Wolność, mówiąc najprościej, to niezależność. Jej przeciwieństwo to zależność, czyli niewola, poddanie, posłuszeństwo.
Wolność tak rozumiana nie może być absolutna, bowiem nie istnieje życie nie posiadające jakichkolwiek zasad. A wszelkie zasady to jakaś zależność. Tak rozumiana wolność nie byłaby również niczym ważnym, bowiem zależność, poddanie i posłuszeństwo Bogu (o niewoli mówić nie można, skoro adoptuje On takie osoby do swojej rodziny i staje się dla nich Ojcem) jest najbardziej wartościową postawą, jaka istnieje.
Postawą uwalniającą od zależności od doczesnych rywali Boga w kierowaniu naszym życiem. Wolność w Jezusie Chrystusie nie jest więc wolnością od Niego, ale wolnością od innych chrystusów, od podróbek Zbawiciela. Od wpływu ich wizji człowieka, świata, rodziny, sensu, wartości.
Jak to się dzieje?
Przede wszystkim przez uwolnienie serca.
Wolne serce jest warunkiem wolności w ogóle, bowiem niezależność w działaniu rodzi się w sercu. Jeśli w sercu nie ma sprzeciwu na określoną sytuację i nie ma wizji sytuacji odmiennej, jest to serce zniewolone. Niezdolne do uwolnienia. Zmiany.
Wszelkie niewole ostatecznie opierają się właśnie o zniewolone serce. Które nie umie, nie chce, przyzwyczaiło się, wybiera status quo.
Widać to doskonale na przykładzie wychodzących z Egiptu Izraelitów i Mojżesza. Mojżesz, czemu z pewnością pomogło uprzywilejowane wychowanie na dworze faraona, miał serce wolne. Co ciekawe, to serce nie wyzbyło się przy tym swej żydowskości. Przeciwnie, ono był wolne dla Żydów – dla poprawy ich doli. Zabicie nadzorcy było oznaką sprzeciwu tego serca. Oznaką niedojrzałą, nieodpowiednią, ale jednak oznaką owego cennego życia. Reakcja Żydów była reakcją beznadziei – całkiem możliwe zresztą, że racjonalną na ów moment – no bo jaką niby nadzieją miałby być dla uwolnienia Żydów ów niedojrzały, wychowany na dworze etniczny Żyd, który nie wiedzieć czemu czuje sentyment do swych pobratymców? Niech lepiej się cieszy, że żyje inaczej i się od nas odczepi. Ma lepiej, to niech nie wchodzi nam w oczy. I nie próbuje nic zmienić. Bo zmienić się nic nie da.
I tutaj właśnie wizja Żydów patrzących na Mojżesza jest zniewolona. Być może rzeczywiście Mojżesz wtedy nie był odpowiednio przygotowany do bycia narzędziem uwolnienia. Ale jednak jego pragnienie było właściwe.
Kiedy spotykamy go 40 lat później pasącego trzody teścia jest człowiekiem, który zagrzebał gdzieś głęboko ową wolność. Pogodzony ze swa dolą emigranta, z dala od obu rodzin, kraju. Cieszącego się żoną i spokojem. Nie mającego żadnych większych aspiracji. Ale do niego właśnie przychodzi Bóg. Objawia mu swą moc. Myślę, że po to, by pokazać, że racjonalne, realne jest, aby poszedł i zrobił to, co kiedyś chciał uczynić, ale wtedy jedynie w oparciu o własne możliwości. Dostaje laskę – zostaje wyposażony do zadania. Dostaje Aarona, który będzie jego ustami. I ma iść.
Nie wiem oczywiście, co działo się w jego sercu, ale wydaje mi się, że owo pragnienie wolności zostało przez Boga z pokładów przyzwolenia na status quo wygrzebane. Spod zgody na zło. Zobojętnienia. Które wcale nie było czymś złym – czytamy, że Mojżesz stał się w tym wszystkim człowiekiem wybitnie pokornym.
Nie było to więc zobojętnienie na zło w ogóle. Ale zgoda na Bożą wolę niemożności zrobienia czegokolwiek, aby sytuację zmienić. Zgoda człowieka, który poszedł i zrobił, ale nie wyszło. Więc się zgodził na to, co jest, skoro inaczej się nie da. Kiedy przychodzi Bóg i mówi: idź i uwolnij mój lud, bo przez ciebie uwolnię go z Egiptu – pomimo rewolucji w życiu, pomimo obaw – nie grzesznego lęku niewiary, skoro był człowiekiem pokornym, ale autentycznych obaw, czy jest odpowiednim człowiekiem, wynikających z poznania, może gorzkiego, swych słabości – wierzy, że można, że czas nadszedł, i idzie.
Serca Żydów są zniewolone i pozostają zniewolone, pomimo Bożych cudów. Pomimo rozstąpienia się morza, pomimo manny z nieba, do której najwyraźniej się przyzwyczaili, a którą ostatecznie oceniali w porównaniu z egipskimi warzywami jako dietę gorszą. I narzekali. Zyskując wolność, wcale jej nie chcieli. Tęsknili za niewolą. Tęsknili za ustalonym rytmem dnia. Za batem, który porządkował relacje. Za brakiem nadziei na zmiany, który bezpiecznie zawężał ich perspektywy. W tym wszystkim byli zawistni wobec innego, Mojżesza. Który był wolny, bo za tym wszystkim nie tęsknił, chcąc nowego, które wprowadza Bóg.
Ciekawą paralelą nowotestamentową jest Galacjan 4, a szczególnie 22-26. Paweł porównuje etniczny, odrzucający Chrystusa Izrael, do syna niewolnicy – Hagar. Żydów nawróconych, wraz z wierzącymi poganami, do syna wolnej (Sary). Przymierze Synaj rodzi niewolę (w. 24), odpowiada Jerozolimie, która „jest w niewoli razem z dziećmi swymi” (w. 25). Jerozolima chrześcijan „jest w górze” i to „ono jest matką naszą” (w. 26). O co chodzi? O konflikt między dwoma wizjami służenia Bogu. Wizją związaną z tym, co było, i wizją związaną z tym, co się przez Chrystusa stało. Jedna wizja pcha w niewolę. Chce stłumić przemieniające (Stare) Przymierze skutki tego, co nastąpiło. Druga wizja je widzi i nie waha się wprowadzać zmian, wraz z wszystkimi ich konsekwencjami. A stawką jest „nasza wolność, którą mamy w Chrystusie” (2:4), która się im nie podoba, którą chcą „wyszpiegować” i stłumić – chcą chrześcijan na powrót „podbić w niewolę”.
Wolność i wiara są więc powiązane. Wiara wierzy, że wolność jest możliwa. Niewiara potrafi wyznać zależność, ale tylko pozorną. Zależność wołających do Boga w Egipcie Żydów, którzy tak naprawdę wyjść z niego nie chcą. Zależność etnicznych Żydów z pierwszego wieku naszej ery, którzy nie chcą, jak Paweł czy Piotr, przyjąć rewolucjonizującego ich życie Mesjasza, który sprawia, że Żydzi stają się błogosławieństwem dla narodów – spełnienie przymierza z Abrahamem (Rdz 12:3) – chcą tylko żeby Rzymianie oberwali oraz powrotu do starych, wspaniałych czasów z okresu Salomona czy Dawida. Ale nie taki jest Boży plan. I na jego przyjęcie brak im najzwyczajniej wiary.
Wolne serce. Serce gotowe na zmiany. Pragnące poddania Bogu i nie wahające się konfrontacji z wszelkiej maści hamulcowymi. Jeszcze jedna analogia – reformacja. Luter, który okazał odwagę, zadziałał jak człowiek wolny w Wormacji – uwolnił Słowo od poddania grzesznym interpretatorom. Ale i Luter, który ową wolność stłumił, bojąc się uwolnić kościół od „opieki” książąt. I Kalwin, który nie dopuścił, aby rada miejska Genewy narzucała swa wolę konsystorzowi. Skutek – nowa wizja Kościoła. Wolnego. Tak jak u anabaptystów, zresztą. I Kalwin i anabaptyści mieli tutaj wizje zbieżne.
Gdzie to wolne serce prowadzi? Do niezgody na niewolę. I do poszukiwania wizji uwalniania różnych sfer życia z owej niewoli. Kilka przykładów, które przychodzą mi na myśl:
Wolność ekonomiczna. Wolność w ekonomii jest związana z pieniądzem i prawem własności. Kto kontroluje pieniądz, kontroluje wartość tego, co posiadam. Wolność w tej sferze oznacza więc pieniądz niekontrolowany przez człowieka, niezależny od jego woli, kaprysów. Niezależny od polityki. To pieniądz kruszcowy. Standard złota czyni władze tak samo poddane owej twardej rzeczywistości zawartości złota w złocie, jak poddanych. Albo: czyni poddanych niezależnymi od władz, które nie mogą na potęgę nadrukować pieniędzy, wedle swojej woli, zmuszając później poddanych do przyjmowania owego produktu. Pieniądz papierowy to zdanie się na łaskę i niełaskę rządzących.
Prawo własności, czyli wolność dysponowania. No bo tym własność jest. Dzieci to czują. Czasem mówię synowi (niestety:( ), gdy akurat córka bawi się jego zabawką: to dalej jest twoje, ale pozwól jej się pobawić. Czuje, że to jakieś oszustwo. Że go wkręcam. Własność oznacza wolność dysponowania. Jeśli nie ma wolności dysponowania, nie ma faktycznej własności.
Wolność społeczna, wolność rodziny, wolność wobec prawa – wszystkie łączą się z uznawaniem prawa moralnego, Bożego (sprawiedliwości) jako czegoś ponad, pierwotniejszego, wobec praw stanowionych przez władze świeckie. Co cesarskie cesarzowi. Ale nie co boskie cesarzowi. Co boskie Bogu. A co jest boskie? Boskie jest wszystko, czego nie pozwolił używać cesarzowi. Dziś mam wrażenie traktujemy to na odwrót – boskie jest wszystko, o co cesarz nie poprosi. Albo, czego nie zażąda. Mało tego boskiego.
Tymczasem jest na odwrót. Mojej rodziny nie zawdzięczam cesarzowi. Zawdzięczam ją Bogu. Wychowanie moich dzieci jest więc poddane sprawiedliwości (prawom Boga), a nie ustawom cesarskim (wizji rodziny i dziecka narzucanej przez najnowsze trendy, reprezentowane przez różnorodne komisje rządowe, itp.). Moja wolność w wychowaniu nie jest więc zależna od przyzwolenia władz. Ja to prawo mam od dawcy dzieci i rodziny.
Tego, co posiadam, nie zawdzięczam cesarzowi. Zawdzięczam to Bogu, który stworzył mnie z dwoma rękami i nogami, dając siłę i zdolności, by zarabiać na swoje utrzymanie. Prawo własności nie jest więc zależne od łaski bądź niełaski władz. Władze muszą respektować prawo własności jako coś nienaruszalnego. To co mam, mam na mocy znacznie ważniejszego rozporządzenia – prawa Bożego.
Podobnie ze społeczeństwem. Ono jest Boże. To Bóg ustanowił wyznaczone okresy czasów i granice zamieszkania narodów (Dz 17:26). Władze są takie lub inne. Naród istnieje niezależnie od tych struktur, choć istniejąc, jakieś struktury zawsze ma. Ale jest pierwotny względem owych struktur władzy. To oznacza, że cesarz nie ma wolności stanowić jakichkolwiek praw. On ma wolność stanowić prawa zgodne z Bożą sprawiedliwością i żadne inne. Wszelkie inne oznaczają ostatecznie niewolę – zależność w tych sferach nie od Boga, a od ziemskiej władzy.
Widać tutaj znaczenie wiary rządzących. Rządzący, który wierzy Bogu i czuje się wolny w Chrystusie, pozostawi wolność obywatelom i nie będzie – o ile kocha ich jak siebie samego – narzucał im niewoli, której nie chce dla siebie. Osoby niewierzące sterujące władzą, znają tylko niewolę. Podobnie osoby wierzące, które są przekonane o wolności władzy raczej niż Chrystusa w kontroli rodziny i społeczeństwa. Nie znają zależności od Boga. W związku z tym BĘDĄ wprowadzać zależność od państwa w dziedzinach, w których osoba wierząca Chrystusowi doskonale sobie radzi, będąc poddana Bogu. To rodzi nieunikniony konflikt. I nie dlatego, że (przynajmniej w dużej części) niewierzący chcą nam zrobić źle. Przeciwnie. Oni będą to w jakiejś mierze czynić w poczuciu autentycznej troski – nie znają bowiem innego zbawiciela prócz władzy ludzkiej. I tego zbawiciela nam wpychają wszędzie tam, gdzie widza jego potrzebę. Czyli wszędzie. Bo nie znają Boga. Tymczasem człowiek wierzący DOSKONALE sobie radzi bez władz państwowych w rodzinie i lokalnym życiu społecznym. Boże zasady działają, są mądre i w pełni wystarczają. Nie trzeba nic więcej.
Serce. Ono jest najważniejsze. O nie trzeba się troszczyć. Wolne serce będzie poszerzać zasięg wolności, nawet w bardzo trudnej sytuacji. Wolne serce będzie w stanie wyjaśnić swoją wolność tym, którzy jej nie rozumieją. I o nią walczyć, kiedy trzeba. Troszczmy się więc o nie i poszerzajmy.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.