaniem był niewątpliwym dobrem, od rzeczywistości, w która wkroczyliśmy z całym jej zasobem cech pozytywnych i negatywnych – UE.
ad. 3. Myślę, że w ewangelikaliźmie owa doczesność przejawia się niestety nie w myśleniu o doczesnym rozwoju, ale konsumpcyjnym stylu życia. oczywiście, nie wszędzie i nie wszyscy w tym samym stopniu. Odpowiem tak: Bożym celem nie jest zbawienie grzeszników, ale ich świętość i nienaganność (Ef 1). Zbawienie jest tylko środkiem do tego, by uwielbiali Boga a nie celem samym w sobie. A o tym ewaneglikalizm czasami zapomina.
ad. 4. Do mnie ten obraz przemawia. Ma swoje ograniczenia, które wskazałeś, ale to nie dowodzi braku sensu w samym obrazie. Chodzi o to, że w ten świat wpisana jest pewna transcendentna wartość. I uważam, że tak jest. On woła do Boga o uwolnienie od grzechu (Rz 8) i nie jest to krzyk kogoś nieistotnego. On czeka uwolnienia od przekleństwa i się doczeka. Istnieje łączność między światem, który nadchodzi (a w zasadzie wiekiem) i tym, który jest.
ad. 5. Mi się raczej wydaje ze owa natura testu jest dokładnie tym co stanowi o wiecznym znaczeniu tego świata. I jakkolwiek nie wiem, jak Toynbee by to zinterpretował, dla mnie te dwie wizje – ten świat jako próba mojej wiary – i ten świat jako prowincja KB – się na siebie nakładają.
Pozdrawiam!
mw
re 2. W każdej sytuacji można znaleźć dobre elementy. Np. cenzura działała też w dziedzinie obyczajowej – pornografia była nielegalna i dość trudna do dostania (przynajmniej do czasów pierwszej Solidarności). Jak pamiętam, w latach 80-tych najbardziej ewidentnym symbolem rozszczelniania sie systemu był zalew nie materiałów „patriotycznych” tylko kaset z pornografią. Tak więc upadek komunizmu też nie był dobry pod każdym względem.
Dziwi mnie natomiast, że komentatorzy ewangeliczni bezkrytycznie idą za katolickimi lamentami o upadku tradycji w UE. Przecież my nie walczymy o zachowanie status quo, nieprawdaż?
A tak w ogóle, to przecież wspólnota europejska była pomysłem katolickim, o ile pamiętam. Mam kłopot z pamiętaniem nazwisk, ale główny ideolog powstania UE był konserwatywnym katolikiem. Nawet gwiazdki na fladze UE to są te same gwiazdki, które można zobaczyć na obrazach z „matką boską”.
re 4 i 5: Bardziej bym sie zgodził z twoim stwierdzeniem, że w ten świat wpisana jest pewna transcendentna wartość, niż z koncepcją „prowincji”. Obawiam sie, że „prowincja” podnosi ten świat na zbyt wysoki pułap – w rezultacie jest pierwszym krokiem do ewangelii społecznej, ktora juz w początkach XX wieku prowadziła do liberalizmu teologicznego.
Natomiast to, co jest w tym śiwecie wartością, to zwiastowannie ewangelii jezusa Chrystusa, zbawienie ludzi i w końcuwytrwanie w wierze – ale rozumiane czynnie, a nie pasywnie, jak to na początku przedstawiłeś. Jezus nazywa takich ludzi „zwyciezcami” (por listy do zborów w Objawieniu).
„Widziałem poniżej ołtarza dusze zabitych dla Słowa Bożego” – myślę, że nie chodzi tylko o męczenników w sensie dosłownym, ale wszystkich, którzy dla wierności ewangelii gotowi byli ponieść najróżniejsze straty doczesne. To, co będzie wartością w niebie, to nie to, co „osiągnęli” na ziemi, ale ich postawa.