Jest 14 czerwca, odbył się mecz Hiszpania – Irlandia. Hiszpanie wygrali jednoznacznie 4:0. To, co pozostaje mi w pamięci po jego zakończeniu to jednak nie efektowne i skuteczne akcje Hiszpanów, choć uważam, że grali wspaniale. To postawa Irlandczyków.
Po pierwsze, drużyny. Grali do końca. Wartością była walka, nie efekt. Wykorzystywali swoje talenty, choć były mniejsze niż Hiszpanów, licząc na to, że im się uda – uda zdobyć bramkę przynajmniej. Czy było 1:0, czy 2:0, czy 3:0 czy 4. Nieustępliwość i konsekwencja były te same, choć nie wątpię, że grać nie było tak samo łatwo.
Po drugie, kibiców. W końcowych minutach nie było słychać tryumfalnego „E viva Espana”. Słychać było znaczenie bardziej melodyjny śpiew Irlandczyków. Wstali, podnieśli ręce i śpiewali. Dziękowali swoim za grę. Za walkę. A irlandcy piłkarze po meczu klaskaniem dziękowali za wsparcie swym kibicom.
Irlandzki śpiew. W sytuacji klęski – z punktu widzenia punktów. Ale zwycięstwa – z punktu widzenia postawy. Postawy gry do końca.
A lekcje?
Pierwsza, to dojrzałość. Łatwo utożsamić się z drużyną, która wygrywa, łatwo się odciąć od drużyny, która przegrywa. „Wygraliśmy”; „przegrały patałachy.” Ta sama drużyna i ta sama grupa kibiców. A różnicę w komentarzu widać. Na czym ta dojrzałość polega? Na bezwarunkowym wsparciu. To jakiś wyraz znanej z kazań miłości agape. Miłości ofiarnej, bezinteresownej. Na dobre i złe. Kiedy patrzę na Polaków, myślę, że z różnych przyczyn nam tej dojrzałości brak. Przede wszystkim myślę dlatego, że nie jesteśmy razem. Gdy jest się razem, łatwiej się siebie nie wyprzeć., gdy jest źle. Kiedy patrzę na polskie zbory, niestety również tej dojrzałości nie widzę. Nie widzę jej również w swoim wyznaniu. Szkoda.
Druga, to wyzwanie. Dojrzałość to coś zależnego nie od zdolności, ale pracy nad sobą. W ten sposób można wygrać nawet wtedy, gdy brak nam umiejętności, które posiada przeciwnik. W ten sposób w końcu wygrywa się w ogóle. To postawa świadomości braków, ale wsparcia i zachęty, które zachęcają do rozwoju. Uczą wartości walki do końca. To postawa dająca nadzieję na zmiany, bo wspierająca ciągły rozwój.
Znów, myślę, patrząc na wiele zborów, że w ten sposób często sobie odpuszczamy. Przegraliśmy w przeszłości kilka razy, i dziś nawet nie wychodzimy na boisko. Boisko wpływu na świat, a czasem i ewangelizacji. Znając swą słabość, nie podejmujemy walki. Ale to nie ma nic wspólnego ani z wiarą, ani z dojrzałością, ani z braterską miłością. One wszystkie widoczne są w irlandzkim śpiewie. Nie w rozliczaniu, oddzielaniu się od osób podejmujących w naszym imieniu ryzyko zmiany, czy działania. Które niestety prawdopodobnie usłyszę, gdy Polska w końcu odpadnie.
Życzę nam wszystkim śpiewu, który dziś usłyszałem. Pieśni zwycięstwa pomimo porażki. Pieśni zachęty i wsparcia. Pieśni, która daje nadzieję i wspiera wolę walki. Którą powinniśmy sobie nawzajem śpiewać.
Tak, zgadzam się w zupełności. Brakuje nam jedności i dojrzałości. Jako bardzo młoda chrześcijanka (młoda „stażem” świadoma chrześcijanka) łaknę tej dojrzałości i jedności może bardziej niż inni. Śpiewu irlandzkiego nie słyszałam,ale czytając publikację, słyszę go bardzo wyraźnie ;). Życzę sobie i swojemu wyznaniu takiej właśnie walki do końca, pomimo liczebnej słabości. Oczywiście jest łatwiej, bezpieczniej nie wychodzić na boisko, uprawiać swoje własne poletko. Nie narażamy się wówczas na odrzucenie, konfrontację, ironię, Ale choćby najlepiej podlewane i pielęgnowane – pozostanie małym własnym poletkiem. A przecież nie o to chyba chodzi.