Wymówki, dla których się nie modlimy

Mateusz Wichary

Że modlić się należy – doskonale wiemy. Ale, znajdujemy powody by tego nie robić. I nie robimy. Czy to faktycznie rozsądne powody, czy wymówki, czyli powody pozorne, udawanie przed samym sobą? Rozważmy.

1.Nie mam czasu
Jestem zbyt zajęty. Pracuję na 3 etaty. Gonię resztkami sił. Mam na głowie byt moich dzieci. Ich przyszłość. To wyjątkowy czas w roku – teraz mam podwójne obroty. Brakuje mi czasu by pogadać żoną (mężem); na pewno Bóg chce, bym inwestował go w relacja z rodziną.

Kiedyś słyszałem historyjkę o pewnym biznesmenie, który bardzo spieszył się na spotkanie. Tak bardzo, że zaryzykował, i widzą świecący się sygnał rezerwy, nie zatrzymał się by zatankować i przez to spóźnić się na spotkanie. Skutek był znacznie gorszy. Staną dwa kilometry przed miejscem spotkania, które musiał pokonać pieszo.

Być może twój problem zabiegania wynika właśnie z tego. Nigdy nie masz czasu, by zatankować. Wszędzie biegniesz, zamiast zainwestować czas w uporządkowanie życia przed Bogiem. Tak, to inwestycja. Ale nie strata. Inwestycja tym różni się od straty, że wartość zainwestowana przynosi zwrot. Chcesz mi powiedzieć, że modlitwa nic nie wniesie? Nie zmieni Twojego nastawienia? Spojrzenia na to, co ciebie otacza? Nie wpłynie na twoje priorytety? Na organizację życia?

Przypomnijmy sobie Marię i Martę (Łk 10:38-42). Chcąc nie chcąc musiałem godzić się z natchnionym Łukaszem, ale zawsze sympatyzowałem z zaradną, praktyczną Martą. Maria po prostu wydawała mi się idealistyczna i odrealniona. Bo tak właśnie jest. Modlić się fajnie, ale praca jest naszym obowiązkiem. Wspaniale. Tylko pamiętajmy o lekcji tego fragmentu. Ujmę go tak: czas z Bogiem jest ważniejszy niż czas dla Boga. Oczywiście, nie chodzi o to, że tego drugiego ma nie być. Praca jest od Boga. Bóg jest Bogiem pracowitym od samego początku, a lenistwo (niechęć do pracy) jest grzechem. Ale jest też Bogiem więzi. Dał 6 dni pracy, ale dzień na więzi. Na więź człowieka z nim i innymi. I błogosławi tych, którzy ten 7 dzień nie inwestują w pracę, ale właśnie w (wspólny) odpoczynek.

Kiedyś znałem dziewczynę, której ojciec był bardzo bogaty. Mieli ładny, duży dom. Sporo pieniędzy. Choć w pewnym okresie bywałem u nich częstym gościem, nigdy nie poznałem jej taty. Nigdy go nie było. Podobno pracował tak ciężko dla dobra swej rodziny. Pozwalając, by podejrzane typy kręciły się wokół jego córki.

Czas dla Boga zmienia cały czas pozostały. To najlepsza inwestycja. Bez niej będziesz kręcił się w kółko. Przegrasz. Zagubisz się. Stracisz.

2.Jestem pusty
Nie odczuwam Bożej obecności. Nie wiem w ogóle, czy jest. Jeśli jest, czy jest tutaj. Czy się interesuje? Czy go obchodzę? Poza tym – modlitwa w tym stanie byłaby obłuda, a ja nie chcę być obłudny. Nie modlę się więc.

Za ta postawą może kryć się kilka błędnych i szkodliwych przekonań.

Po pierwsze, że miarą Bożej przychylności względem nas jest stan naszych uczuć. Czyżby? Czy nasze dzieci, kiedy coś zbroją, i wstyd im do nas podejść, faktycznie SŁUSZNIE boja się odtrącenia? Lub, kiedy rodzice stają się dla nich kimś nieistotnym – MAJĄ rację? Tak, rzeczywiście, rodzice mają ich w nosie? Wiemy, że to nieprawda. Przynajmniej, że nawet wśród niedoskonałych ludzi, tak być nie musi. Że przekonania i uczucia dzieci są bardzo często wynikiem fałszywych przekonań odnośnie postawy rodziców.

Miarą Bożej przychylności względem osób w Chrystusie jest Chrystus. „[W Chrystusie] wybrał nas, abyśmy byli święci i nienaganni przed obliczem Jego; w miłości przeznaczył nas dla siebie do synostwa” (Ef 1:4-5). Przed obliczem; dla siebie. To bardzo intymne określenia. Wskazujące Boży cel w bliskości, byciu razem; blisko. Nasze uczucia nie są więc miarodajne. Tak, czasem słusznie mogą nam pokazywać, że Bóg się na nas gniewa; że nasze zachowanie i postawa jemu się nie podobają. Ale pamiętajmy, że „w Chrystusie” to wciąż działanie miłości i z miłości wypływające: „kogo Pan miłuje, tego karze” (Hbr 12:6).

W skrócie, pamiętajmy, że za zwrotem, który często pojawia się w naszych modlitwach: „…przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa” kryje się głęboka treść. Tak przychodzimy tylko ze względu na to, co uczynił dla nas i zamiast nas Chrystus. To nasza nadzieja. I nasza wiara ma działać w oparciu o to, nie nasze zmienne nastroje.

Po drugie, może po prostu masz do wyznania jakiś grzech. Ta pustka nie jest jakąś tajemnicą. Niewyjaśnioną zagadką. Teologicznym, nierozwiązywalnym problemem. Po prostu grzeszysz, prymitywnie i nieskomplikowanie, sztampowo i niewyszukanie. Może być też tak, że Bóg celowo nie odpowiada na jakąś modlitwę, by zmusić Cię do zmiany twego grzesznego postępowania. Ciekawy fragment znajdujemy w 1P 3:7. Otóż Bóg chce, aby mężowie traktowali swe żony z szacunkiem. W jaki sposób tego ich uczy? Taki, iż gdy tego nie robią ich modlitwy „doznają przeszkody.” Dlatego, jeśli chcą, by to się zmieniło, powinni zmienić swe postępowanie. Znów, choć to może nie jest najgłębsza motywacja do posłuszeństwa, okazuje się, że ta zmiana jest dobrą inwestycją. Bóg zacznie odpowiadać. Warto Go słuchać.

Po trzecie, to może być wyrzut względem Boga. Oznaka obrażenia się. Te słowa może nigdy nie zostały wypowiedziane, ale królują w naszym sercu. Jesteś winny, Boże. Jesteś wstrętny. Jesteś nieuczciwy. Okrutny, zły. Jak mogłeś tak ze mną (z nim/nią) postąpić?

Pytania i wyrzuty względem Boga są częścią życia wiarą. Widać je w różnych Psalmach – choćby 73, 74, 83 czy 94. I wydaje mi się, że każdy uczciwy chrześcijanin je stawia. Więc wcale nie zalecam ucieczki czy oskarżania się o to, że się pojawiają. Raczej, zalecam to, co w owych Psalmach odnajduję – prowadzenie (przez wiarę) dialogu. Pytanie. Szukanie odpowiedzi u Boga.

Te natchnione modlitwy uczą nas, że ona przychodzi. W czasie. Niekoniecznie od razu. Przez doświadczenia; przez zrozumienie Słowa. Często przed odwrócenie uwagi od siebie i przestanie użalania się nad sobą. Czasem przez po prostu doświadczenie Bożej wielkości i potęgi, która sprawia, że rozumiemy, że nie musimy wszystkiego zrozumieć. Czasem, przez doświadczenie w życiu naszym bądź kogoś koło nas, że się myliliśmy. Że nasza perspektywa była zbyt wąska bądź płaska. Że nie ogarnialiśmy całości problemu.

Tak czy inaczej, ten dialog wypełnia pustkę. Niekoniecznie od razu odpowiedzią. Ale relacją. Zaufaniem. Bliskością. Dlatego warto go podjąć.

3.Bardziej sprawdzam się w działaniu
Taki mam charakter. Są ludzie bardziej nastawieni na wnętrze, bardziej mistyczni. Ja akurat jestem mniej taki. Wolę coś zrobić. Zorganizować. Wesprzeć finansowo. To chyba też cenne, prawda?

Ostatecznie ten powód sprowadza się do bardzo prostego i nieeleganckiego, ale prawdziwego NIE CHCE MI SIĘ. No nie chce mi się. Innym się chce, a mi nie. Nie czuję potrzeb modlitwy. Czy naprawdę muszę?

Pomyślmy chwilę nad tym. Jeśli faktycznie nie musisz się modlić, to oznacza, że jesteś wystarczająco, sam w sobie (sam z siebie?) dojrzały, duchowy, doskonały i mądry, aby żyć życiem, jakiego Bóg od ciebie wymaga: podejmować trafne decyzje, które odzwierciedlają Jego charakter, kształtować w sobie Boże wartości, rodzić owoc Ducha – miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość, chodzić zawsze w Bożej zbroi – m.in. przepasany prawdą, w pancerzu sprawiedliwości, chodzić w wierze a nie w oglądaniu, być odważnym i niezłomnym, w gorliwości nie ustającym… Albo, że twierdzisz, iż tak naprawdę tego wszystkiego NIE MUSISZ ani robić, ani zmieniać, ani nawet chcieć zmieniać i uprzejmie prosisz, aby wszyscy dali ci święty spokój, pozwolili być takim, jakim jesteś, i nie czepiali się szczegółów. Względnie nie wymyślali jakichś absurdów i nie truli ci głowy pobożnymi bajkami. Przecież porządny z ciebie chłop – względnie równa babeczka.

Czy ten tok myślenia jest słuszny? Po pierwsze, myślę, że nikt przy zdrowych zmysłach, kto choć trochę próbował dostosowywać się do wymogów Pisma, nie powie, że bez modlitwy to możliwe. Że sam w sobie ma moc ku temu by takim właśnie być. Faktycznym powodem jest więc raczej druga opisana przeze mnie postawa.

Nie zamierzam cię wzywać do duchowych uniesień ani życia pustelnika. Ale powiem wprost: musisz się modlić. Jeśli twierdzisz, że nie musisz, to się głęboko mylisz i niestety dowodzi to twej niedojrzałości. Dowodzi również, że twoje dobra samoocena jest fałszywa i najprawdopodobniej nie podziela twej opinii zbyt wiele osób wokół ciebie. Mamy kochać Boga z całego serca swego. Nasz Pan, Jezus Chrystus, choć w pełni Bóg, modlił się. Było Mu to potrzebne. Być może masz się do kogo porównać i ten ktoś ma się gorzej od ciebie, ale zapewniam cię, jeśli się nie modlisz i pozwalasz sobie na to, jest nieciekawie. I będzie jeszcze bardziej nieciekawie. Może się skończyć fatalnie, wręcz tragicznie. Jednym z najważniejszych skutków modlitwy jest pokora i bojaźń Boża. Pamiętaj, że Bóg pokornym łaskę daje, a pysznym się sprzeciwia (Jak 4:6). Pamiętaj, że początkiem (a nie jakimiś wyżynami dla szczególnie ambitnych) mądrości jest bojaźń Boża (Przyp 1:7); a tych, którzy nią gardzą, Słowo nazywa głupcami.

Podsumowując: „nie chce mi się” nie jest odpowiedzią. Jest równie głupia jak „nie chce mi się” rozmawiać z szefem w pracy, czy małżonkiem. Nic dobrego z tego wyniknąć nie może.

Módl się!
Miej ambicje się modlić. Nie lekceważ argumentów, że to czas dobrze zainwestowany. Nazywaj woje wymówki wymówkami i nie pozwalaj sobie na nie. Pamiętaj, że na braku modlitwy stracisz, a nie tylko ty, ale pewnie i twoi bliscy. Módl się, a Pan zacznie zmieniać Twoje życie.

Artykuł pochodzi ze Słowa Prawdy 1/2012.

 

2 responses to “Wymówki, dla których się nie modlimy

  1. Dzięki za tę notkę. Ja osobiście walczę z podejściem w stylu „Mam mieć odpowiedź w 60 sekund, a jak nie, to do usłyszenia jutro”. Czytając, uśmiechnąłem się pod wpływem fragmentu:

    „Choć w pewnym okresie bywałem u nich częstym gościem, nigdy nie poznałem jej taty. Nigdy go nie było. Podobno pracował tak ciężko dla dobra swej rodziny. Pozwalając, by podejrzane typy kręciły się wokół jego córki.”

    Czyżbyś uważał sam siebie za podejrzanego typa? 🙂

  2. Cóż, gdyby mnie poznał [jej tata] wtedy, raczej nie byłby z tego prawdopodobnie zadowolony…

    Ja odpowiedź traktuję jak roślinę. Musi wzrosnąć, dojrzeć. Ważne przekonania nie pojawiają się nagle, ale raczej w wyniku „wzrostu” – tak to przynajmniej u mnie jest. Pozdrawiam!

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s