Pamiętam scenę z Leona Zawodowca, w której Leon tłumaczy swojej młodej przyjaciółce dlaczego wszystkie oszczędności trzyma dla niego jego pracodawca: „to tak jak w banku. Tylko, że bezpieczniej.”
Wszyscy widzowie z pewnością rozumieją, że Leon w swej naiwności jest oszukiwany. Jego pieniądze nie są bezpieczne. Jego pieniędzy w zasadzie nawet tam nie ma. Dopóki ufa pracodawcy, tych pieniędzy nie zobaczy. Dopiero wtedy, gdy przestanie mu ufać, o ile oczywiście ma moc, by go zmusić do tego, wyciągnie od niego zarobione dolary.
Dlaczego pracodawca Leona – włoski mafioso – jest tak niechętny w obdarzaniu Leona dolarami? Jest jeden powód: to nie on dolary produkuje. A więc nie on je kontroluje. A więc ich zdobycie i przekazanie Leonowi w zamian za jego usługi, oznaczają dla niego realny koszt. Podczas gdy „trzymanie” u siebie oszczędności Leona nie kosztuje go w ogóle.
Wyobraźmy sobie jednak, że przychodzi do niego Leon i mówi: słuchaj, chcę od ciebie moje pieniądze. A on na to: OK, chętnie ci je dam. Po czym wyjmuje karteczki z własną podobizną, mówiąc: to 1000 mafiosków. Mafioski to tak jak dolary, tyle, że to moje pieniądze. Lepsze., No bo po co ci dolary? A za mafioski u mnie w barze i wypijesz i zjesz. A dolary jeszcze ktoś ci ukradnie.
Co on robi? Ratuje się przed niewygodnym zabiegiem – płaceniem walutą, która od niego nie zależy. W zamian za to płaci mafioskami, których może stworzyć dowolną ilość. Czyli, może płacić Leonowi bez szkód.
Oczywiście, będzie musiał wymienić mafioski na piwo czy obiad. Pamiętajmy jednak, że zarabia na Leonie znacznie więcej. Inwestycja mafiosy w Leona to zakupy produktów dla restauracji. Jeśli swoim kucharzom i barmanom również płaci mafioskami, koszty maleją jeszcze bardziej. A usługi Leona są dla niego wymierną korzyścią, przetłumaczalną na język dolarów czy innych konkretnych korzysci. Tymczasem Leon przyjmując zapłatę w mafioskach siedzi mu nieustannie w kieszeni. Można powiedzieć, że jest całkowicie uzależniony od pracodawcy, bowiem kurs mafiosków jest całkowicie zależny od Mafiosa.
To teraz przełóżmy ów obraz na naszą sytuację.
Siedzimy – dokładnie jak Leon – w kieszeni naszego państwa. Nasze państwo przekonało nas jak mafioso Leona, że złotówki są dobrym sposobem gromadzenia oszczędności. Oczywiście, nasze oszczędności gromadzimy w bankach, ale pamiętajmy skąd tam się biorą. Generuje je NBP jak mafioso mafioski, z powietrza, tyle, ile ma ochotę. Abyśmy czuli się bezpieczniej uprzedza, ile swych mafiosków wydrukuje – aby zachować nasze zaufanie.
Co jest odpowiednikiem dolarów? Czy dolary właśnie? Nie do końca. Dolary to mafioski tak samo jak złotówki, tyle, że innego państwa. Jedyną walutą, za którą wszelcy państwowi producenci mafiosków muszą płacić, a która jest względem nich zewnętrzna, jest złoto (platyna, srebro, ropa). Tym złoto się różni od mafiosków, złotówek i dolarów, ze nie da rady ich nadrukować ile wlezie. Ich kurs jest więc uzależniony nie od widzimisię mafiosy, ale pewnych zewnętrznie, obiektywnie istniejących warunków materialnych, a ze względu na utrudniony dostęp do tych kruszców (nie ma ich ani zbyt wiele, ani zbyt dużo, ich wydobycie nie jest ani za trudne, ani za łatwe) nie jest łatwy do zmanipulowania. W skrócie, jest inwestycją wyrażoną w środkach niezależnych od pracodawcy.
Jeszcze jedno. Zakaz kupowania złota to jak zakaz wymiany mafiosków na dolary. To zakaz posiadania czegokolwiek niezależnie od woli naszego mafiosy. To przymus trzymania oszczędności w walucie mafiosy; zabranie nam prawa gromadzenia owoców naszej pracy w formie, która nam odpowiada.
A wolność tą mamy od Boga. Jeśli pracujesz, masz prawo uzyskać za to zapłatę. Do zapłaty tej masz całkowite prawo, jako ze wypełniłeś obowiązek pracy. Nikt nie ma prawa kontrolować owej zapłaty poprzez narzucanie Ci formy jej gromadzenia. Taka kontrola jest formą złodziejstwa.
Wniosek: powinniśmy mieć prawo inwestowania w cokolwiek, co uznamy za właściwe jako odpowiednia formę gromadzenia majątku. Wszelkie przepisy określające co nam wolno, a czego nie, są kradzieżą.
Problem w tym, że wszystko co mamy, jest bezpieczne „tak jak w banku – a nawet bardziej ;)”.
Pan Jezus podsumował to: „nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie je mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje podkopują i kradną.”
Mól i rdza to mogą w nowoczesnym ujęciu być zawirowania na giełdach, gdy banki padają a papiery wartościowe stają się papierami bezwartościowymi.
„Złodzieje” natomiast nie zmienili się od początku świata: potrafią okraść konto w banku, ale również prywatny skarbiec pełen złota. A jeśli zabezpieczenia są zbyt wyrafinowane, to po prostu zrabują siłą.
Nie mówiąc już o tym, że nawet jak ci się uda, zgromadzisz i przechowasz fortunę, to i tak ją musisz zostawić gdy nadejdzie śmierć.
Powiesz: no tak, ale zostawię to własnym dzieciom. Tylko, że – jak mówi Salomon – nie wiesz, czy twoje dzieci będą w stanie tym zarządzać. Historia jest pełna upadłych rodów, którym zgromadzona fortuna nic nie pomogła, tylko doprowadziła kolejne pokolenia do degeneracji. Ciekawe, że Bill Gates zapowiedział, że swojego majątku nie zostawi swoim dzieciom – przed swoją śmiercią chce rozdać wszystko na cele dobroczynne.
Niewątpliwie wolność doczesna jest względnej wartości. A werset, który przytoczyłeś, koncentruje nas na inwestowaniu w nowy, wieczny rynek.
Ale warto zmieniać również i ten świat. Co do zastosowania – kasy mam mało – moje dzieci tak będą musiały (niestety) radzić sobie same. Te tematy interesują mnie bardziej jako wizjonera niż inwestora. Natomiast wierzę, że to własnie jest najtrudniejsze – wysiłek przemiany tego, co wydaje się oczywiste, normalne, a naprawdę jest złodziejskie i niesprawiedliwe. Wysiłek nie zgodzenia się mentalnie na to, co jest.
Niezgoda realna jest już tylko konsekwencją tego pierwszego kroku, pójściem po wytyczonym szlaku, a może być zrealizowana przez kogoś w kolejnym pokoleniu. Albo i za dwa. Ale bez wizji te zmiany by nie zaszły.
Pozdrawiam!
mw
Jeżeli rozmawiamy o tym, czy powinna być zapewniona wolność lokowania naszych oszczędności w złoto i inne cenne kruszce, to jak najbardziej sie z toba zgadzam. Tylko, że o ile wiem taka wolność w naszym kraju już istnieje – można pójść i kupic sobie sztabke złota. To za komuny handel złotem był zabroniony.omicznej wynika
Mam jednak wrażenie, że ty uważasz, iż obrót złotem – a nie papierami wartościowymi – spowodowałby renesans gospodarczy na świecie.
Z mojej bardzo skromnej wiedzy ekonomicznej wynika, ze nic bardziej mylnego. Dyskutowalismy już zreszta o tym.
Z historii pamiętam, że poważny rozwój gospodarczy Europy wiazał się z odkryciami geograficznymi i uzyskanymi tam zdobyczami. Ale co oni z tamtąd przywozili? Głównie kruszce – srebro i złoto. Dopiero później zaczęto te odkryte tereny kolonizować i czerpać z nich inne dobra.
Na początku właśnie wprowadzenie do obrotu gotówkowego potężnych ilości kruszcu spowodowało rozkwit miast, rzemiosła, sztuki i ogólnego dobrobytu. W związku z pojawieniem się na rynku nadmiaru pieniądza mogły rozwinąc się zupełnie nowe gałęzie gospodarki – bo było za co kupowac ich wyroby.
Idąc tym tropem, odejście od parytetu złota spowodowało, że w XX wieku gospodarka mogła rozwinąć się na niespotykana dotąd skalę.
Warunkiem oczywiście jest popyt na pieniądz – czy złoty, czy papierowy. Ludzie, którzy coś tworzą muszą pragnąć tego pieniądza, muszą chcieć wymienić na niego swoje wyroby. To funkcjonuje tak długo, jak długo istnieje równowaga w podaży i popycie – również pieniądza papierowego.
Dlatego to Chiny, chociaż krzywią się na postępującą dewaluację, ciągle sprzedają swoje produkty za dolary, produkowane w USA. Jest to dla nich bowiem bardziej korzystne, niz gdyby nie mogły sprzedać swoich wyrobów światu, bo nie istniałby międzynarodowy pieniądz, który by to umożliwiał.
To oczywiście jest niesprawiedliwe – i tu masz rację – bo wydaje się, że w zasadzie Amerykanie kupują ich produkty za cene papieru. Ale dopóki ten papier jest uznawanym środkiem płatniczym na całym świecie, konstrukcja sie trzyma.
Teraz cała mądrość polega na tym, by przewidzieć czy i kiedy dolar upadnie.
Bo na samym złocie też niezbyt sie można wzbogacić, czego przykładem są Indie, bodaj najbardziej nasycony złotem kraj na świecie.
pzdr
Błyskotliwe!
Ale widzę jeden błąd. złoto czy pieniądze czy co innego mają tylko wartość umowną nawet złoto nie ma jej samej w sobie. Złoto cieszy się zainteresowaniem europejczyków, jest go mało, nie ulega korozji, można dowolnie podzielić posiadaną ilość. Ale samo z siebie nie jest zdolne do wytwarzania czegokolwiek. Zdolność do wytwarzania dóbr mają przedsięwzięcia ludzkie, czyli fabryki, gospodarstwa rolne itd. Jeżeli na tej właściwości, zdolności do wytwarzania oprzeć wartość to najsensowniejsze są akcje przedsiębiorstw, bo jest to udział w możliwości wytwarzania dóbr ale czy dzisiaj coś z tego wynika?
Waluta państwowa jest zła min. z następujących powodów:
(1.) Ostateczna decyzja o podaży danej waluty należy do instytucji państwowych (u nas RPP). Oczywiście idealiści twierdzą, że instytucje takie jak NBP, RPP itd. są niezależne od decyzji polityków, w praktyce wiemy jednak, że jest inaczej. A skoro władze są powiązane z osobami decyzyjnymi w RPP oznacza to, że może pojawić się pokusa aby dodrukować trochę pieniędzy, tylko po to, aby mieć czym zapłacić za roboty publiczne. Takie sytuacje mają miejsce na świecie nawet dziś (Afryka).
(2.) Obowiązek płacenia daną walutą godzi w wolność człowieka – to tak samo jak kazać wszystkim jeździć np. Fiatem 126p.
(3.) Wszystko co Państwowe jest z reguły nieoptymalne, raczej przynosi szkody niż pożytek.
Stąd uważam, że waluta powinna być w rękach prywatnych (np. banków). Na pokrycie tej waluty bank będzie mógł postawić co mu się podoba – np. złoto, albo ziemię w środkowej Azji, byleby miał to wartość dla inwestorów. W ten sposób o wartości waluty decyduje w 100% rynek. Przy takim układzie każdy bank dążyłby do jak największego pokrycia wyemitowanej waluty (aby wzmacniać jej wartość) przy jednoczesnym obniżeniu jej emisji (aby nie rozwodnić wartości).
Temat rzeka – ale b. ciekawy. Pozdrawiam Mateusz
Dziękuje za wpisy!
do Kubutka:
– uważam, że wprowadzenie pieniądza kruszcowego (mniejsza o typ – tu chodzi, jak słusznie zauważyłeś, o popyt) uniezależniłoby rynek od kontroli polityków. Wolę, żeby za pieniądz politycy płacili. Wtedy każda złotówka by im bardziej ciążyła.
Kiedy nie płacą, to kradną – i dla siebie i dla swojaków w różnych bankach (patrz FED i problem z kredytami w USA) i na kiełbasę wyborczą.
Poza tym uważam, że państwo i obywatel powinni być równo traktowani. W momencie, gdy ktoś kontroluje walutę, w której dostaję zarobki, ma nade mną kontrolę. Szczególnie w kontekście rat za mieszkanie, ubezpieczeń na życie i w ogóle wszelkich działań z daleką perspektywą zysku/zwrotu.
do Grześka 2:
– zgadza się, ma wartość umowną. Zwróćmy jednak uwagę, że jednak ją MA, mimo, że przecież nikt nas do złota/srebra/ platyny nie zachęca. Jest dla nas atrakcyjne przez fakt ograniczonej dostępności, a to już fakt nieumowny, ale zupełnie obiektywny (przynajmniej na naszej planecie). W przypadku pieniądza państwowego (z powietrza) atrakcyjność uzależniona jest od atrakcyjności (i widzimisię) państwa, które je emituje – to czynnik znacznie bardziej podatny na zmiany, jak widać np. na przykładzie dolara, niż dostępność kruszcu w przyrodzie. A w przypadku akcji – znów, dla większości osób, ze względu na duże ryzyko takiej formy gromadzenia oszczędności – byłaby niska. Firma może przecież równie łatwo zyskać, jak stracić.
do gurneyhallecka85:
– dziękuje za ciekawe argumenty za tezą artykułu! Kiedyś słyszałem argument, że w czasach pieniądza kruszcowego było ich wiele i w związku z tym ciężko było się w nich połapać. Obecnie walut państwowych również mamy wiele i również inwestycje w nie są związane z ryzykiem.
A ogólna teza całości artykułu brzmi następująco: nie bądźmy jak Leon, który ufa swemu mafiosowi. Sposobem w zakresie finansów jest trzymanie swych oszczędności u kogoś innego, najlepiej nie u drugiego mafiosy (choć to i tak lepsze rozwiązanie) ale w czymś, co ma pewną obiektywną cechę nieweryfikowalną przez dobrotliwych wujków, którzy lepiej wiedza, co dla nas dobre.