Konsumpcjonizm i kryzys

 Mateusz Wichary

42-15242516Konsumpcjonizm rozumiem jako pojmowanie sensu życia jako największej możliwej konsumpcji dóbr. Jest to cel najwyższy, uświęcający środki jego osiągania. W amerykańskich filmach widzimy pochwałę tej postawy etycznej. To postrzeganie siebie i innych w kategoriach produktu, i ocenianie wszelkich wydarzeń życia, więzi i pracy w kategoriach osobistej korzyści.

 

Co jest w nim nie tak? Czy nieetyczne jest szukanie korzyści w tym, co nas spotyka? Czym różni się konsumpcjonizm od zwykłego realizmu życiowego? Niechęcią do płacenia ceny za błędy i podporzadkowaniem dobra innych dobru samego siebie.

 

Niechęć do płacenia za błędy sprawia, że konsumpcjonista chętnie skorzysta z propozycji uniknięcia odpowiedzialności. Zrzuci ją na kogoś, nie myśląc o koszcie, któy zawsze tkwi w powstałej zależności, niemal na wzór bajkowych cyrografów z diabłem. Konsumpcjonista chce się bawić, tańczyć, używać, brać pełną garścią, kosztować, nie myśleć o obowiązkach, cenę odwlekać, a najlepiej jej uniknąć. Nie myśli o niej i robi to świadomie – nie chce sobie psuć zabawy. Przebłyski intuicji, bądź cierpkie uwagi osób mających inne zdanie zbywa uwagami o nietolernacji czy czarnowidztwie. Szuka potwierdzenia dla swej postawy w kulturze masowej, a przede wszystkim reklamach, gdzie ją oczywiście odnajduje, bowiem reklama bazuje na takiej postawie.

 

Po drugie to podporzadkowanie dobra innych dobru samego siebie. To wybujały indywidualizm. To lekceważenie obowiązków względem grupy czy grup, których bycie częścią jest wielkim błogosławieństwem, czyli źródłem kolosalnych korzyści. Konsumpcjonizm, zabsolutyzowany indywidualizm powoduje ich rozkład. Przede wszystkim myślę o rodzinie i kościele. Piszę o tym więcej w artykule o metroseksualizmie. W skrócie, istnieje koszt bycia częścią zarówno rodziny jak kościoła. Kosztem jest wyrzeczenie się wolności rozumianej jako możliwość nieskrępowanej realizacji swych pragnień i pożądania. Korzyścią (mówię tylko o wymiarze doczesnym) jest zyskanie tożsamości, poczucia wartości, akceptacji, i bardzo praktycznej opieki. Konsumpcjonizm rezygnuje z nich dla zależności od jednego jedynego suwerena – państwa, które za cenę płacenia podaktów i całkowitego poddania w kwestiach światopoglądowych zezwala na całkowitą wolność w sferze seksualnej obiecując rownież bycie Dobrym Tatą oferującym pomoc zdrowotną i finansową. Warto również dodać, że państwu nie zależy ani na silnej rodzinie ani kościele – to konkurencyjne struktury zależności, z własnymi celami i lojalnościami.  Chętnie więc promuje się jako rozpieszczający i pobłażliwy ojciec, znacznie bardziej wyrozumiały dla swego dziecka niż od niego bardziej konserwatywna Rodzina, nie mówiąc już o Bogu w (prawdziwym) kościele.

 

Kryzys, którego świadkiem jesteśmy to skutek zwycięstwa w USA konsumpcjonizmu nad protestancką etyką. Etyka ta mówi, że każdy jest tak samo odpowiedzialny za swoje błędy. Pamiętam anegdotę, którą cytował ktoś, by ukazać myślenie, na którym zbudowano Stany. Otóż jeden z pierwszych prezydentów USA spóźnił się na jakieś spotkanie, na które przyszło wiele osób i skutkiem tego brakowało krzeseł. Nikt mu nie ustąpił i musiał stać. Spóźnialski prezydent stoi, bo się spóźnił. Nie jest nadczłowiekiem, którego nas obowiązujące zasady nie obowiązują. Trzeba było przyjść na czas, kiedy było miejsce, aby usiąść.

 

To etyka protestancka – etyke powszechnego kapłaństwa, która definiując relację chrześcijan do Boga dowodzi, że wszyscy ostatecznie jesteśmy równi. Albo inaczej: że wszelkie różnice między ludźmi, jakby nie były wielkie, i prawdziwe, nie mają wpływu na zasadniczą jedność wszystkich w tym samym modelu odniesienia do Boga – poprzez Jedynego Pośrednika, dostępnego przez ufną wiarę, Jezusa Chrystusa. Istnieje więc jedna klasa ludzi w odniesieniu do Boga; nie ma równych i równiejszych. A co za tym idzie nie ma różnych praw dla różnych ludzi. Jak Słowo Boże jest jedną miarą; jak Sąd Chrystusowy będzie jeden dla wszystkich korzystając z tej samej miary; tak prawo stanowione jest jedno. Owszem, istnieją między nami różnice – jedni są bogatsi inni biedniejsi; jedni urodzili się w rodzinach lepszych inni gorszych – ale możliwość realizacji potencjału dla wszystkich jest ta sama, bo wszyscy ostatecznie nosimy w sobie ten sam Boży obraz; tak i kara jest jedna, ta sama dla wszystkich, za nie przestrzeganie zasad.

 

Etyka katolicka mówi o dwóch klasach ludzi – o ludziach bliższych (kapłani) i dalszych (reszta). Naturalnie tworzy to myślenie, w którym istnieją dwa porządki zależności i praw. W myśleniu katolickim naturalne jest, że są ludzie równi i równiejsi. Dlatego naturalnie katolicyzm dzieli społeczeństwo na arystokrację i poddany lud, które ucząc się tej struktury z Kościoła, uważają ją za naturalną i za takąprzyjmują. Wszelkie rewolucje w tym ujęciu to jedynie zmiana warty, a nie samego modelu, czyli de facto żadne rewolucje. Ci u steru (świecki odpowiednik duchowieństwa) po prostu sa tak wysoko, że pewne obowiązki ich już nie dotyczą. Kierują się inną logiką; innym systemem lojalności. W pewnym sensie wolnomularstwo to świecka wersja katolicyzmu. Nienawiść nie wynika z różnicy, ale podobieństwa; rywalizacji struktur powielających ten sam hierarchiczny model, w którym istnieją różne etyki.

 

Tymczasem etyka protestancka to prawdziwa zmiana. Relacja arystokracja-plebs jest jej obca, nienaturalna, bo jej nie ma w kościele. Naturalnie w krajach protestanckich (o Kościołach o ustroju prezbiteriańskim i kongregacjonalnym) pojawia się silna klasa średnia, czyli świadoma swej odpowiedzialności i wolności grupa biorących życie w swe ręce ludzi. To wynika z nauki o władzy, jaką otrzymują w swym Kościele -roli, jaką w nim mają. Podział na arystokrację i ciemny lud uważają za niesprawiedliwy. Również, pojawia się silne parcie konstytucyjne – utworzenia jednego prawa dla wszystkich. W katolicyzmie tego brak, bowiem to Kościół jest ostatecznym punktem odniesienia, dysponentem Bożej prawdy. W protestantyzmie jest ona zewnętrzna wobec każdego człowieka w równym stopniu – to Biblia, której każdy i wieli i mały winien to samo posłuszeństwo.

 

Tu warto wspomnieć że od końca XIX wieku nauka o jednym sądzie Chrystusowym w USA zaczęła być osłabiana i wypierana przez naukę dyspensacjonalną o oddzielnym sądzie dla wierzących i niewierzących. Powiela to myślenie katolickie, choć w inny sposób. Oznacza to, że sprawiedliwość Boża poddana jest łasce w przypadku wierzących; że istnieją dwa zestawy sprawiedliwości dla dwóch kategorii ludzi – wierzących i nie wierzących. Przykładem praktycznego przełożenia tego przekonania były wątpliwości w USA kilka lat temu wobec pewnej morderczyni, która nawróciła się w więzieniu w oczekiwaniu na uprawomocnienie się wyroku. Dla wielu jej nawrócenie było przyczyną, by wybaczyć jej winy. Po nawróceniu „przeszła” pod inny zestaw praw. Świeckim skutkiem tego myślenia jest bardzo silne odróżnianie amerykańskiej krwi (naszej, wartościowej) od krwi innych narodów (obcej, nieistotnej).  W amerykańskich filmach spotykamy heroiczne akcje dla uratowania jednego swojego – Amerykanina; przy czym giną setki obcych – nie-Amerykanów – co w ogóle nie jest niczym niewłaściwym. W praktyce więc istnieją dwa rodzaje ludzi i dwie sprawiedliwości – jedna dla Amerykanów, druga dla reszty.

 

Tradycyjny protestantyzm (przede wszystkim tradycji reformowanej) mówi o jednym Sądzie Chrystusowym, na którym wiara wierzących zostanie rozpoznana przez dzieła wiary. Nie będzie to sąd zasług; będzie to sąd rozpoznający posłuszeństwo. Wiąże się to z nauką o podwójnym działaniu łaski – w dziele usprawiedliwienia i uświęcenia. Grzesznik staje się sprawiedliwy poprzez uznanie go za sprawiedliwego dzięki przypisaniu mu sprawiedliwości Chrystusa, a Chrystusowi jego grzechów; jest to więc dzieło Boże całkowicie pozbawiające grzesznika powodu do chluby, w którym zarówno życie jak śmierć Chrystusa są jedyną przyczyną zbawienia. Ten sam grzesznik otrzymuje od swego Zbawiciela Ducha Świętego – Jego przemieniającą życie obecność. Tak więc sama łaska nie wyklucza uczynków. Przeciwnie – nieuchronnie ciągnie je za sobą.

 

Ameryka jednak od tej wizji odeszła. Co widać po obecnym kryzysie. W wielkim kryzysie w latach 20. XX w. państwo nie interweniowało trzymając się zasady, że każdy musi płacić sam za swoje błedy. Jeśli banki źle zainwestowały, hm, trudno, muszą zbankrutować i jakkolwiek nie jest to miłe, JEST TO DOBRE – uczy zarówno bankrutów jak i całe społeczeństwo odpowiedzialności za swe czyny. Odzwierciedla to zasadę jednej dyscypliny kościelnej w oparciu o te same wymagania dogmatyczne i moralne dla wszystkich, w tradycyjnych protestanckich zborach. Więcej, usuwa z rynku firmy niezdolne do działania, stwarzając miejsce dla nowych, mądrzejszych, lepszych, skuteczniejszych i odpowiedzialniejszych. To naturalne i dobre. Ingerencja spowodowałaby osłabienie istniejących firm a przez to całej gospodarki. Znów, to przekonanie znajdujące potwierdzenie w historii protestanckich ruchów i wyznań, czy poszczególnych zborów. Kościoły martwe duchowo wymierają i nie ma sensu nad nimi płakać, skoro odeszły od Chrystusa. Trzeba tworzyć nowe, bo nadzieja nie jest w naszym kościele, ale w Chrystusie, który Swój Kościół, przekraczający wszelkie ramy konfesyjne, odradza w formie różnych ruchów i zborów w historii.  

 

To co wtedy odrzucono, obecnie właśnie się dzieje. Uważa się po pierwsze, że rzeczy niemiłe są złe. Że najwyższym dobrem jest komfort i zachowanie wysokiego poziomu życia przez gros amerykańskich obywateli. Gwarantem bezpieczeństwa obywateli nie jest silna gospodarka rządzona przez naturalną selekcję rynku, ale rząd. Rząd, który pomaga słabym gigantom, wykupując w nich udziały, aby nic przykrego się nie stało tym, którzy mogliby dotkliwie odczuć ich upadek. Nawiąując do analogii duchowej – odrzucono Bożą Opatrzność i przekonanie o suwerennym działaniu Boga i zdecydowano, że niezależnie od norm Bożych, trzeba działać na wszelkie możłiwe sposoby, nawet wbrew Bożym zasadom, by Kościół w istnieniu zachować.

 

Oczywiście, jest to iluzja. Państwo bowiem własnych pieniędzy nie ma. Państwo jest bogate pieniędzmi społeczeństwa. Państwo zdobywa pieniądze na trzy sposoby: drukując je, wypuszczając obligacje, i pobierając podatki. Wszystkie one tak naprawdę zabierają pieniądze od społęczeństwa.

 

Pobieranie podatków jest najbardziej oczywistym tego sposobem. Obywatel płacący podatki ma mniej pieniędzy na kupowanie i inwestowanie, co oznacza stratę nie tylko dla niego, ale i dla innych obywateli, którzy by z jego pieniędzy skorzystali. Pieniądze wracające do niego poprzez pomoc państwową są niewspółmiernie mniejsze – koszt machiny państwowej jest wielki, a i sensowność celów pomocowych państwa jest dyskusyjna. Tzw. redystrybucja zazwyczaj oznacza trwonienie pieniędzy – pomaganie nie tym co trzeba; wydawanie wielkich sum na wątpliwej jakości wykonawstwo. Nie wspominając już o korupcji, która pojawia się wszędzie tam, gdzie urzędnik decyduje o przeznaczeniu państwowych pieniędzy na zakup czy inwestycję w której pojawia się sektor prywatny.

 

Obligacje to zobowiązanie do zapłaty określonej sumy w przyszłości. Czyli życie na koszt dzieci i wnuków. Wspaniały prezent. Ile w tym miłości – do siebie. Prędzej czy później któreś pokolenie nie będzie w stanie zapłacić wszystkich długów rozrzutnych przodków.

 

Drukowanie pieniędzy to obniżanie siły nabywczej pieniądza. Państwo drukuje pieniędze i (i) płaci nimi pracownikom sfery budżetowej, (ii) sprzedaje je bankom na bardzo niski procent. Banki aby zarobić, muszą ów produkt sprzedać i robią to poprzez różnego rodzaju kredyty. Im więcej go mają, tym więcej sprzedają.  Im więcej sprzedają, tym więcej jest go na rynku. Państwo przekonuje banki do przyjęcia swego towaru przez niskie stopy procentowe – minimalizują przez to ryzyko zwrotu banków. Im większe stopy, tym więcej banki muszą oddać państwu, a więc trudniejsze przed nimi zadanie.

 

 

Banki aby pieniądze sprzedać, muszą przekonać obywateli do pożyczek, kredytów. Im więcej państwo drukuje pieniędzy, tym więcej banki muszą ich sprzedawać i o ile są skutecznymi sprzedawacami (a są)tym bardziej obywatele są zadłużeni. To oznacza, że ilość pieniądza na rynku wzrasta – ludzie mają go więcej niż potrafią zarobić; mają go nie z pensji, ale pożyczek. Jednocześnie ilość pracy jest ta sama. Proporcja ilości pieniędzy do ilości pracy wzrasta, co oznacza, że za tą samą pracę musimy zapłacić więcej – ceny rosną. To inflacja, która jest nieuchronna wszędzie tam, gdzie drukuje się dużą ilośc pieniędzy.

 

Kredyty sprawiają, że obywatele mają rzeczy faktycznie za nie nie płacąc – np. kupując auto, dom na kredyt, dysponujemy tymi dobrami, choć nas na nie nie stać.

 

 

Czy to źle? To zależy od możliowści spłaty. Pożyczka jest biblijna; pożyczenie pieniędzy oznacza obopólną korzyść: zysk dla pożyczającego i pożyczkobiorcy. Źle się dzieje, gdy pożyczamy nie mając szans na spłatę, czyli żyjemy ponad stan . Dlaczego?  Co się dzieje, kiedy żyjemy ponad stan, czyli posiadamy rzeczy, których spłacić nie jesteśmy w stanie? Albo ktoś za nas zapłaci, albo musimy to wszystko stracić – sprzedać tym, którzy zminimalizują straty naszego braku odpowiedzialności przez zwrot pożyczonej przez nas sumy bankowi, który nas skredytował. A dotkliwiej boli strata niż nie posiadanie. 

 

Wyobraźmy sobie przy tym bank, który ma nie jednego takiego niefrasobliwego klienta, ale 60% takich klientów. Musi zbankrutować, co oznacza przede wszystkim problemy dla bogatych finansistów,  i dla tych, którzy byli w nim zadłużeni. (Swoją drogą: ów bank również jest niefrasobliwy, bo przecież posiada narzędzia do oceny zdolności kredytowej. Pożyczając osobie niezdolnej do spłaty sam sobie jest winien; to jego błąd. Problemem w USA jest powszechność takiej postawy w ostatnich kilku latach w większości banków. Powodem lekceważenia zdolności kredytowej przez banki była zachęta Państwa, które obiecywało w razie czego dołożyć, co właśnie się dzieje. Na skalę, której chyba jednak nie było w stanie przewidzieć).

  

 

Czy płacenie długów przez państwo, które drukuje kolejne pieniądze, aby zapłacić te długi, jak to się obecnie dzieje, jest dobrym rozwiązaniem? I to -co najważniejsze – bez bolesnych konsekwencji?

 

 

Nie. Pieniądz jest produktem jak wszystko inne, czyli podlega prawu podaży i popytu. Im więcej jest go na rynku, tym mniejszą ma wartość. Dlaczego w latach 80. woleliśmy dolary od złotówki? Pamiętam dawną wizytę na Ukrainie, gdy obowiązywały tam Kupony. Wiziyta w publicznej toalecie kosztowała 5000 Kuponów. Dolar kilkaset tysięcy. Pieniądze nie miały prawie żadnej wartości, bo nikt nie kontrolował ich ilości. Inflacja szalała. Czuło się niemal fizycznie, jak ją tracą z dnia na dzień. Dlaczego?

 

Jeśli moja praca miesięczna jest wyceniona na 2000 zł a w międzyczasie państwo nadrukowało 200 mln nowych złotych, wartość owych 2000 zł maleje, bowiem kupię za nie mniej produktów niż przed miesiącem. Zalew ich na rynku sprawia, że ludzie nie są tak chętni, by je przyjmować. Chcą ich więcej czując, że straciliby zachowując stare ceny. Państwo więc drukując więcej pieniędzy mnie okradło. Sprawiło, że mój wysiłek stał się mniej warty.  Czy państwo powinno być wyjątkiem, mając takie prawo w odróżnieniu od wszystkich innych? Nie widzę w Biblii ani zdrowym rozsądku na to żadnych podstaw.

 

Wykupywanie wielkich banków w USA dzieje się kosztem społeczeństwa. To ono zapłaci za to, iż owe słabe giganty będa istnieć. Oczywiście, są nieopłacalne, i to na różne sposoby. Nieopłacalne, bowiem najwyraźniej nie są dobrze zarządzane a pieniądze z podatków sprawiają, że ciągle istnieją i istniejąc, generują potężne koszty. Nieopłacalne, bowiem podatki płaci społeczeństwo. Nieopłacalne, bowiem siła nabywcza dolara prędzej czy później spadnie bardzo silnie, zaufanie do tego zielonego papierka pęknie, jak zaufanie do kolorowych Kuponów 12 lat temu na Ukrainie. Wtedy wartośc nabywcza dolara będzie żadna albo tak znikoma, że każdy Amerykanin to odczuje.

 

Co więc złego się stało? Konsumpcjonizm sprawił, że mentalność Amerykanina się zmieniła. Nie chce płacić za błędy. Uwierzył, że państwo potrafi sprawić, że za błędy płacić się nie musi. Dlatego to społeczeństwo zamieniło gwaranta zdrowej gospodarki. Kiedyś był nim rynek, świecki odpowiednik sprawiedliwej dyscypliny kościelnej, teraz jest nim państwo, wykorzystujący swe dzieci i stwarzający wrażenie troski pobłażliwy dla śmiercionośnych zabaw Ojciec, który nie ma odpowiednika w protestanckiej eklezjologii.

 

Ów pobłażliwy Ojciec to nadzieja próżna. Nie można na Państwo zrzucić odpowiedzialności za swe lenistwo. Nie można żyć w nieskończoność na koszt kogoś innego. Stany długo żyły na koszt państw, w których dolar był uważany za twardą walutę. Był to darmowy kredyt – USA wymieniało owe zielone papierki na produkty, owoc ciężkiej pracy osób, które chciały je mieć. Ale to się skończyło (choćby przez wprowadzenie Euro, które wyparło Dolara jako jedyną uniwersalną walutę). Również, jeśli ich ojcowie i dziedkowie żyli na koszt tego pokolenia, to musi za nich zapłacić. Kredyt kiedyś ktoś spłacić musi. Inaczej zawali się cała gospodarka, co też jest formą spłaty. Która przewiduję w Ameryce. Prawdziwy kryzys jeszcze nie nadszedł. On nadejdzie, kiedy złe drzewo dodrukowywania miliardów papierków wreszcie zrodzi swój owoc.   

 

Jest to nadzieja równie nieprawdziwa co nadzieja osób liczących na to, iż Chrystus do nich się przyzna pomimo faktu, iż żyją dla siebie, nie dla niego. Tak się po prostu nie da. Pismo mówi, iż ten, kto nie chce pracować, nie powinien jeść. I że wiara jest czynna w miłości. W Dniu Sądu Chrystus nie zapyta o wyznanie wiary, ale o życie. Sam nas o tym ostrzega:

„W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie” [to wyznanie]

„A wtedy im odpowiem: NIGDY was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy CZYNICIE BEZPRAWIE” [to brak posłuszeństwa wiary] 

(Mt 6:22-23)

 

Co się sieje, to i zbiera. Konsumpcjonizm nie jest właściwą postawą ani w gospodarce, ani w duchowym życiu.

 

 

 

 

One response to “Konsumpcjonizm i kryzys

  1. Konsumpcjonizm nie jest właściwą postawą ani w gospodarce, ani w duchowym życiu.

    Również tak uważam.
    Zwłaszcza jeśli chodzi o życie duchowe 🙂

    Pozdrawiam

Odpowiedz na Logos Amicus Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s