O ordynacji kobiet szerzej

Autor: Mateusz Wichary

Z powodu niezrozumienia sposobu głosowania nad Prawem Wewnętrznym pojawiła się ostatnio na łamach Słowa Prawdy dyskusja. W zasadzie jedyną potrzebną repliką jest odpowiedź kogoś z Prezydium, kto wyjaśni owym niezorientowanym szczegóły przyjętej metody. Dyskusja jednak z formalnej – dotyczącej konkretnego zapisu – przekształciła się w ideologiczną – czyli dotyczącą ordynacji kobiet. W sprawy formalne nie wnikam, bo w Prezydium nie byłem. Natomiast chciałbym zając stanowisko w dyskusji nad ordynacją kobiet.

Liberalizm a konserwatyzm
Wszyscy, myślę zdajemy sobie sprawę, że dyskusja nad ordynacją kobiet posiada szerszy kontekst. Tym szerszym kontekstem jest sposób używania Pisma Świętego. Sposób traktowania zawartych w nim zasad. Nikomu przecież, kto przyjmuje zasady Pawła (np. 1Kor 14:33-35; Tyt 1:6-7; 1Tm 3:1-5) nie może przyjść do głowy ordynacja kobiet. Trzeba wpierw zmienić sposób podejścia do Pisma – na wybiórczy i pomijający pewne fragmenty; uważający je za niepotrzebne dziś, nieaktualne – żeby dochodzić do takich wniosków.

A więc jeszcze głębiej sięgając, szerszym kontekstem tej dyskusji jest nasza wiara: czy dalej wierzymy, że Pismo Święte, jako takie, całe, jest Słowem Bożym, natchnionym i bezbłędnym, które należy traktować z szacunkiem i bojaźnią, jako wolę naszego Wszechmocnego Ojca, przed którym zdamy kiedyś sprawę? Czy też traktujemy Pismo jedynie jako zbiór religijnych świadectw z życia i wiary grupy osób z pierwszego wieku, które to inspiracje może i są ciekawe, ale na pewno nie należy na nie patrzeć bezkrytycznie i trzymać się ich ściśle, jakby były dla nas obowiązujące?

Innymi słowy, dyskusja o roli kobiet, czy chcemy czy nie, ujawnia dwie różne postawy wobec tekstu Pisma Świętego. Konserwatywną (czy pryncypialną, jak komuś się słowo konserwatyzm nie podoba) i liberalną. Czyli odpowiednio: z jednej strony tradycyjnie protestancką, zgodną z duchem Reformacji – traktującą dogmat Sola Scriptura (tylko Pismo jest ostatecznym i wiążącym autorytetem we wszystkich sprawach wiary i postępowania) jako aktualny i z drugiej strony – postawę zhumanizowaną i modernistyczną. Czyli nawiązującą do Pisma w sposób niejednoznaczny i nie wiążący, szukający w nim nie tyle odpowiedzi, co raczej pomocy czy inspiracji w tworzeniu własnych odpowiedzi – nowych, niezależnych i często odmiennych od tych, które pojawiają się w Piśmie.

Aby nie być gołosłownym, przytoczę źródło które (jako jedno z wielu) o tym mówi. W internecie, na nie-chrześcijańskiej stronie poświęconej ordynacji kobiet, przeczytałem między innymi: „Jak w tak wielu innych religijnych przekonaniach, w sprawie ordynacji kobiet widzimy zasadniczy podział pomiędzy konserwatywnymi a liberalnymi chrześcijanami.”1 Fakt więc, że podział na zwolenników i przeciwników ordynacji kobiet łączy się odpowiednio z liberalizmem i konserwatyzmem biblijnym, jest powszechnie rozpoznawany.

Skąd się to w ogóle wzięło?
Inny fragment na tej samej stronie wskazuje historyczne źródło pytań o ordynacje kobiet: „Do wczesnych lat XX wieku bardzo niewiele z chrześcijańskich wyznań pozwalało kobietom na ordynację. Od tego momentu większość liberalnych denominacji zaakceptowało kobiecych pastorów i księży. (…) może to być tylko kwestią czasu, zanim niemal wszystkie wyznania usuną barierę płci i ostatecznie dołączą do reszty społeczeństwa.”2 Fragment ten unaocznia fakt, że impulsem do ordynowania kobiet nie jest i nigdy nie było czytanie Słowa Bożego. Przeciwnie – impulsem do ordynacji kobiet były jedynie zmiany w społeczeństwie, zachodzące na początku XX wieku.

Dlaczego to jest ważne? Pomyślmy. Najwyraźniej przez prawie 2000 lat chrześcijan nic w Piśmie Świętym do takiego wniosku (by ordynować kobiety) nie skłaniało. Przypadek? Przeoczenie? A może zbiorowe, pokoleniowe zaćmienie? Oczywiście nie. Po prostu Biblia nie uczy o ordynacji kobiet. A więc problem w XX wieku pojawił się nie w wyniku rzetelnego zrozumienia Pisma, ale z konieczności usankcjonowania zmiany, którą chciano wprowadzić w kościołach z powodów innych niż nauczanie Pisma. Po prostu część kościołów, wbrew zawartemu w Słowie Bożym nauczaniu, ugięła się pod presją społeczeństwa, by być bardziej „postępowymi”.

Czy rzeczywiście chcemy się z taką postawą do Słowa Bożego, utożsamiać? Z dorabianiem na siłę teologii czemuś, czego w Biblii nie widać? Ja z pewnością nie. Bo nie wierzę, że takie działanie prowadzi mnie do Boga. Wręcz przeciwnie – właśnie mnie od Niego oddala. Prawdziwy, Boży postęp, to nie po prostu zmiany, albo zmiany popierane w społeczeństwie. Tak jakby społeczeństwo było ostatecznym autorytetem. Albo tym, kogo mamy zadowolić. To ani nie jest biblijne ani protestanckie. Prawdziwy postęp to zmiany na lepsze; rozwijające mnie w zrozumieniu Pisma i twórczym (czyli rzetelnym) stosowaniu go w ciągle zmieniającym się świecie. Na pewno nie jest zmianą na lepsze zmiana, która nie wynika, a wręcz przeczy nauczaniu Słowa Bożego.

Skąd się wziął ów trend w społeczeństwie przełomu XIX i XX wieku? Dla mnie bardzo pouczający jest głos z epoki, Abrahama Kuypera – holenderskiego chrześcijanina, polityka i teologa przełomu XIX i XX w.: „Modernizm, który zaprzecza i niszczy wszelką różnorodność, nie spocznie, dopóki nie uczyni z kobiety mężczyzny i z mężczyzny kobiety, oraz, umieszczając wszystkie cechy rozróżniające na tym samym poziomie znaczenia, nie zabije życia zakazując wszystkiego, co nie jest zuniformizowane. Jeden rodzaj musi być odpowiedzią na wszystko; jednorodność wszystkiego; zuniformizowane spojrzenie na życie i jednomodelowość rozwoju tego życia; cokolwiek wykracza albo nie mieści się w jednym schemacie, jest postrzegane jako obraza.” 3

A więc z „postępowej” perspektywy różnorodność płci jest czymś złym i obraźliwym.4 Czy to przekonanie ma wpływ na spojrzenie na ordynację kobiet również dziś? Tak. Spójrzmy: „Te grupy [kościoły nie ordynujące kobiet – przyp. MW] rozumieją fragmenty Biblii jako wymagające od kobiety i mężczyzny, by w swym życiu realizowali określone ze względu na płeć role.”5 Zauważmy, że dla autorów tej strony wymaganie od kobiety i mężczyzny, aby „w swym życiu realizowali określone ze względu na płeć role” – jest czymś negatywnym. Czytamy dalej: „W przypadku małżeństwa różnych płci, na przykład, [bo oczywiście, myśląc postępowo, równie dobre są małżeństwa pomiędzy osobami tej samej płci – skoro nie ma żadnych istotnych różnic między płciami – przyp. MW] mężczyźni mają być przywódcami, a kobiety mają im ulegać.”6 A więc, jakiekolwiek odróżnianie ról ze względu na płeć z tego punktu widzenia jest czymś złym – prześladowaniem i dyskryminacją, seksizmem.

Czym są różnice między kobietą a mężczyzną?
Tymczasem Biblia mówi o różnorodności płci jako czymś fundamentalnym i chwalebnym. Zostaliśmy stworzeni na Boży obraz jako odpowiednio kobiety i mężczyźni. Nasza płciowa określoność nadaje pewne ramy naszemu istnieniu – i są to dobre ramy, Boże ramy, a nie złe, szatańskie czy grzeszne ograniczenie. Bóg stworzył nas zawsze jako należących do jednej z dwóch klas – kobiet i mężczyzn. I nigdy obu na raz. Stąd różnorodność.

Nasza płciowość – należenie do klasy odpowiednio kobiet i mężczyzn – jest wyrazem naszego podobieństwa do Boga. A więc czymś najbardziej podstawowym, szlachetnym i nadającym nam znaczenie jako wyjątkowym stworzeniom Bożym. Bóg Ojciec – jako Bóg Ojciec – jest Bogiem. Syn Boży – jako Syn Boży – jest Bogiem. Duch Święty – jako Duch Święty – jest Bogiem. Odbiciem tej zależności w nas jest płeć: „I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich.” Każdy mężczyzna jest człowiekiem (w pełni). Każda kobieta jest człowiekiem (również w pełni). Chociaż kobieta to nie mężczyzna, a mężczyzna to nie kobieta. Ponieważ każdy z nas został stworzony jako kobieta lub mężczyzna, to że jesteśmy danej płci nakłada ramy na realizację naszego osobistego celu. Bóg zaplanował bowiem inny cel dla kobiet (bo są kobietami), niż dla mężczyzn (bo są mężczyznami). To, że kobiety (mężczyźni) istnieją, i że ty jesteś jedną (jednym) z nich, oznacza, że macie pewien cel – w tym i ty. Jako kobieta (mężczyzna) posiadasz wartość; jesteś Bożym narzędziem w realizacji celu.

Różnorodność w stworzeniu nas jako dwóch odrębnych płci (kobieta jest kobietą a mężczyzna mężczyzną) jest czymś pięknym i chwalebnym. Zacieranie tych różnic, czy też udawanie, że istnieje jakaś uniseksualna forma bycia człowiekiem, jest niszczeniem piękna Bożego różnorodnego stworzenia. Ordynacja kobiet z pewnością nie jest jedyną ani najważniejszą formą buntu względem tego Bożego porządku; najbardziej praktyczny front walki o godność Bożego stworzenia to z pewnością nasze relacje w domu. Niemniej, jest to wymiar istotny, bowiem widoczny i dający przykład. Jeśli kościół zarzuci podkreślanie tej różnorodności w swej strukturze, „na świeczniku”, to z pewnością zachęci wiernych by lekceważyć ten sam Boży schemat w rodzinie.

Ordynacja kobiet potwierdza ów współczesny pogląd, że odróżnianie ról – w kościele i rodzinie – na kobiece i męskie, jest złe. Przeczy więc oczywistej dla każdego czytelnika Biblii różnicy, jaką Bóg czyni pomiędzy kobietą a mężczyzną. Czy rzeczywiście jesteśmy na to gotowi? I piszę już nie tylko o kościele, ale i rodzinie, bowiem zmiany są nieuchronne. No bo skoro kobieta może być pasterzem mężczyzny w kościele, to tym bardziej może mu przewodzić w rodzinie. Musimy zarzucić wiarę w to, że Biblia poucza nas w jakikolwiek stały, nienaruszalny sposób o rolach w małżeństwie. A więc to, co mówi, (bo mówi) jest nieistotne. Jeśli przestajemy poważnie traktować zawarty w Biblii porządek w relacji kobieta – mężczyzna w kościele, to nie ma logiki, według której mielibyśmy się go trzymać w rodzinie. Przecież porządek w kościele jest odbiciem porządku w rodzinie: w 1Tm 3:4-5 czytamy, że starszy (pastor), musi być dobrą głową rodziny: „…Który by własnym domem dobrze zarządzał, dzieci trzymał w posłuszeństwie i wszelkiej uczciwości, bo jeżeli ktoś nie potrafi własnym domem zarządzać, jakże będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży?” A więc zgadzając się na ordynację kobiet dowodzimy, że równie dobrze to żona może być osobą, która powinna się sprawdzić w domu jako jego zarządca i głowa. Czyli głową może być dowolnie kobieta albo mężczyzna, mimo faktu, że Biblia wyraźnie mówi o funkcji głowy jedynie odnośnie mężczyzn.

To jednak nie koniec problemów. Relacja męża i żony jest ściśle związana w Ef 5 z relacją Chrystusa do Kościoła. Skoro, nie uznając świadectwa Biblii przyjmujemy, że relacja kobiety i mężczyzny w rodzinie i Kościele jest płynna i nieustalona, to nie mamy żadnych podstaw, aby patrzeć na relację Chrystusa i Kościoła jako ustaloną. Czyli, na przykład, nie można wykluczyć, że to Kościół powinien być głową Chrystusa. Może teraz to Chrystus ma nas słuchać i zgadzać się na nasze prowadzenie? Poza tym, Chrystus na pewno nie będzie upierał się, aby być naszą głową! Byłby wtedy fundamentalistą i seksistą, i nie szedłby z postępem.

Widzimy więc, że model relacji kobiety i mężczyzny w rodzinie, jak i w Kościele, jest z woli Bożej powiązany ściśle z niezmiennym modelem relacji Chrystus – Kościół. Dlatego również jest niezmienny.7 Różnorodność płci – w tym ról i wzajemnych relacji – jest biblijna, a jej lekceważenie karkołomne. Również dla naszego zbawienia – relacji z Jezusem, która staje się wtedy niezdefiniowana. A jednym z ważniejszych sposobów jej lekceważenia jest ordynacja kobiet. Przejdźmy do następnego pytania, mianowicie:

Czy ordynacja kobiet się Kościołowi opłaca?
Czyli: czy sprawia, że Kościół rośnie? Liczebnie i w siłę? Może warto poświęcić wierność Bogu w tej sprawie, dla większego rozwoju Kościoła? Odpowiedź jest prosta: zdecydowanie nie. Historia kościołów, które wprowadziły ordynację kobiet, jak i opinie fachowców od rozwoju kościoła, temu przeczą. Pokazują, że kościoły ordynujące kobiety (i w ogóle: liberalne) się nie rozwijają, a wręcz przeciwnie, maleją

Peter C. Wagner, przenikliwy obserwator sceny denominacyjnej i ojciec Ruchu Rozwoju Kościoła, a obecnie lider Ruchu Reformacji Nowoapostolskiej, pragmatyk któremu trudno zarzucić konserwatyzm, pisze bez ogródek o kryzysie tradycyjnych denominacji.8 I tak na przykład „Kościół Episkopalny zmniejszył się liczebnie z 3,4 miliona w roku 1968 do 2,5 mln w roku 1994.”9 Kościół ten zezwolił kobietom mówić kazania w 1924 r., a w 1954 r. wprowadził ich ordynację.10 „W tych samych latach liczba członków (…) Kościoła Prezbiteriańskiego[zmalała] z 4,2 miliona do 3,7 miliona; a Zjednoczonego Kościoła Chrystusowego z dwóch milionów do półtora miliona.”11 Znów, to denominacje, które wprowadziły „postępowe” zmiany.12 Przy 4000 członków Kościoła Baptystów w Polsce taki eksperyment mógłby okazać się samobójstwem!

Czy Wagner wskazuje na jakieś wyjątki od tego smutnego trendu? Tak, dwa. Po pierwsze, są to tzw. Kościoły Reformacji Nowoapostolskiej. Są to kościoły skrajnie charyzmatyczne, pod przewodnictwem tajemniczych apostołów i proroków. Tak bardzo charyzmatyczne, że nawet charyzmatyczny przecież Kościół Zielonoświątkowy uznał ich nauczanie za szkodliwe i pozbył się ich ze swych szeregów.13 Tak się też akurat złożyło, że pisałem na ich temat pracę magisterską. I jedno mogę Wam, Drodzy Bracia i Siostry powiedzieć: nie jest to ruch ani biblijny, ani protestancki. Nie jest biblijny, bo nad autorytet Biblii bardziej ceni autorytet owych rzekomych nowych apostołów i proroków. A nie jest protestancki, bowiem protestantyzm właśnie życiem Słowem Bożym = Pismem Świętym, jako najwyższą normą (Sola Scriptura) zawsze stoi.

Warto tu dodać, że Kościoły Trzeciej Fali ordynują kobiety. Czy to nie przeczy mojej tezie, że na ordynacji kobiet się traci? Nie. Bowiem sukces tego rodzaju kościołów nie wynika z ordynacji kobiet. A więc z pewnością ordynacja kobiet sama w sobie nas do ich sukcesu nie przybliży. To, co sprawia, że kościoły te się rozwijają mało ma wspólnego z ideami baptyzmu i w ogóle historycznie protestanckim etosem. W kościołach tych raczej brak poczucia historyczności, (czasem wręcz lekceważą Boże działanie w minionych wiekach), widać natomiast ciągłe poszukiwania nowych ezoterycznych przeżyć, w tym kontekście (samo w sobie nic złego) żywiołowe uwielbienie, oraz rządy silnej ręki autorytarnych, praktycznie nieomylnych, choć i bardzo atrakcyjnych przywódców. Mówiąc krótko: ich recepta na sukces (moim zdaniem zresztą krótkotrwały) nie współgra z naszym ewangelizacyjnym i chrystocentrycznym akcentem na nawrócenie oraz naszą wizją zboru. To droga nie dla nas, chyba że wyrzekniemy się tego, czym byliśmy i jesteśmy. Dla baptystów bowiem – słowami prof. Zielińskiego – „sprawa zbawienia jest wciąż sercem i duszą tego, co znaczy być baptystą.”14

Drugi wyjątek wyłamujący się z ogólnego trendu spadku, o którym mówi P.C. Wagner, to konserwatywne kościoły baptystyczne: „Silne przekonania teologiczne można zaobserwować w kościele baptystycznym (Southern Baptists) – największej grupie wyznaniowej głównego nurtu protestantyzmu, która jako jedyna z tego kręgu uniknęła problemu spadku liczby członków po roku 1965”15 [podkreślenie MW]. Czyli: konserwatywni Południowi Baptyści, jako jedyni spośród wyznań głównego nurtu protestantyzmu rozwijają się zamiast umierać. Wagner kontynuuje: „Jej wyznawcy w obawie, że przydarzy się im to samo, co innym wielkim organizacjom wyznaniowym [czyli regres – przyp. MW] w Ameryce, rozpoczęli długotrwałą wewnętrzną kampanię przeciwko liberalizmowi w kościele. (…) Trudno byłoby zaprzeczyć, że konserwatywna, biblijna teologia odegrała znacząca rolę w dalszym rozwoju tej największej w Ameryce denominacji. (…) badacze wywodzący się z wiodących organizacji kościelnych, starannie przebadali zwyczaje religijne ludzi (…), którzy deklarowali swą przynależność do głównego nurtu protestantyzmu. Wnioski, do jakich doszli, są bardzo istotne: »Wyniki naszych badań pokazują, że wiara jest najlepszym sposobem zachęcania ludzi do uczestnictwa w życiu kościoła. Należy jednak podkreślić, że to ortodoksyjne przekonania chrześcijańskie, a nie świecki liberalizm, skłaniają ich do zaangażowania się w działalność kościoła«. Baptyści powiedzieliby im to samo już dawno temu.” [podkr. MW]16. Dlaczego tak się dzieje? „Założenia liberalnej teologii prowadzą do wniosku, ze nie ma czegoś takiego, jak absolutna prawda. Zgodnie z nią, każde szczere przekonanie ma w sobie element słuszności i prawdy. A skoro tak, to kto by chciał żyć albo umrzeć dla prawdy?”17 Oczywiście nikt. Nikt również dla czegoś, co nie jest prawdą, nie chce się zbytnio poświęcać. Dlatego w liberalizmie, gdzie „najwyższą wartością staje się poprawność polityczna”18 zamiera wszelka duchowa dynamika i życie.

A więc liberalizm, abstrahując od spraw duchowych, po prostu się nie opłaca. Kościoły liberalne umierają, podczas gdy konserwatywne rosną. Warto tu zacytować słowa prof. Wardina, który komentując konsekwentną praktykę wykluczania ze zborów osób duchowo ambiwalentnych przez założyciela baptyzmu w Polsce G.F. Alfa, napisał: „Taka surowość nie tylko nie ograniczyła rozwoju ale go przyśpieszyła. Spangler zauważa, że jak wykazują badania, wspólnoty religijne o wysokich wymaganiach w zakresie doktryny i praktyki, raczej zdobywają nowych członków. W swoich badaniach religijnych Rodney Clark zwraca uwagę na to, że przy stosowaniu dyscypliny eliminuje się »wolnych strzelców«, a wysokie wymagania podnoszą poziom zaangażowania. [podkr. MW].”19

To droga dla nas. Nie warto łudzić się, że robiąc ukłon w stronę współczesnej kultury kosztem własnych przekonań cokolwiek zyskujemy. Bóg tego po prostu nie pobłogosławi. Tracąc sól, oprócz tego, że prawdopodobnie tracimy własne dusze, tracimy również to, co szukających Boga do nas przyciąga. Ludzie nie potrzebują Kościoła podobnego do świata, bo świat mają w świecie. I to znacznie lepszy. Ludzie potrzebują jednoznacznie opartej na Słowie Bożym, silnej, oddanej, żywej, ofiarnej wiary w Chrystusa Jezusa, jako Pana i Zbawiciela. Tym protestantyzm stoi. Stąd zresztą się w ogóle wziął, bo przecież „liberalne” – w sensie: ostatecznie nie wiążące – podejście do Pisma Świętego istniało też w katolicyzmie XVI wieku. Od którego protestanci odeszli szukając radykalnej wiary; opartej tylko na Bożym fundamencie.

Osobiście
Przyszedłem do poznania Jezusa Chrystusa przez Słowo Boże głoszone mi z wiarą i przekonaniem, że jego wymogi są autentyczne, obowiązujące i wiążące również dla mnie – zagubionego nastolatka w dwudziestym wieku – tak samo jak ludzi z wieku pierwszego. To ta wiara, wiara w bezbłędność, nienaruszalność i nieprzemijalność tego tekstu – który jest Bożą prawdą – mnie zaraziła, pochwyciła i zdobyła dla Chrystusa. Nie przyszedłem do postępowych, głoszonych w kościele zasad, zgodnych z najnowszymi trendami humanistycznymi. Przyszedłem do Chrystusa, przez „Słowo Boże, które żyje i trwa. Uschła trwa i kwiat opadł. Ale Słowo Pana trwa na wieki” (1P 1:23-24). Czyli przez Słowo tak niezmienne, jak Ten, który je wypowiada.

W kościele, który w taki właśnie sposób wierzy w Słowo Boże przyjąłem z radością chrzest. Z taką wiarą – żywą ale i wierną – się utożsamiłem. Takiej wiary się nauczyłem i w takiej trwam. Takiego baptyzmu się nauczyłem i w takim chcę pozostać. I niech mnie Bóg uchowa, żebym się zmienił.

Nie widzę nic bardziej wartościowego, fascynującego i życiodajnego. W szczególności, nie jest bardziej życiodajne rezygnowanie z Biblii na rzecz pomysłów ludzkich, które – poza wszystkim innym – po prostu ograbiają Boży sposób stworzenia człowieka jako kobiety i mężczyzny z piękna różnorodności. Mówiąc kolokwialnie i dosadnie, z baby robią chłopa a z chłopa babę. A ja nie chcę babochłopów i chłopobab w moim kościele. Cieszy mnie to, że kobiety są kobiece a mężczyźni męscy. Czy naprawdę nie widzimy wartości tego wspaniałego Bożego porządku? Czyż to nie jest piękne i wspaniałe? Czy to nie jest fajne i ekscytujące, że mężczyźni mogą być męscy podczas gdy kobiety mogą być kobiece? Co by to było, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami? Mnie pociąga akurat kobieca odmienność mojej żony. Cieszę się, że jest kobieca, a nie męska. Nie chciałem mężczyzny, ale kobietę właśnie. To chyba ciągle normalne? Czy to też zmienimy (jak „postępowe” kościoły) w ramach ujednolicania różnic między płciami?

A więc..
…podsumowując, nie wierzę, że ordynacja kobiet i wiążące się z nią luźne i wybiórcze podejście do Słowa Bożego podobają się Bogu. Nie wierzę również, że podoba Mu się lekceważenie różnorodności, w jakiej nas stworzył, przez zacieranie pięknych różnic między kobietą a mężczyzną. I w końcu nie wierzę, że liberalizm i ordynacja kobiet nam się opłaca. Mamy przed sobą dwie drogi. Pozornego postępu albo wierności błogosławionym przez Boga zasadom. Niech Bóg da nam mądrość i pokorę, by wybrać Jego drogę.

Przypisy:
1 www.religioustolerance.org, stan na 10.04.2006.
2 Tamże.
3 A. Kuyper, Calvinism, Grand Rapids 1931, 27.
4 Nie chcę tu wcale gloryfikować błędów jakie mogą się pojawić, gdy zauważamy różnicę pomiędzy kobietą a mężczyzną – czyli traktowania kobiety jako kogoś mniej wartościowego od mężczyzny. Z pewnością nie jest to nauczanie biblijne, choć wielu chrześcijan jest winnych takiemu podejściu. Opowiadając się więc za różnorodnością, nie opowiadam się za takim spojrzeniem. Raczej, biorąc za wzór biblijną doktrynę Trójcy, twierdzę, w oparciu o relację poszczególnych Osób Bożych, że identyczność natury (ta sama jakość istnienia) nie implikuje braku rozróżnienia na odrębne byty i pewnej hierarchiczności we wzajemnym odnoszeniu się do siebie. Przeciwnie: Ojciec, Syn i Duch Święty są tak samo, w pełni, w 100%, Bogiem; a jednak, istnieje porządek Osób – zarówno w zakresie odwiecznych relacji Osób Bożych względem Siebie jak i ich funkcji w planie zbawienia.
5 www.religioustolerance.org, dz. Cyt.
6Dz. Cyt. Dalsza część jest równie pouczająca: „W religijnych instytucjach kobiety nie mogą być przywódcami mężczyzn. Logicznym skutkiem takiego rozumowania jest to, że kobieta nie jest osobą, która powinna być ordynowana. Nie ma tu możliwości manewru, o ile nie zmieni się sposób interpretacji Biblii.”
7Temat ordynacji kobiet oczywiście wiąże się z wieloma innymi fragmentami. Celowo ich nie omawiam, pozostawiając ich rozważanie na inny artykuł – ten by był za długi.
8 Wagner. P.C., Trzęsienie Ziemi w Kościele. Wpływ Reformacji Nowoapostolskiej na kształt współczesnego Kościoła, Warszawa 2003, s 13.
9Tamże<.i>, s. 14
10A Chronology of Scripture, www.bible-reseacher.com, stan na 10.04.2006.
11 Wagner, dz. Cyt., s 14.
12 Kościół Prezbiteriański wprowadził ordynację kobiet w 1956 a Zjednoczony Kościół Chrystusowy w 1983 r. zaczął już ordynować homoseksualistów. A Chronology…, dz. cyt.
13 Patrz: Stanowisko NRK KZ w RP Przyjęte 28.03.2001 w Sprawie tzw. Ruchu Wstawienniczego (według: www.kz.pl, stan na 01.07.2005 r.
14 T.J. Zieliński, Baptyzm – kazus radykalnego protestantyzmu, www.teologia.protestanci.org, stan na 20.04.2006. Zresztą, w oparciu o cytowany właśnie tekst, wyjątkowo rzetelnie przedstawiający wyznaczniki tożsamości konfesyjnej baptyzmu, możemy wskazać jeszcze kilka zasadniczych różnic pomiędzy baptyzmem a Ruchem Trzeciej Fali. Jest to baptystyczna niechęć do wszelkiego natchnienia, oprócz natchnienia Pisma Świętego, która kłóci się z praktycznie nieweryfikowalnym autorytetem apostołów i proroków w Ruchu Trzeciej Fali; jest to również baptystyczne przekonanie o „kompetentności duszy” – o tym, „że każdy człowiek może zawsze zbliżyć się do Chrystusa, bez przeszkody ze strony kogokolwiek i bez obawy, iż potrzebna jest mu jakakolwiek dodatkowa pomoc” (Tamże), co znów kłóci się koniecznością poddawania się przywódcom dla „podążania za Duchem” w RTF.
15 Dz. Cyt., 31.
16 Dz. Cyt., 32.
17 Tamże.
18 Tamże.
19 Wardin Jr A.W., Gotfryd Fryderyk Alf. Pionier Ruchu Baptystycznego na ziemiach polskich, Warszawa 2003, 39.

Artykuł ukazał się w miesięczniku „Słowo Prawdy”

Skomentuj

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s